Artykuły

Rewizor albo autor komedii

"Pan ze stolicy, pan tylko kpi z prowincjonałek..." Chlestakow w Domu Zacności sprze­daje swoje rojenia o Domu Uciechy i Ka­riery. Tym chciwym duszyczkom prowincjonalnych łapówkarzy na dwa obiady i paręset rubli ofiarowuje ten Sankt Petersburg, w którym wszystko jest możliwe i już jutro czeka na nich generalski mundur, wstęga niebieska albo chociaż czerwona i zaproszenie do pałacu, "...bo" dlaczego czło­wieka generalstwo kusi?... Dlatego, że jak się gdzie przypadkiem pojedzie, feldjegry i adiutanty naprzód galopują krzycząc: Koni! I na stacjach nikomu nie dadzą, tylko wszystko czeka - te kapitany, horodniczowie, cały tytularny drobiazg, a ja nawet nie spoj­rzę".

Równie chciwym i równie wulgarnym duszyczkom w opasłym cielskach żon i córek prowincjonalnych dygnitarzy ofiarowuje Chlestakow razem ze swoim mieszkaniem na trzecim piętrze, stróżem, który czyści buty i kucharką Mawruszą marzenia o wielkim świe­cie i życiu wytwornym. "Ach, Petersburg! Co za ży­cie!" Prowadzi pierwszy dom w stolicy. "Same schody ile warte!". Co dzień bywa na balach, sam je wydaje. W antyszambrach jego apartamentów, rano, kiedy je­szcze śpi, tłoczą się hrabiowie i książęta.

Chlestakow wierzy w to co mówi i wszyscy mu wie­rzą. Horodniczy i Sędzia, Rewirowy Dzierżymorda i Ko­misarz Policji, Naczelnik Poczty i Wizytator Szkół, pierwsza dama w powiatowym mieście i jej córka, pan­na na wydaniu, wierzą w ten sam mityczny Petersburg wszystkich rozkoszy i potęgi. Nawet Osip, służący Chlestakowa, kiedy w zajeździe przewraca się na łóżku swo­jego pana marząc o kaszy z pierogami, przed oczami duszy widzi ten sani Petersburg: "...w Pitrze najlepiej. Jak masz pieniądze, to życie delikatne i polityczne: tyjatry są, pieski ci tańcują i wszystko, czego dusza pragnie. Rozmowa odchodzi subtelna, niczym w jaśniepaństwie..."

Osip ma głęboką rację. Marzenia żony Horodniczago niczym się od jego własnych nie różnią. "Towarzystwo nasze to będą osoby z najwytworniejszymi manierami: hrabiowie i cały wielki świat".

Meyerhold w swojej słynnej inscenizacji w Mo­skwie, w grudniu 1926, pokazał ten sen o Petersburgu w "Rewizorze". Prowincjonalne miasteczko zagubione w wielkiej Rosji podniósł w randze do stolicy guberni. Żona Horodniczego przebiera się piętnaście razy w co­raz wspanialsze suknie przed lustrem gigantycznej mahoniowej szafy; wybiegają zza niej młodzi oficero­wie carskiej gwardii, tańczą, odśpiewują na jej cześć serenadę, akompaniując sobie na imaginacyjnych gi­tarach. Piękny oficer klęka u jej stóp. Ten Petersburg wszystkich rozkoszy jak w ,,Newskim Prospekcie", "Płaszczu" i "Nosie" jest jednocześnie przerażający i cudowny, niemal już kafkowski i niemal już surreali­styczny. Zupy tam przyjeżdżają "w rondlu okrętem wprost z Paryża. Podnoszę pokrywę od wazy, para, że podobnej nie ma w całej naturze". Po wszystkich uli­cach biegną kurierzy. "Czy panowie potrafią sobie uprzytomnić? trzydzieści pięć tysięcy samych kurierów!" W przyszłych buduarach żony Horodniczego rozchodzi się takie "ambre, że po prostu wejść nie można i trzeba tylko przymrużyć oczy..."

Ten gogolowski Petersburg powtórzony zostanie nie­spodziewanie w Moskwie "Trzech sióstr" Czechowa. Moskwa jest nie tylko miastem, które śni się co noc Irinie, gdzie życie jest "piękne" i "wzniosłe", tym miej­scem jedynym w całej Rosji, gdzie mogą zostać doce­nione talenta trzech córek generała Prozorowa i trzy obce języki, którymi biegle władają. Jest jeszcze inna Moskwa ich brata Andrieja, wielkich restauracyjnych sal, u Tiestowa albo w Wielkiej Moskiewskiej, gdzie "nikogo nie znasz i ciebie nikt nie zna, a jednak nie czujesz się obco". I jest jeszcze Moskwa, o której sły­szał od przedsiębiorcy w ziemstwie, półgłuchy Fierapont, gdzie kupcy jedzą bliny; jeden zjadł czterdzieści, a może nawet pięćdziesiąt i umarł. W Moskwie Fieraponta przez całe miasto przeciągnięto sznur.

Moskwa, w której "nie śmiech, ale strach", gdzie "pusto i głucho", narodziła się Newskiemu z gogolowskiego Petersburga. Gogol pisał: nie wierzcie Newskie­mu! W tym Domu Rozkoszy "wszystko drży i dygocze jak liść".Ten Dom Wszystkich Uciech, Kariery i Luksusu, gdzie "cygara do dwadzieścia pięć rubli sztuka", podszyty jest grozą. "A co będzie, jak się wyśpi i mach­nie raport do Petersburga". Ta groza ma wstęgi czer­wone i niebieskie, cztery klasy orderu Włodzimierza i trzy klasy orderu Anny ("Lubię Włodzimierza, Ow­szem. Anna trzeciej klasy - to już nie to"), chodzi we frakach i mundurach z galonami ("a my nawet nie w mundurach"), nosi botforty z ostrogami, a w domu fil­cowe pantofle, i jak systemy dedukcyjne jest uporząd­kowana formalnie i raz na zawsze według czynów: "...gdy mówi ktoś ze mną wyższy rangą, tracę przytom­ność".

W tej ukostiumowanej grozie - w orderach, galo­nach i naszywkach, w cylindrach, pierogach czynowników i okrągłych czapkach z otokami - jak w stru­kturze zamkniętej i doskonałej wszystkie znaki na­wzajem się wyznaczają: w tej ecriture biurokracji jak w chińskich charakterach zawarte są wszystkie hie­rarchie i dystynkcje - samych tytularnych radców było klas dziewięć - i każdej randze przypisany jest osobny krój płaszcza, uniżoność ukłonu i wysokość ła­pówki. "Nie wedle rangi bierzesz". Gogolowska groza jest teatralna, bo cała w gestach - "ranga taka że jesz­cze postać można", i materialna jako cała sztuka sukna, którą zamiast przepisanych dwóch arszynów zabrał rewirowy od kupca Abdulina.

Kiedy do Domu Zacności i Cnoty przybywa Obcy, maski zostają zerwane. Ojciec Rosziny okazuje się sta­rym rozpustnikiem, tyranem i chciwcem, żona czeka tylko na gacha, córka ucieka z kochankiem, syn już z góry sprzedał swój spadek lichwiarzom. W "Rewizorze" od pierwszej sceny gospodarz miasta i wszyscy notable mają gęby łapowników. U Gogola chwyty tradycyjnej komedii zostają kolejno odwrócone. Dom Porządku i Władzy sam kreuje oszusta i na jego powitanie jak w karnawale każe wszystkim włożyć maski. We wszyst­kich miastach i miasteczkach wszystkich saratowskich guberni i wszystkich krajów prywiślńskich na przy­jazd Dostojnego Gościa albo w dniu Wielkich Akade­mii ulice mają być oczyszczone i wszystkie szyby wy­myte. W dniu narodowego święta Dom Opresji jest zawsze Domem Pozorów.

W miejskim szpitalu, gdzie jak zapewniał Chlestakowa kurator zakładów dobroczynnych "chorzy zdrowie­ją jak muchy", nad każdym łóżkiem wisieć ma kartecz­ka po łacinie i pacjenci mają dostać świeże i czyste szlafmyce. Z kancelarii sądu ma zostać zdjęty harap, a z poczekalni gąski przeniesione do kuchni. W uroczy­stym pochodzie pójść ma burmistrz, duchowieństwo, przedstawiciele kupiectwa. Pięściami w tym dniu, jak zapowiada Horodniczy rewirowemu Dzierżymordzie, bić nie wolno. " I żeby mi żołnierzy bez niczego na ulicę nie wypuszczać! Bo te nicponie naciągają mundur na koszulę, a u dołu nic!". Najważniejszy jest jednak grom­ki i zbiorowy entuzjazm. "A jeżeli Rewizor zapyta pod­władnych, czy są zadowoleni, niech powiedzą: Ze wszy­stkiego - wasza ekscelencjo, bardzo jesteśmy zado­woleni!".

Książę Potiomkin, który zapewne był wielkim entu­zjastą opery, w czasie przejazdu Katarzyny II po Dnieprze ustawił wzdłuż rzeki dekoracje przedstawia­jące zamożne wsie, pałace i sady i stworzył w ten spo­sób pozory kwitnącego kraju. Horodniczy w tym po­wiatowym mieście nie bywał w teatrze i mógł tylko kazać "rozebrać stary płot obok szewca i postawić sło­mianą wiechę, że niby teren rozplanowany pod budo­wę. Bo im bardziej wszystko rozkopane, tym większą działalność ojca miasta oznacza".

Gogolowskie koszmary są zawsze teatralne, ale być może ta teatralność jest o naturze politycznych syste­mów, w których jak w operze komicznej buffo i serio są ze sobą nieustannie przemieszane. Przed blisko dwu­dziestu laty zaproszony zostałem na uroczyste wręcze­nie nagród państwowych artystom, pisarzom i uczonym w warszawskim Belwederze. Obecny był pierw­szy sekretarz, premier i wielcy dygnitarze rządu i par­tii. Kiedy skończyły się przemówienia i opróżniły się empirowe stoły z wódką, kawiorem i bułkami z szyn­ką, podszedłem do okna... Wysokie, o klasycznych pro­porcjach, wychodziły na zamkniętą dla publiczności najpiękniejszą część starych Łazienek. Ale tego wie­czoru wszystkie okna zasłonięte były szczelnie gruby­mi kotarami. Usiadłem na fotelu i zacząłem się koły­sać. W pewnej chwili przechyliłem się w tył i stra­ciłem równowagę. Ale w tym samym momencie dwie ciężkie ręce spadły mi na ramiona i popchnęły z powro­tem do przodu. Obejrzałem się, nie było za mną niko­go. Za grubymi kotarami ukryci byli tajniacy.

"Po głowie chodziła mi komedia - pisał Gogol w "Spowiedzi autora" - imię, której bestołkowszczyzna". I raz jeszcze do przyjaciół: "Wstrząsająca bestołkowszczyzna naszych dni napełnia nas wszyst­kich straszną melancholią". W tym rosyjskim sło­wie, które jest nieprzetłumaczalne mieści się jedno­cześnie zamęt, galimatias i bezsens; w tym nagroma­dzeniu syczących i wargowych spółgłosek jest jakaś straszność. Bestołkowszczyna - to zły sen. Jak owe dwa szczury, czarne i nadnaturalnej wielkości, które przyśniły się Horodniczemu w przeddzień listu z zapo­wiedzią przybycia Rewizora. Prorocze sny zapowiadają tragedię. Ale ten straszny sen Horodniczego w "Rewi­zorze" zapowiada komedię i wywołuje śmiech na wi­downi. W "Nosie" "Płaszczu", i "Rewizorze" już jest ta przerażająca i groteskowa śmieszność absurdu, któ­rą wydawało nam się, że odkrył dopiero teatr lat pięć­dziesiątych, Beckett i Ionesco. Horodniczy obiecuje, jeżeli szczęśliwie wywinie się z opresji, postawi w cer­kwi świecę "jakiej świat jeszcze nie widział". Ale ten gogolowski koszmar, jak potem tylko u Kafki, dzieje się jednocześnie na jawie. Na tę gigantyczną świecę "każdy kupiec będzie musiał po trzy pudy wosku dostarczyć".

W gogolowskim świecie wszystko jest powiększone, jakby oglądane przez szkło powiększające, graficzne, linearne, niemal pozbawione koloru. Nosy, brzuchy, lisie uśmiechy ogromnieją i nieruchomieją jak w kary­katurze. Gogola mógłby ilustrować Daumier. "Śmiesz­no i straszno na tym świecie" - pisał w listach. W "Rewizorze" wszyscy się ciągle boją "...ledwo ze stra­chu nie umarłem" - mówi Bobczyński Dobczyńskiemu. "Aż strach!... i sam człowiek nie wie dlaczego?" - mówi kurator zakładów dobroczynnych do wizytatora szkół. "Do tej chwili nie mogą się ze strachu otrzą­snąć" - szepce Horodniczy do ucha swojej żonie w małżeńskiej sypialni. Wdowa po podoficerze - zapew­nia Horodniczy Chlestakowa - "sama siebie wychłostała". W tej podoficerskiej wdowie, którą na rozkaz Horodniczego obili policjanci i która sama siebie wychłostała, jest już na krótką chwilę u Gogola przyszłe wizjonerstwo Orwella. Pod koniec komedii dwukrot­nie pada słowo Sybir. Ta wesoła farsa zaczyna się od wielkiego strachu i kończy na wielkim strachu.

"Przybył z najwyższego rozkazu urzędnik z Peters­burga. Prosi panów natychmiast do siebie. Zajechał do hotelu." "Petersburg - Dom Kariery i Wszystkich Rozkoszy zamienia się w tym ostatnim zdaniu sztuki w Dom Grozy. "Rewizor, a wąsy ma? Jakie wąsy?" Ten rewizor, którego zapowiada żandarm, ma już praw­dziwe wąsy. Horodniczy, dygnitarze, żony ich i córki - zastygają w tym momencie aż do spuszczenia kur­tyny z wytrzeszczonymi oczami i wyciągniętymi rę­kami.

Meyerhold w słynnym moskiewskim przedstawieniu "Rewizora" pierwszy doprowadził aż do końca zamysł inscenizacyjny Gogola i w tej ostatniej scenie zastąpił aktorów ich kukłami naturalnej wielkości. Dom Po­rządku i Strachu jest Domem Kukieł.

Koniec komedii jest powrotem do jej początku. Re­wizor z Petersburga stanął w tym samym zajeździe. Za chwilę Horodniczy z Dobczyńskim i Bobczyńskim pospieszą, żeby zaprosić go jak przedtem Chlestakowa na obiad do szpitala, gdzie znowu podany zostanie świeżo upieczony na maśle łabardan. Nazajutrz Sędzia, Kurator, Wizytator i nieszczęsny Naczelnik Poczty ustawiają się w ogonku, żeby nowemu Rewizorowi ofiarować w niskich ukłonach bezzwrotne pożyczki.

Nowa komedia zaczyna się, gdzie się stara komedia kończy. Gogol w zadziwiający sposób odczytał do końca Molierowskiego "Świętoszka". Orgon znalazł swojego Rewizora w kruchcie kościelnej, Horodniczy - w zajeź­dzie. Ale w obu arcydziełach komedii frant i kłamca z tradycyjnej farsy reprezentują najwyższy Autorytet. "Święty człowiek, a perukę ma? jaką perukę?" Tartufe, "un faux-devot", zachowuje się, póki nie zapanują nad nim grzeszne żądze, jak świętoszek prawdziwy, współczesny dewot doskonały z Towarzystwa Świę­tego Sakramentu. Maska jest jego twarzą i twarz ma­ską, jak przenikliwie pisał Rachmiel Brandwajn w swojej "Rzeczy o Świętoszku" Moliera" (1965). Dewot udany postępuje jak dewot prawdziwy; Rewizor zmy­ślony zachowuje się jak Rewizor prawdziwy. Żandarm, który w zakończeniu sztuki Gogola zapowiada przyby­cie urzędnika z Petersburga "z najwyższego rozkazu", żeby ocalić Orgona i wymierzyć sprawiedliwość Impostorowi. Gogol odczytał Moliera jadowicie i do końca; w zakończeniu "Rewizora" Szalbierz zmyślony zostaje wymieniony na prawdziwego.

Na premierze "Rewizora" w Aleksandryjskim Teatrze w Petersburgu 19 kwietnia 1836 roku siedział w loży uśmiechał się i podobno bił brawo. Na parterze i w lożach siedzieli hrabiowie i książęta, generałowie, gu­bernatorowie i dyrektorzy departamentów, i być może nawet owa stała partia wista, o której żonie Horodni­czego opowiadał Chlestakow: "minister spraw zagra­nicznych, poseł francuski, angielski, niemiecki i ja..."

"Do niczego to niepodobne, to farsa i oszczerstwo" - opowiada w swoich wspomnieniach Annenkow o niemal jednomyślnej opinii widzów petersburskiej premiery. Nie ma powodu nie wierzyć temu przedstawicielowi dworskiej kamaryli. W dwa lata później wielki rosyjski aktor Szczepkin, który grał Horodniczego w Teatrze Małym w Moskwie, tak pisał do Sośnickiego, który grał Horodniczego w Petersburgu: "Publiczność uderzona nowością bardzo się śmiała, ale spodziewałem się jed­nak lepszego przyjęcia. Bardzo tym byłem zdziwiony, ale pewna osoba z towarzystwa podała mi bardzo za­bawne racje: "jakże chcesz, żeby lepiej przyjęto tę sztukę, skoro połowa widzów złożona jest z tych, którzy biorą, a druga połowa z tych, którzy dają?".

Gogol przydał "Rewizorowi" motto z ludowego porze­kadła: "Nie przygaduj zwierciadłu, kiedy masz gębę krzywą". Wielkie komedie są zawsze zwierciadłem, ale gogolowski "Rewizor" jest dopiero drugą sztuką po "Świętoszku" Moliera, w której komedia odegrana realizuje teatralnie, in vivo swoją funkcję zwiercia­dła. Kiedy w zakończeniu "Rewizora" Horodniczy i wszyscy dostojnicy zastygają jak wielkie kukły, zwier­ciadło zatrzymuje swoje odbicie. Widownia jest w tyn momencie sceną i scena widownią. Na petersburskie, premierze teatr był pełny; oba Domy, Strachu i Grozy zasiadły na widowni. "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!" Tę najświetniejszą kwestię ko­medii, wykrzyczaną przez oszalałego Horodniczego wprost do widowni, dopisał Gogol po premierze.

Na tej petersburskiej premierze na parterze siedzieli również literaci i dziennikarze. To do nich przecież wołał tupiąc nogami Horodniczy: "Mało, że człowiek się stanie pośmiewiskiem, znajdzie się jakiś gryzipió­rek i do komedii cię wstawi..." Wśród tych "skrobi-piórków i liberałów przeklętych"'siedział może również ukryty starannie w kącie sali Iwan Wasiliewicz Trapiczkin, do którego Chlestakow wysłał list z opisa­niem całej przygody, żeby zrobił z tego felietonik i "urządził ich wszystkich jak należy"... Gdyby tego listu nie był wysłał, nikt by się tak szybko nie dowiedział, że był rewizorem mimo woli. Molierowską Celimenę w "Mizantropie" zgubiła bardzo podobnie pasja układa­nia satyrycznych portretów "osób z towarzystwa" wysyłania ich w listach do przyjaciół. Ten biedny kan­celista z komedii Gogola miał w sobie jak Celimena duszyczkę pisarza i zniszczyły go talenta literackie.

"Idąc za twoim przykładem - pisał do Triapiczkina - chcę także zająć się literaturą. Bo takie życie jest nudne, pożądam wreszcie pokarmu dla ducha. Widzę, że koniecznie należy zabrać się do czegoś wzniosłego". Chlestakow roi nie tylko o arbuzach, za siedemset rubli, mundurze feldmarszałka i apartamentach, w których tłoczą się hrabiowie i książęta. Jego prawdziwe marzenia są inne. "Z literatami często się widuję... Z Pusz­kinem za pan brat!... Przyznam się, że literatura wy­pełnia mi życie..." Chlestakow w swoich marzeniach jest autorem komedii. I to jakiej komedii! Napisał prze­cież "Wesele Figara".

"Każdy, choć przez chwilę, dłużej albo krócej, był albo jest Chlestakowem - pisał Gogol w liście do przy­jaciela w maju 1836 - ale oczywiście wolimy się do tego nie przyznawać; wolimy śmiać się cudzym kosztem widzimy Chlestakowów jedynie w cudzej skórze." Flaubert napisał słynne: "Madame Bovary - to ja", ale jeszcze bardziej zadziwiające, niepokojące i od­krywcze jest to nagłe utożsamienie się Gogola z Chle­stakowem. "I obrotny oficer gwardii - pisze dalej w tym samym liście - czasem okaże się Chlestakowem, i ministerialny dygnitarz czasem okaże się Chlestako­wem, i nasz brat, grzeszny literat, nagle okaże się Chlestakowem".

Chlestakow został rewizorem mimo woli, ale ten re­wizor mimo woli jest również mimo woli autorem ko­medii. Wysłał przecież opowieść o rewizorze mimo woli do swojego przyjaciela Triapiczkina. Rewizor mimo woli jest autorem komedii, ale autor komedii jest zaw­sze rewizorem mimo woli. Aktorzy komedii, która jest zwierciadłem obyczajów, jej prawdziwi aktorzy siedzą na widowni; i ledwo komedia się skończy, już ją odgrywają na nowo w realnym życiu. Wielkie komedie nie tylko zaczynają się tam, gdzie się kończą; ich pre­miery są często początkiem nowej komedii, która pow­tarza w życiu tekst odegrany na scenie i go potwier­dza. "Świętoszek" zakazany został po pierwszym przedstawieniu w Wersalu, na którym jak na premie­rze "Rewizora" obecny był król i postacie sztuki. Przez pięć lat walczył potem Molier z Orgonami i Tartufami o wystawienie największej ze swoich komedii i dwu­krotnie ją potem musiał przerabiać.

Najbardziej nieoczekiwanym i zastanawiającym te­matem "Rewizora" jest historia powstania komedii, która jest wpisana w samą komedię. Początkiem i koń­cem intrygi są dwa listy przechwycone i odczytane na scenie: pierwszy z nich zapowiada przybycie prawdzi­wego rewizora, drugi - jest zdemaskowanym fałszy­wego. Ale w tym drugim liście rewizor mimo woli jest już autorem komedii o rewizorze mimo woli.

"Każde dzieło, każda powieść - pisze Tzvetan Todorov w eseju o "Niebezpiecznych związkach", w powieści w listach Choderlosa de Laclos - opowiada poprzez wątek zdarzeń historię własnego powstania, swoją własną historię... Każda powieść stara się wciągnąć nas w siebie; i możemy powiedzieć, że faktycznie za­czyna się ona tam, gdzie się kończy. Albowiem istnienie powieści jest ostatnim ogniwem jej fabuły i tam, gdzie następuje kres historii opowiadanej, historii z życia, tam właśnie zaczyna się historia opowiadająca, historia literacka."

Odegranie komedii jest w jeszcze wyższym stopniu ostatnim ogniwem jej fabuły. "Historia opowiadająca" jest komedią, która sama siebie odgrywa. Komedia hi­storii jest wtedy historią komedii. Nazajutrz po pre­mierze "Rewizora" Gogol znalazł się w skórze Chlestakowa w jego podwójnej roli: rewizora i paszkwilan­ta. Tylko, że sceną, na której się znalazł, nie było już prowincjonalne miasteczko, lecz Petersburg i cała Rosja. Autor komedii "Rewizor" stał się Wielkim Re­wizorem. Mimo woli. Na odjazd Chlestakowa Horodniczy każe wnieść do bryczki pocztyliona perski błękit­ny dywan i "na tym magicznym, dywanie" - jak pisze Nabokow - Rewizor mimo woli "Odjeżdża za kulisami w swoją powietrzną podróż do wtóru srebrnego zawo­dzenia dzwonków i lirycznych nawoływań woźnicy, który popędza swoje skrzydlate rumaki: Hej wy, moje śmigłe, jazda" Takim samym wózkiem pocztyliona za­przężonym w trójkę koni odjeżdżał za granicę Cziczikow w zakończeniu pierwszej części "Martwych dusz" i sam Gogol, "nasz brat, grzeszny literat" przerażony swoim własnym "Rewizorem", w czerwcu 1836, a więc w niecałe trzy miesiące od petersburskiej premiery. "Pocztylionom powiedz, że dostaną po rublu - niech pędzą jak feldjegry i niech pieśni śpiewają..." Jeszcze przed odjazdem napisał do przyjaciela: "Ach! Nie być nigdy dłużej na tym samym miejscu niż dwa dni! Chciałbym być sztafetą, kurierem, pocztylionem. Wy­jeżdżam za granicę. Autor komedii powinien żyć z dala od swojego kraju." Chlestakow był tylko przez dwa dni rewizorem w stolicy powiatu. I także musiał uciekać.

Wielki Rewizor mimo woli wpadł w popłoch. "Wszy­scy są przeciwko mnie: czynownicy, policjanci, kupcy, literaci. Wszyscy rzucili się na moją sztukę; nabrałem do niej obrzydzenia". Gogol zląkł się oskarżeń dwor­skiej kamaryli, że chciał ugodzić wyżej niż w powia­towych łapowników i napisał paszkwil na całą Rosję. Ale najbardziej przeraził się głosami entuzjastów, któ­rzy pasowali go na demokratę, liberała i wielkiego kry­tyka samodzierżawia i jak potem Bieliński widzieli w nim "poetę prawdziwego życia", który napisał rosyj­skie "Wesele Figara". Prawdziwa komedia zaczyna się, kiedy się kończy. "Wesele Figara" napisał przecież Chlestakow, "nasz brat, grzeszny literat".

Na początku lat czterdziestych Gogol, osamotniony i nękany chorobą przeszedł przełom, który niektórzy na­zywają "mistycznym". "Wierny poddany" zaczął wypie­rać się teraz własnych arcydzieł. W roku 1846, w no­wym rozwiązaniu "Rewizora", gdzie wystąpił jako Autor komedii, napisał: "Przypatrzcie się uważnie miastu opisanemu w sztuce. Wszyscy dobrze wiedzą, że takiego miasta nie ma w całej Rosji."

W roku 1954 objechałem Chiny z wycieczką polskich pisarzy. Nasi gospodarze niechętnie nas oprowadzali po ulicach. Ale pewnego dnia w Szanghaju zaprowadzili nas rankiem do miejskiego parku. Dwoje dzieci, dziew­czynka miała może lat cztery, chłopak siedem, podeszło do nas żebrząc. "Stuleci głodu - powiedziałem do na­szego przewodnika - nie da się usunąć w ciągu pięciu lat". Ale on spojrzał na mnie surowo: "Przypatrzcie się uważnie, towarzyszu, tym żebrzącym dzieciom. Takich dzieci nie ma w całych Chinach".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji