Artykuły

Szlachetna rozrywka: W teatrze

Narzekania na muzyczną niewrażliwość współczesnych reżyserów teatralnych słyszy się często, aż nazbyt często - może nie bez racji. Wiele słów na ten temat napisano na łamach "Ruchu Muzycznego", głównie w kontekście opery. Ja jednak wyznać muszę, że opera jest moim teatrem drugiego wyboru (nie twierdzę, że drugiego sortu!), zostawię ją zatem na boku - pisze Adam Suprynowicz w Ruchu Muzycznym.

Tak, dla mnie najważniejszy jest teatr dramatyczny, miejsce, w którym powinny skupiać się rozmaite gatunki sztuki, zatem nie tylko słowo, lecz także szeroko pojęte sztuki wizualne, performans, taniec i muzyka. Polski teatr wypracował formę niezwykle pojemną, więc wsysa, wciąga, adaptuje rozmaite zjawiska, zdając się wspaniale rozwijać mimo wojny wypowiadanej mu tu i ówdzie - czy to w imię polityki, czy też estetyki. Faktycznie jednak, jeśli chodzi o muzykę, olśnienia na scenie dramatycznej zdarzają się rzadko. Tym bardziej ucieszyły mnie trzy przedstawienia, które widziałem ostatnio, i które mogą dawać wiele do myślenia właśnie dzięki wykorzystanej w nich muzyce. Tylko jedno z nich - "Wesele" w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru - jest względnie świeżą premierą; pozostałe pokazywane są od początku roku.

Zatem "Wesele". Tekst Wyspiańskiego toczy się w rytmach wiejskiej tanecznej muzyki, z której wyłaniają się dialogi, jakby podsłuchiwane przez widza pośród gości "chaty rozśpiewanej". Rzecz o tyle trudna, że weselna muzyka nie może zagłuszać słowa, odciągać od niego uwagi, a przecież powinna być intensywnie obecna, przynajmniej mocno zaznaczona. Obawiałem się nieco pomysłu Jana Klaty na zaangażowanie do spektaklu blackmetalowego zespołu Furia, bo choć wiem, że muzyka jest dla tego reżysera elementem niezwykle istotnym, nasze gusta w tej kwestii raczej się rozmijają. Muzyka metalowa jest silnie nacechowana kulturowo, ma bardzo konkretne konotacje, które zdawały mi się nie pasować do tekstu Wyspiańskiego. A jednak: w trakcie krakowskiego spektaklu powoli staje się oczywiste, że grający na żywo zespół, umieszczony na wysokich podestach, to obłędna grupa chochołów. Postacie dramatu tańczą, jak im owe blackmetalowe chochoły zagrają. Muzyka Furii szybko nabiera intensywności wystarczającej, by unieść rytm przedstawienia; staje się dziwna i brutalna. Wiele postaci, poprzebieranych w zaprojektowane przez Justynę Łagowską trochę artystowsko współczesne, trochę ludowe stroje, podrygujących w układach zaprojektowanych przez Maćka Prusaka, wydaje się od tej muzyki odstawać; jakby taniec nie był do końca ich, ale jakoś narzucony, jakby czepiali się go rozpaczliwie na swoje nieszczęście. Ta inność działa bardzo silnie na rzecz przedstawienia, na pewno jednego z najwybitniejszych w ostatnich sezonach.

Zupełnie inne są muzyczne tropy "Malowanego ptaka" w reżyserii Mai Kleczewskiej (według powieści Jerzego Kosińskiego), koprodukcji Teatru. Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie, choć i tutaj stanowią one niezwykle ważną warstwę przedstawienia. Ba, druga część spektaklu to konstrukcja ściśle z muzyką związana, z półrealnymi, często opartymi na projekcjach filmowych scenami, do których dźwięki skomponował Cezary Duchnowski, a także fenomenalnie użytymi Allegrettem z VII Symfonii Beethovena i "Pochwałą nieśmiertelności Jezusa" z "Kwartetu na koniec czasu" Messiaena, które słyszymy w wykonaniu Orkiestry Antraktowej Teatru Polskiego przygotowanej przez Adama Domurata. Aranżacja tych wielkich dzieł na raczej salonowy skład tworzy z oryginalną muzyką Duchnowskiego, tańcem Kai Kołodziejczyk i niespieszną narracją Kleczewskiej narastający, bolesny w odbiorze, w późniejszej refleksji, splot kontekstów i wzajemnych relacji. Dawno nie widziałem w teatrze formy tak bardzo muzycznej, fascynującej, chociaż chwilami uciążliwej; męczącej, bo takie chyba też to przedstawienie ma być.

Wreszcie "Hymn do miłości" [na zdjęciu] - najnowsze przedstawienie Marty Górnickiej zrealizowane w tym samym poznańskim Teatrze Polskim. Kolejne przedsięwzięcie twórczyni Chóru Kobiet, politycznie plakatowe, może trochę za bardzo utopione w oczywistościach. Górnicka razem z autorką muzyki, Teoniki Rożynek, konstruują dużą formę chóralną (z choreografią), której muzyczna materia wywiedziona jest z osobistej ekspresji uczestników niebędących profesjonalnymi muzykami. Badają wspólnie choreograficzno-dźwiękowe uwarunkowania ksenofobicznych tekstów. Dużo tu ironii, przewrotności i krzyku. Rozwibrowanych emocji, które jednak ciągle są bardzo teatralne. Nie wychodzą poza teatr, a przecież właśnie tak chciałyby brzmieć.

Dyskutowałem ostatnio ze znajomymi muzykami o tym, jak słaba jest w Polsce dźwiękowa ekspresja ulicznych demonstracji. Jak mało jest przekonujących haseł wykrzykiwanych przez tysiące gardeł. Ale też - jak trudno nam w ogóle otworzyć usta, nawet kiedy hasło nam się spodoba. Nie umiemy tego w Polsce robić, dlatego tak potężnym przekroczeniem jest teatr polityczny i działalność Marty Górnickiej. Może zatem zorganizować jakieś warsztaty dla demonstrujących, dla koryfejów demokracji? Muzyka i teatr w parze. Każdemu przecież może się to kiedyś przydać.

--

* Autor jest dziennikarzem programu 2 PR

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji