Artykuły

Świat kuchnią czy więzieniem?

Zaletą sztuki Weskera jest jej komunikatywność i prostota konstrukcji, mimo że utwór to wielopłaszczyznowy, odbijający różnorakie relacje: człowiek w atmosferze konkretnej pracy i w stosunkach z innymi. Wobec samego siebie też. A nawet jako element całości, zwanej światem. Akcja dzieje się w kuchni na zapleczu jakiejś olbrzymiej restauracji. Międzynarodowy, trzydziestoosobowy personel przy pracy: kucharze, pomocnicy, kelnerki, szef. Wytężony wysiłek, gorączka, zabójcze tempo. Bieganina, nerwy. Świadomość konieczności nie lubianej pracy, nieludzki pośpiech - to czynniki, które ciążą, decydują ujemnie o samopoczuciu wszystkich. Jak zmieścić, między wiecznym smażeniem kotletów i ryb, gotowaniem zupy, parzeniem kawy, podawaniem w biegu niezliczonej porcji sałatek, jak zmieścić tu indywidualne uczucia, myśli, zachować coś z własnej osobowości, prywatnego życia. Tylko w chwili przerwy i osłabienia rytmu pracy możliwe jest krótkie odprężenie, ucieczka w marzenia, próba buntu i walki. Na moment można wtedy zauważyć drugiego człowieka. Że też czuje, kocha, myśli, coś przeżywa, cierpi.

W ujęciu autora, który w swej młodości praktycznie poznał wiele prostych zawodów i robotę fizyczną, praca - uzmysłowiona tu kuchenną fabryką - to ciąg czynności męczących i ogłupiających, koniecznych dla utrzymania życia, nie dających jednak satysfakcji i radości człowiekowi. Nie jest twórczym wyzwoleniem, potwierdzeniem się danej jednostki. Przeciwnie, z reguły dostrzegane bywają tylko czynności, nie osoby. Kuchnia realna, kuchnia metafora. Teatr potrafił przekazać nam wyraźnie oba te znaczenia. W tym mikroświecie dzieje się wszystko. Mimo wariackiego rytmu pracy, która wytwarza automaty, ludzie są różni. Mają swe upodobania, sympatie, kochają i nienawidzą, są głupi lub mądrzy, coś chcą, do czegoś dążą. Po scenie krąży liczny personel. Sprawnie, w ustawicznym działaniu, ruchu. Krótkie pauzy, spięcia, wybuchy, namiętności, chwila refleksji i znów bieg z patelnią, zamówienia na frytki, stosy talerzy do zmywania. Tempo, tempo, ruch.

Reżyserska robota znakomita, zgranie zespołu niezawodne, drobne role, epizody wykonane starannie i z wyczuciem. Warto zobaczyć. Dobrze, że "Ateneum" odrabia teatralne zaniedbanie prezentacji jednego z czołowych współczesnych dramaturgów angielskich, obecnie 42-letniego działacza upowszechniającego teatr wśród robotników i reżysera swoich sztuk: w różnych państwach - Arnolda Weskera. "Kuchnią" powstała jeszcze w 1957 r.

"Litość Boga" Jean Cau. Adaptacja powieści obdarzonej nagrodą Goncourtów w 1961 r. Czterech ludzi zamkniętych w więzieniu dożywotnio: lekarz, dziennikarz, robotnik, bokser. Przyszłości nie mają. Żyją przeszłością. Zamiast akcji - opowiadanie i odgrywanie scenek z poprzednich lat. Kiedy byli sobą, kiedy popełniali swe zbrodnie i przestępstwa. Niewinni? Winni? Ich obrończe przemowy wobec współtowarzyszy są w rezultacie drążeniem kręgów świadomości, która krąży między czynami, motywacją, okolicznościami. Świat-więzienie, jest skutkiem ich czynów czy po prostu istotną formą życia? Kto zna granicę wolności i ludzkiej świadomości? Co jest wybrane, co narzucone przez postawę innych, wrodzone skłonności, fatalizm, Boga? Nie wszystko jest tu jasne i proste, więcej wątpliwości niż odpowiedzi, klimat ciężki. Ale kluczowe, pytanie utworu brzmi wyraźnie: czy wszystko wolno?

Nie przymierzani przeróbki scenicznej do pierwowzoru powieści. To, co zaprezentowano nam w Teatrze Współczesnym, ma swoje niewątpliwe walory. Dialogi i wzajemna obserwacja zachowań się danych postaci zastępują akcję. Dzięki bardzo dobremu i precyzyjnemu wykonaniu tych zadań przez grupę aktorów (Fronczewski, Nalberczak, Wołłejko i Michnikowski) wystarcza to, aby widz uczestniczył z zainteresowaniem we wspólnym dziwieniu się zagadkowością i pułapkami ludzkiego istnienia. Nie jest ono takie proste. Maciej Englert swoim warsztatem reżyserskim wykazał sprawność zawodową, umiejętność układu scen i starannej pracy z aktorem. A rzecz zaciekawi tych, co lubią sztuki o warstwie psychologicznej i filozoficznej.

Okazuje się, że można zagubić wielki tragizm "Sędziów". Nawet chyba wbrew chęciom. Bo aplikacje z wybranych fragmentów innych utworów Wyspiańskiego ("Bolesława Śmiałego", "Skałki") przez powtarzanie motywu winy i Bożej kary miały w zamierzeniu reżysera raczej wzmocnić wymowę utworu. Stało się jednak inaczej. W "Sędziach", niezwykle zwartym i zagęszczonym utworze, warstwa fabularna i wymiar wysokiej tragedii splatają się bardzo ściśle i organicznie. Rozrywanie tego obcymi wstawkami, z innej "parafii" i konwencji, osłabiło napięcie i efekt. Z wszystkich dodatków da się obronić jedynie nastrojowy wstęp, bardzo młodopolski i poetycko-wiejski, zapowiadający niezwykłość i grozę nadchodzących spraw. Dość zewnętrzne aktorstwo głównych bohaterów tragicznych wydarzeń w galicyjskiej karczmie nie zdołało wywrzeć głębszego wrażenia na widowni. Pozytywnie można tu wyróżnić zaledwie kilka momentów w grze Joasa i piękny epizod Juklego (Czesław Roszkowski). W sumie okazja zmarnowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji