Artykuły

Tajemnice miłości

Jakie są możliwości prowokacji w sztuce, skoro podobno wszystko już było? Sto lat temu "Salome" Wilde'a szokowała perwersyjnym erotyzmem, ale przecież pokazane w niej związki między katem a jego ofiarą są jakże niewinne w porównaniu z podobnymi, erotycznymi zależnościami w obecnym przeboju teatralnym - "Śmierci i dziewczynie".

"Salome" Wilde'a, a następnie Richarda Straussa, jest więc dziełem swej epoki, odkrywającej mroczne tajemnice erotyzmu, ale także w przypadku Straussa - dziełem wytyczającym nowe możliwości dramatu muzycznego. Dobrze zrozumiał tę prawdę reżyser warszawskiej inscenizacji Marek Grzesiński. Tak więc, choć temat dzieła został zaczerpnięty z Biblii, tak naprawdę powinien rozgrywać się na przełomie obecnego stulecia. Herod przypomina zatem Wilhelma II, a nie biblijnego mordercę niewiniątek, Salome zaś jest znudzoną księżniczką, której ciążą konwenanse cesarskiego dworu.

Dwoje bohaterów burzy ustalony porządek rzeczy. Przede wszystkim prorok Jochanan. XIX-wieczne realia groziły, co prawda, sprowadzeniem tej postaci do symbolu rewolucjonisty walczącego o sprawiedliwy porządek rzeczy. Tu zaś Jochanan utożsamia raczej ponadczasowe wartości i normy moralne, o których zapomniał dwór Heroda. Jest głosem sumienia, który każdy chce zabić w sobie, dlatego w gruncie rzeczy wszyscy zgadzają się na śmierć proroka.

I jest oczywiście tytułowa bohaterka. Wielka namiętność ją uwzniośla, choć doprowadzi do zagłady. Salome od początku ma zresztą tego świadomość, ale mimo to dąży do tragicznego finału. Jeszcze w tańcu siedmiu zasłon (ładna choreografia Emila Wesołowskiego) ukaże Herodowi różne oblicza miłości - od tej lirycznej, poprzez zmysłową, aż do występnej - homoseksualnej, a potem już nastąpi spełnienie jej marzeń i śmierć.

Po wielu inscenizacjach w Teatrze Wielkim Marek Grzesiński znalazł wreszcie dzieło pozwalające mu na realizację, w której wszystko jest podporządkowane operze, nawet nie dramatowi muzycznemu, a właśnie teatrowi. Orkiestra została ukryta na dalszym planie, aktorzy-śpiewacy zaś wysunięci na plan pierwszy. Rozgrywają dramat na niewielkiej przestrzeni w pięknej scenografii Andrzeja Majewskiego i są nieustannie blisko widza, nie mogąc pozwolić sobie na żaden fałszywy gest czy ruch. Dwie jeszcze rzeczy udało się osiągnąć w tym przedstawieniu. Atmosferę parnej, letniej nocy tak ważną dla nastroju, a przede wszystkim niezwykłe napięcie emocjonalne całego spektaklu. Sprawił to nie tylko reżyser, ale i dyrygent Andrzej Straszyński wraz z orkiestrą, która mimo paru słabszych momentów, bardzo dobrze pokonała trudności partytury. No i - oczywiście - to także zasługa śpiewaków, a zwłaszcza Romana Węgrzyna - Heroda i Hasmik Papian - Salome. To dwie wielkie indywidualności o ogromnej sile wewnętrznej, której zabrakło Wiesławowi Bednarkowi (Jochanan), zwłaszcza w ważnej scenie słownego pojedynku z Salome.

Dzieło Richarda Straussa rzadko pojawia się na scenach, bo jest trudne i pełne pułapek. Mogą się na nie odważyć tylko zespoły wybitne. Warszawski teatr zaryzykował i wygrał. Co więcej, dał spektakl mądry, choć niejednoznaczny. Inscenizacja Marka Grzesińskiego wzbudzi zapewne wiele kontrowersji, dowodząc wszakże, że sztuka operowa może także pobudzać do intelektualnych dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji