Artykuły

Marzena Sadocha: Rozumiem kobiety, ale nie rozumiem państwa

- Słysząc o kolejnym katowaniu kobiety, zadaję sobie pytanie o relacje, w jakich wychowywani są mężczyźni. Co mówi polska szkoła, Kościół i dom o pozycji kobiety? - mówi Marzena Sadocha, reżyserka spektaklu "Tu mówi Elektra" we wrocławskim Capitolu.

Rozmowa z Marzeną Sadochą [na zdjęciu]:

Marta Rosa: Do zrobienia spektaklu "Tu mówi Elektra" zainspirowało panią nagranie upublicznione w kwietniu przez Karolinę Piasecką, żonę byłego radnego PiS Rafała Piaseckiego, na którym słychać, jak się nad nią znęcał.

Marzena Sadocha: Tematem przemocy wobec kobiet media zwykle zajmują się na zasadzie sensacji. Widzimy nagłówki: "Polski Fritzl trzymał dwa lata żonę w piwnicy" albo "Zakatował żonę, bijąc do nieprzytomności" - te historie traktowane są jak newsy o wpadce polityka czy kreacji gwiazdy.

A nagranie Piaseckiej spowodowało ludzkie odruchy - usłyszenie przemocy live, nie jej opisu, pokazało, co tak naprawdę dzieje się u sąsiadki, którą "mąż źle traktuje". Bardzo doceniam ten akt odwagi. Niestety kilka miesięcy później o temacie przemocy znów zrobiło się cicho, nie zaczęła się szeroka, społeczna debata.

Do spektaklu "Tu mówi Elektra", którego premiera odbyła się wczoraj w Capitolu, napisała pani teksty. Z wkurzenia czy bezradności?

- Z jednego i drugiego. Bezradność odczuwam na co dzień, kiedy wiem o aktach przemocy wobec kobiet, a nie mogę nic z nimi zrobić. Albo kiedy widzę, jak politycy zbijają kapitał na gwałcie w Rimini, a nie zajmują się kobietami gwałconymi przez Polaków.

Zadaję sobie też pytanie o kulturę gwałtu i o relacje, w jakich wychowywani są mężczyźni. Co mówi polska szkoła, Kościół i dom o pozycji kobiety? Jak pracuje fabryka katów?

Niestety wciąż w tle przemocy słychać hasło: "to sprawy rodzinne". Otóż sprawy rodzinne to narodziny dziecka i pieczenie ciast na święta. A przemoc jest sprawą społeczną, mamy prawo reagować. I obowiązek. Bo znęcanie się to przestępstwo. Rzadko słowo: "przestępstwo" kojarzy nam się z sytuacją, kiedy pijany mąż robi całonocną awanturę żonie, prawda? Bardziej słowo "niesnaski".

Ironizuję, ale tak, tu już czuję porządne wkurzenie, bo wchodzimy w sferę edukacji i kształtowania społecznej świadomości, za którą wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Ale emocje są moją prywatną sprawą i mogą być motywacją, nie zmienią świata. Chyba że usłyszą je widzowie i pójdą dalej, zaczną rosnąć w fale społecznego oburzenia. Czuję, że to utopia, ale akurat teatr to dla niej dobre miejsce.

O wielu historiach drastycznej przemocy mogę opowiedzieć. Również w mojej rodzinie. Wielu Polaków rośnie w jej tle, jest jak puszczana w kolejnych kadrach życia muzyka.

Już w czasie pracy nad spektaklem dowiedziałam się, że moja znajoma pobita przez męża zmarła. Wypisała się na własne życzenie ze szpitala i zmarła w domu. O tym nie można napisać piosenki, zrobić spektaklu. Czasami teatr jest bezradny.

Jaka w tym świecie jest tytułowa Elektra?

- Nie budujemy postaci literackiej Elektry ani realistycznej postaci kobiety, która doświadczyła przemocy. Karolina Micuła to wokalistka, która wychodzi do publiczności i szuka narzędzi, żeby opowiedzieć. Tak jak podczas każdej pracy muzyk czy malarka szukają środków dla siebie. U nas szuka ich w dźwiękach Dariusz Jackowski i w malarstwie Dorota Pawiłowska.

Lubię słowo "help poemat" w odniesieniu do zbioru tych tekstów, ale na innym poziomie to po prostu zaangażowany koncert. Karolina i Darek napisali muzykę, Darek gra ją na żywo. Wyraźnie mówimy o wizji świata, w której za chwilę będziemy postaciami z "Podręcznej" Margaret Atwood. Ale to nie będzie wciągający, świetnie zrobiony serial. W rzeczywistości wykorzystywanej, podległej kobiety jest ciężar i izolacja.

Chciałaby pani, żeby jak widzowie odebrali tę opowieść?

- Przez siebie. Zaczynamy od drastycznego nagrania Karoliny Piaseckiej. Mimo że ciągle z nim pracowałyśmy i czasami podczas prób było używane technicznie, niespodziewanie znowu wybuchało. I to tak mocno, że współpracownicy wychodzili na ten moment z sali, a nam chciało się płakać. My nie mogłyśmy wyjść. I nie chciałyśmy. A przecież to tylko jeden fragment jednej relacji.

Piszecie, zapowiadając spektakl, że to "fantazja na temat przyszłości, która nie jest żadną fantazją".

- Jakiejkolwiek fantazji nie uknułybyśmy, to kolejne historie z domów, w których odbywała się sadystyczna przemoc, i tak będą groźniejsze. Kiedy Sarze Kane zarzucano, że w swoich dramatach "epatuje okrucieństwem", odpowiedziała: "Jedyną przyczyną, dla której mój dramat wstrząsa bardziej niż gazeta, jest to, że usunęłam wszystkie nudne kawałki". I to prawda. Życie zawsze będzie okrutniejsze niż teatr. Dlatego często wszystkim oburzonym współczesnym teatrem mówię: oburzajcie się światem, nie sztuką.

Ten spektakl robiłam z młodymi kobietami, nam wszystkim jeszcze kilka lat temu wydawało się, że prawa równościowe są oczywiste, a przepisy są po to, żeby chronić. Że rzeczywistość jest już inna niż w czasie młodości naszych babć i mam, w czasie kobiet poprzednich pokoleń. Kiedy przychodzi dojrzałość, okazuje się, że to kolejne z rozwiewanych złudzeń.

Dlaczego?

- Dzisiaj mam poczucie, że czas się cofa, że nie tylko nic się od dawna nie zmieniło, ale pod przykrywką wartości rodzinnych przemycana jest specyficzna rola kobiety, która traci swoje prawa. Nie zgadzam się z tym.

Podobno kobiet, które doświadczają przemocy w Polsce, jest milion.

- Podobno dwie trzecie przypadków nie są zgłaszane w ogóle. Pewnie nie dowiemy się jeszcze długo, jaka jest prawdziwa skala. Wie pani, że najgorzej wypada w badaniach Szwecja? I potem czytamy prawicowe nagłówki: "W Szwecji i Danii biją częściej niż w Polsce". A tam po prostu jest wyższa świadomość społeczna i przypadki przemocy są częściej zgłaszane.

Ale ja rozumiem kobiety, które nie zgłaszają pobicia w rodzinie na policję. Narzędzia, którymi dysponuje aparat prawny, są nieskuteczne. Bite kobiety mogą liczyć tylko na odwet sprawcy, którego żaden dobry policjant nie zamknie za przemoc domową i żaden sędzia nie wsadzi do więzienia.

Rozumiem kobiety, ale nie rozumiem państwa. Ono nie daje nam bezpieczeństwa, nawet niespecjalnie stara się coś zmienić. Co można zrobić, zanim obali się rząd i zapanuje wzajemna troska społeczna? Reagować, nawet jeśli mamy tylko poszlaki. Piasecka odważyła się na ujawnienie i odejście od męża dopiero, kiedy ktoś się tym zainteresował i zapytał "dlaczego jesteś ciągle niewyspana?", "dlaczego znowu masz zniszczony telefon?".

Ktoś z zewnątrz musiał nazwać to, co dzieje się w jej domu, mówiąc po prostu: "on nie ma prawa cię bić, nikt nie ma prawa". W kobietach męczonych latami świadomość tego znika.

Wciąż tym tematem w naszym kraju nie zajmujemy się dostatecznie.

- Skala pobłażliwości sądów i nieskuteczności prawa jest w Polsce bardzo duża. Za pobicia sądy zwykle skazują na najmniejszy wymiar kary, kwalifikowane są jako średnio lekkie, nie średnio ciężkie, a 33 proc. spraw jest umarzanych. Dla porównania: w Anglii to 4 procent.

Często dochodzi też do zasądzenia kary w zawieszeniu. Chciałabym każdego sędziego zapytać: dlaczego? Państwo sprzyja przestępcom, a wprowadzając do edukacji stereotypy związane z płcią i nie prowadząc kampanii społecznych, hoduje ich.

A konwencja antyprzemocowa i Niebieska Karta?

- Przecież jeszcze przed chwilą pojawiały się na serio pomysły zerwania konwencji. Na pewno nie ruszy maszyna prawna, która w ciągu najbliższych lat zmieni ustawodawstwo pod kątem jej realizowania.

A Niebieska Karta, mimo że istnieje, jest nieskuteczna. Wśród rodzin, które mają ją założoną, nadal dochodzi do przestępstw, również ze skutkiem śmiertelnym. Kto by się bał jakiejś tam karty i czy ta karta przyjdzie do domu obronić kobietę?

Wyostrzam temat, bo czytałam ostatnio o śmierci kobiety pobitej przez męża, który miał założoną Niebieską Kartę. Zdążyła zadzwonić na policję zanim mąż wtargnął do domu. Przyjechali szybko, po ośmiu minutach. Tylko że zdążył ją pobić, aż zmarła.

Jeśli kobieta wie, że mężczyzna w końcu wróci do domu, do którego, choćby ze względu na zameldowanie, będzie musiała go wpuścić, to może liczyć tylko na eskalację przemocy, na odwet za jej zgłoszenie. Niebieskiej Karcie powinien towarzyszyć zakaz zbliżania się do ofiary i jej domu. Inaczej to po prostu nieskuteczne narzędzie.

Jeśli nie ma kampanii na temat przemocy ani nauczania o jej przeciwdziałaniu w szkołach, mówmy o niej tam, gdzie to możliwe, na przykład w teatrze.

Rozpłakała się pani na premierze "Chorego z urojenia" w Teatrze Polskim, z którego zwolniła się pani zanim Cezary Morawski został jego dyrektorem.

- Zobaczyłam, jak na Dużej Scenie im. Grzegorzewskiego stoi szafa z "Pułapki" Jarockiego, a obok hasają z upudrowanymi twarzami niewyobrażalne, naprawdę niewyobrażalne dziwa.

Mówię głośno o postawie dyrektora Morawskiego. Na przykład o tym, że powinien oddać swoje wszystkie pensje od objęcia stanowiska, bo za takie knoty mu się nie należą.

A co pani widzi w aktorach, którzy występują na scenie Teatru Polskiego?

- Różnie. Od chęci przeczekania do chęci zarabiania. A w środku pewnie sporo również jest niezaspokojonej ambicji i zwykłego braku gustu. Ale to nie jest ważne przecież. Wolałabym raczej odpowiedzieć na pytanie, co widzę w ludziach, którzy wybrali nowego dyrektora. Jak na razie widzę brak konsekwencji. Nikt za to nie odpowiedział.

Co dla pani jest w tej sytuacji najtrudniejsze?

- Rozpad teatru był bardzo silnym doświadczeniem. Wiele z więzi zostało zerwanych, na końcu są ludzie poranieni, próbujący zapomnieć albo już bardzo daleko. Trudno mi nawet przejść obok tego budynku. Wie pani, to tak jakby jeden z naprawdę wysokich szczytów, na który wchodziło się ogromnym wysiłkiem, stał się nagle wiejskim pagórkiem za stodołą. Nie można na to patrzeć. Ale, żeby nie kończyć w tym nastroju, może zapyta mnie pani o marzenia?

Jakie są?

- Chciałabym wyjść kiedyś z premiery, którą zrobi nowa ekipa tego teatru, i nie zgadzać się z nią, ale wyjść szczęśliwa, że podjęto takie wyzwanie, że poziom jest tak wysoki, że wybucha nowa wielka energia. Dopiero ona będzie w stanie zmyć hańbę, która teraz tu się odbywa.

Rozmawiała Marta Rosa

* Marzena Sadocha, wieloletnia dramaturżka Teatru Polskiego we Wrocławiu. Sekretarz redakcji "Notatnika Teatralnego". Wykładowczyni Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu. Od stycznia 2015 r. członkini zarządu Stowarzyszenia Dramatopisarzy i Dramaturgów Polskich.

Wyreżyserowany przez nią spektakl "Tu mówi Elektra" we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol w piątek i w niedzielę o godz. 18 na Scenie "Restauracja". Bilety po 20-25 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji