Artykuły

Wystarczy śpiewać

Co to jest belcanto? W języku włoskim - po prostu "piękny śpiew". Ale w dziedzinie opery to coś znacznie więcej: to sposób śpiewania podporządkowany wymaganiom estetyki o bardzo ścisłych regułach, gdzie piękno brzmienia, szlachetność i równość prowadzenia muzycznej frazy oraz perfekcyjna realizacja licznych a urozmaiconych ozdobników jest prawem naczelnym; sposób śpiewania oparty na najwyższym mistrzostwie wokalnej techniki. To także określony styl operowej twórczości, gdzie króluje piękno melodii i gdzie otwiera się rozlegle pole dla pokazu śpiewaczego kunsztu, styl rozkwitający zwłaszcza we Włoszech w XVIII-wiecznej szkole neapolitańskiej oraz na początku wieku XIX, który to okres zyskał sobie nawet w historii miano "epoki belcanta". Główni reprezentanci tego nurtu, to oczywiście Gioacchino Rossini, Gaetano Donizetti, a nade wszystko admirowany gorąco m. in. przez Chopina, Vincenzo Bellini. W twórczości zaś samego Belliniego apogeum belcantowego stylu, jak też apogeum wymagań stawianych śpiewakom, stanowi powstała w 1831 roku "Norma".

Właśnie z powodu ogromnych trudności wykonawczych to monumentalne arcydzieło, o treści mającej w tle podbój starożytnej Galii przez Rzymian, niezmiernie rzadko pojawia się nawet na największych scenach świata, rozporządzających wyśmienitymi zespołami artystów. A jednak z nim to właśnie postanowił zmierzyć się warszawski Teatr Wielki, w którym, co warto zaznaczyć, po raz ostatni grano "Normę" 145 lat temu (jeśli nie liczyć gościnnego występu Opery z Wilna przed paru laty). Być może kierownictwo Teatru doszło do przekonania, że jak spadać, to z wysokiego konia oraz że po dwóch "lekkich" premierach ma początek sezonu trzeba teraz podnieść poprzeczkę naprawdę wysoko.

Zrobiono z resztą bardzo wiele, i z dobrym skutkiem aby wspomnianego upadku uniknąć: na scenie pojawiła się cała plejada nie oglądanych tu przedtem wybitnych śpiewaków młodszej przeważnie generacji; wspaniały artysta Andrzej Majewski stworzył frapującą oprawę scenograficzną, a do reżyserii oraz opieki wokalnej zaproszono wielką włoską śpiewaczkę Feodorę Barbieri (niegdyś m. in. świetną Adalgisę w "Normie", u boku Marii Callas), która i w ubiegłym sezonie odniosła już piękny sukces wystawiając w Łodzi "Rycerskość wieśniaczą".

A rezultat? W pełni udało się wytworzyć na scenie Teatru Wielkiego klimat przedstawienia dużego formatu. Utalentowany młody kapelmistrz, Brazylijczyk zamieszkały w Polsce, Jose Maria Florencio Junior sprężyście i dynamicznie prowadził dzieło Belliniego, zwłaszcza gdy idzie o duże sceny zbiorowe, w których bez zarzutu spisuje się też chór przygotowany przez Bogdana Golę.

Wśród solistów dwu premierowych przedstawień swojego rodzaju rewelacją dla warszawskiej publiczności stała się śpiewająca arcytrudną partię tytułową Monika Chabros z Poznania, obdarzona sopranowym głosem o bardzo pięknej, ciemnej barwie (nawet jeżeli chwilami nie niósł się on na widownię z dostateczną mocą i blaskiem). Jeszcze większą rewelacją i niespodzianką okazała się. kreująca gościnnie tę samą rolę na drugim przedstawieniu solistka opery z Erewanu Hasmik Papian, imponująca maestrią w prowadzeniu belcantowej frazy i dźwięcznością głosu także w subtelnych pianach oraz ciepłem i żywością postaci.

W basowej partii arcykapłana Orowista bardzo piękne momenty miał Romuald Tesarowicz, w całości jednak bardziej wyrównane i płynne wydały się nam frazy tej partii w interpretacji Radosława Żukowskiego, imponującego przy tym wspaniałą posturą. Joanna Cortes jako zakochana w rzymskim namiestniku młoda galijska kapłanka Adalgosa, ujmowała urodą oraz stylowością wykonania swej partii; rzecz jednak w tym, że kompozytor przeznaczył ją w zasadzie na inny rodzaj głosu - ciemny mezzosopran o wielkiej rozpiętości skali. Jeśli takowego w ogóle brak w TW (czego można by się obawiać - skoro J. Cortes musiała wystąpić w obu przedstawieniach) to przyszłość wokalna tej znakomitej śpiewaczki budzi pewien niepokój. Z dwóch Pollionów bardzo miłą niespodziankę sprawił występujący dotąd głównie w małych partiach tenor o pięknej postawie Ryszard Wróblewski. Obdarzony bardzo wartościowym głosem Sylwester Kostecki wydawał się tym razem nie najlepiej dysponowany. W epizodycznych rolach uznanie zaskarbili sobie zwłaszcza Anna Malewicz-Madey (Klotylda) i Adam Zdunikowski (Flawiusz).

Usłyszeliśmy więc podczas obu pierwszych przedstawień "Normy" wiele pięknej muzyki i sporo pięknych głosów. A że - porównując oczywiście do najlepszych wzorców - nie wszystkie one i nie zawsze były w stanie z należytym blaskiem wypełnić brzmieniem ogromną scenę i widownię TW w stolicy oraz że niektórym brakowało trochę giętkości w trudnych pasażach, czyli - po prostu - techniki? Temu doprawdy trudno się dziwić, skoro betcantowy repertuar tak rzadko gości na naszych scenach, a studia wokalne, nie tylko u nas, też nie zawsze dają właściwe techniczne podstawy. Zalet w każdym razie ma ten spektakl wiele i z pewnością zachwycił wielu widzów. I będzie to czynił nadal, z walną pomocą pełnych uroku metoda Belliniego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji