Artykuły

"Kawalerowie i panny"

Jestem stałym bywalcem Teatru Słowackiego i wiernym czytelnikiem "Gazety Wyborczej", w tym kolumny kulturalnej. Dotychczas nie zabierałem głosu w sprawie przedstawień, na których bywałem, ani recenzji, które je oceniały, choć pośród jednych i drugich bywały takie, które mi się nie podobały lub z którymi się nie zgadzałem. Tym razem jest inaczej, ponieważ Pani recenzja "Straconych zachodów miłości", którą zamieszczono w poniedziałkowej "Gazecie" ["Kawalerowie i panny"], zeszła poniżej poziomu, który jako widz mógłbym akceptować. Przedstawienie, któremu wystawiła Pani surową ocenę, obejrzałem w ostatnią niedzielę. I nie był to prawdopodobnie ten sam spektakl, który Pani oglądała. Bo tam, gdzie Pani widziała przeładowaną scenografię, ja znalazłem formy proste, acz budujące tak potrzebną Tajemnicę. Kostiumy oglądane Pani oczami czyniły z aktorów "manekiny", a z aktorek "dziwadła". W tych, które ja widziałem, aktorki wyglądały powabnie kobieco, aktorzy męsko, a gdy trzeba było - zabawnie. Podobnie rzecz się miała z muzyką G. Turnaua, która wydała się Pani "nieudana", a która dla mnie znakomicie komponowała się z grą aktorów i uzupełniała scenografię. Sama gra aktorów - jeśli o niej mowa - według Pani powinna być dla publiczności katuszą, podobnie jak reżyserskie pomysły pana Bradeckiego. Na przedstawieniu, które ja oglądałem, publiczność najwyraźniej nie potrafiła z właściwą Pani przenikliwością dostrzec mizerii i jednych, i drugich, bo sala huczała od szczerego śmiechu od początku do końca przedstawienia. Dlaczego o tym piszę? Zapewniam, że nie po to, by bronić przedstawienia i za wszelką cenę udowadniać, że nie miała Pani racji. W przeciwieństwie do Pani zdaję sobie sprawę, że moja ocena jest subiektywna. I wierzę, że każdy inny widz (w tym i Pani) ma prawo do własnej. Nie mogę jednak pozostać obojętny na poziom, na jakim Pani z tego prawa korzysta. Od krytyka teatralnego oczekiwałbym bowiem rzeczowej i fachowej analizy, a nie nachalnego narzucania mi własnych ocen bez poparcia ich choćby garścią konkretów. Oczekiwałbym też, że pisząc o Świątyni Sztuki nie będzie się posługiwał agresywnym, chodnikowym językiem. A nade wszystko oczekiwałbym, że jeśli już musi epatować czytelników własną domniemaną "znajomością rzeczy", to czasem pochyli głowę, by popatrzeć i wsłuchać się w to, jak na wysiłki wszystkich, którzy Teatr tworzą, reaguje WIDZ. Bo - zapewniam Panią - nie jest on bezmyślnym podmiotem tego, co się na scenie dzieje, tylko równym w prawach uczestnikiem Teatru.

Krzysztof Farbisz

OD REDAKCJI

I Najwyraźniej miał Pan olbrzymie szczęście albo rzeczywiście trafił na inny spektakl. Bo piątkowy, o którym traktowała nasza poniedziałkowa recenzja, i na którym byłem, nijak nie przystawał do Pańskiego opisu. Podobnie zresztą jak recenzja, w której - choć czytałem ją kilkakrotnie - nie znalazłem ani śladu "nachalnego narzucania własnych ocen", "agresywnego, chodnikowego języka" czy "epatowania czytelników własną domniemaną >>znajomością rzeczy<<", odnalazłem natomiast rzeczową i fachową analizę, której Pan nie dostrzegł. Jak słusznie Pan zauważa, każdy widz ma prawo do samodzielnej oceny przedstawienia. O ile Pan jednak może swoją ocenę upublicznić albo zachować dla siebie, recenzent ma obowiązek - wobec pracodawcy i Czytelników - podzielić się nią z innymi. Nawet wtedy, gdy spektakl na recenzję nie zasługuje.

Ryszard Kozik,

szef krakowskiego działu kultury

"Gazety Wyborczej"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji