Sto lat temu
W sobotni wieczór Mała Scena Teatru Nowego dała prezentację komedyi Józefa Blizińskiego pt.: "Mąż od biedy". Tłumnie zgromadzoną publikę w foyer witały panie Bakalarska i Kukuła syrenimi wdziękami mamiąc płeć brzydszą, która czuła na niewieście wdzięki ochoczo kupowała bukieciki oferowane przez damy. Boye teatralni w osobach panów Jurczaka i Olczyka dzwonkami przywołali widzów na salę, gdzie sam mistrz Ludwik Benoit powitał wszystkich i zaskoczył siurpryzą nie lada. Intermedium bowiem oddał pani Annie Grzeszczak, która wprost z samego Wiednia przybywszy, ukontentowała gromadzonych swym słowiczym głosem. Po jej występie gąszcz bukietów spowił scenę, a w kuluarach panowie emulowali, by ucałować nenufary dłoni naszej wspaniałej artystki. Sam "Mąż od biedy" komedyją był zgrabnie przedstawioną. Państwo Topolewska i Mąka wywoływali burze oklasków. Może tylko panna Dąbrowska w roli służącej zbytnio przyćmić chciała gwiazdę swej pani co i raz wychodząc na proscenium i kokietując męską część publiki to nóżkę pokazując, to oczkiem strzelając. Państwo Mach i Bedryńska swe role odegrali godnie, podobnie jak i pan Poradowski. Mise en scene pana Pilawskiego publika nagrodziła wielką owacyją, a ten wzruszony szczerze kłaniał się po wielokroć. Pewnym jest, że:
Miejsca się zapełnią w każdym niemal rzędzie,
Jeśli pani Marcheluk tak starać się będzie;
Zasiądzie także w loży i młody i stary,
Byleby tylko w dół nie poszły...
repertuary!
* * *
Taka byłaby recenzja sto lat temu i w takim właśnie stylu, w ogromnym cudzysłowie MARIUSZ PILAWSKI przygotował inscenizację wieczoru teatralnego z ubiegłego wieku. Widownia znakomicie bawiła się formą i konwencją. Spektakl udowodnił, że nawet największe z ramot, gdy potraktować je jako pretekst, mogą stać się, nową wartością i w życie współczesnego teatru wnieść nie stęchły, a świeży powiew.