Artykuły

U Gombrowicza raczej bez zmian

"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

To przede wszystkim opowieść o społecznym zakłamaniu. I o tym, że teatr międzyludzkich relacji jest czymś bardzo kruchym. Teatr Nowy rozpoczyna nowy sezon premierową "Iwoną, księżniczką Burgunda" w reżyserii Magdaleny Miklasz.

Magdalena Miklasz znana jest już poznańskiej publiczności - kilka lat temu wyreżyserowała w Teatrze Nowym "Dom Bernardy Alba", który do dziś cieszy się dużym powodzeniem. Teraz powróciła na scenę przy Dąbrowskiego (choć z lekkim opóźnieniem, bo premiera miała się odbyć jeszcze w zeszłym sezonie) z pierwszym dramatem Witolda Gombrowicza. Razem z dramaturgiem Żelisławem Żelisławskim zaadaptowała "Iwonę, księżniczkę Burgunda" do bardziej współczesnych realiów.

Kłamią tu wszyscy

Akcja toczy się w jakimś fikcyjnym, europejskim państwie rządzonym przez rodzinę królewską. Król Ignacy (Sebastian Grek) to "ojciec narodu", zaś jego żona Małgorzata (Bożena Borowska-Kropielnicka) to "królowa ludzkich serc". Ozdobą dworu jest młody książę Filip (występujący gościnnie Tomasz Kocuj), który już właśnie ma oświadczyć się Izie (Martyna Zaremba-Maćkowska), lecz w ostatniej chwili, w jakimś kabotyńskim przebłysku, decyduje się na Iwonę (Alicja Juszkiewicz) - flegmatyczną dziewczynę, która za nic ma sobie dworskie ceremoniały.

Scenografka Kaja Migdałek umieściła przedstawienie w przestrzeni telewizyjnego studia - białe ekrany, przeszklona reżyserka, w której często siedzi główny bohater historii, demiurg całego przedsięwzięcia, czyli Szambelan (w tej roli Antonina Choroszy, bo któż inny w tym teatrze mógłby trzymać władzę?). Twórców interesuje nie tyle historia Iwony, co raczej mechanizmy kreowania publicznego i prywatnego spektaklu.

Kłamią tu wszyscy - nie tylko w polityce, ale także w życiu osobistym. A za fasadą dobrego wychowania, pięknych manier i konwenansów kryje się cała menażeria dzikich i bestialskich zwierząt, co Miklasz mocno (może nawet zbyt łopatologicznie) podkreśla. Podczas wyciemnień słychać odgłosy dżungli, wyświetlane są filmiki, gdzie aktorzy przedzierają się nago przez jakiś busz. Czasem też po prostu w chwilach większych emocji naśladują zachowanie zwierząt na scenie.

Gdzieś w tym medialno-politycznym cyrku gubi się sama Iwona. Alicja Juszkiewicz gra tytułową bohaterkę subtelnie, jest niemal przezroczysta, bardzo "normalna" - nie podkreśla się w żaden sposób jej inności, dlatego trochę ginie na tle dworskich karykatur. A jednak to właśnie ona poprzez milczący protest i samą cielesną obecność wzbudza tak wielki ferment. To skądinąd rzecz bardzo na czasie - te milczące protesty jako strategia oporu i niezgody wobec opresji rządzących.

Rzecz jednak w tym, że z "Iwony" trudno zrobić sztukę wyjątkowo polityczną i aktualną dzisiaj. To jednak pisał Gombrowicz - wszystkie postaci tutaj, choć pozornie śmieszne i skretyniałe, obdarzone są niezwykłą wręcz zdolnością do autoanalizy. Cały dwór doskonale wie, w jaki sposób i co wydobywa z nich Iwona, a także jakie mogą być tego konsekwencje. Gdyby nasi politycy posiadali tak głęboką zdolność do autorefleksji, to byłoby naprawdę wspaniale.

Przedstawienie, choć sprawnie wyreżyserowane, ma kilka mielizn - zwłaszcza gdy aktorzy (chyba próbując improwizować) zapętlają się na powtarzaniu tych samych zdań. Sceny momentami są zbyt rozciągnięte (zwłaszcza ekspozycja), ale już po kilku chwilach przestaje się na to zwracać uwagę.

Żadna ość nikomu w gardle nie stanie

Są też perełki - a wśród nich przede wszystkim świetnie pomyślane kostiumy, nie tylko dobrze uszyte i dobrane, ale niosące bardzo ciekawe informacje o bohaterach. Na przykład obuwie króla Ignacego - w oficjalnych sytuacjach białe skórzane buty do jasnego garnituru, w mniej formalnych sytuacjach zostają zamienione na "laczki", przez które prześwitują skarpetki. Iwona, by podkreślić teatralność całego dworu, na pierwsze z nimi spotkanie ubiera się w starą teatralną suknię zrobioną z pikowanej satyny (wziętej chyba z "Pięknej Lucyndy"). Iza, w finale pewna swego zwycięstwa i awansu do rodziny królewskiej, nosi się niczym królowa Małgorzata. Takich prostych, choć sugestywnych rozwiązań jest więcej.

Szczególnie świetne są partie bardzo precyzyjnie wyreżyserowane i wykonane, takie jak choćby scena tańca Filipa i Izy (muzyka Anny Steli i choreografia Marty Bury), która z początkowo pełnego agresji tanga zmienia się w nieporadny, a potem kompletnie mechaniczny, bezosobowy, seksualny ruch.

Ostatecznie jednak "Iwona" w Teatrze Nowym niczym nie zaskakuje - jest raczej dość prostą opowieścią o tym, co każdy czytelnik Gombrowicza już wiedział. Żadna ość nikomu w gardle nie stanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji