Artykuły

Dla Andrzeja Wajdy aktorzy grali pięknie

Zmarły 9 października 2016 roku reżyser kochał aktorów. I miał szósty zmysł w ich doborze. Ale nie pracował z nimi jak Jarocki czy Kutz. Liczył na inwencję artystów - wspomina Wacław Krupiński w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Miał instynkt. I nim się kierował. Jego sposób pracy obrósł anegdotami, eksponującymi prośbę: "Zagraj mi to pięknie". Ale pewnie rację ma Andrzej Seweryn, który mi mówił: - Tak wielka intuicja to wartość dana nielicznym. Andrzej przy tym dobrze wie, czego chce od aktorów i ma do nich zaufanie. Jest w nim wielka wolność, to niezwykle otwarty artysta, który wie również, że film jest pracą zespołową.

Opowiadał mi Tadeusz Huk: - U niego można było zaszaleć, próbować na tysiące sposobów, a on się przyglądał, akceptując albo nie. Kiedyś usłyszałem: "Nie po to cię zaangażowałem, żebyś mi zadawał kłopotliwe pytania, graj pięknie, a ja będę się przyglądał, czasem ci coś podrzucę". Niektórych to irytowało. Legendarna inspicjentka Alicja Woźniak wspominała, jak to w "Biesach" Bolesław Smela, dublujący Jerzego Binczyckiego w roli Lebiadkina, wyszedł na kacu na scenę i słysząc, jak Wajda zachwyca się: "Kochani kupuję, kupuję, świetnie...", krzyknął: "K...a, przestań pan kupować, zacznij pan reżyserować".

To w "Biesach", pracując nad adaptacją Camusa, Wajda stale poszerzał tekst sztuki o kolejne partie z powieści. Tworzyło to chaos doprowadzający wszystkich do rozpaczy, co przyznał sam Wajda w autobiografii. I dodawał: "Jan Nowicki, zapytany przez Krystynę Zachwatowicz, dlaczego nie uczy się tekstu, odpowiedział, że zrobi to wtedy, kiedy reżyser nauczy się reżyserować".

Są aktorzy i są artyści

Edward Linde-Lubaszenko przywoływał z kolei słowa Wajdy, że na sukces przedstawienia składa się w 80 procentach obsada. - Uważał, że aktor musi mieć poczucie, że jest mu wszystko wolno. Mówił: "Jeśli Janek Nowicki chce podpalić teatr, to niech inspicjent przyniesie mu zapałki. Przecież nie podpali, bo jest mądrym człowiekiem".

To podczas wieczoru w Starym Teatrze z okazji 70. urodzin Edwarda Lubaszenki przypomniano archiwalną wypowiedź reżysera, że ma zawsze dwie listy: dłuższą aktorów i krótszą artystów i Edward jest na tej drugiej. Mówił: - Ten podział nie jest sztuczny, ale bardzo prawdziwy. Wynika z przekonania, że artyści to są tacy aktorzy, którzy posiadają tajemnicę.

Umiał też Wajda słuchać. Teresa Budzisz-Krzyżanowska opowiadała, jak to z Janem Nowickim poprosili reżysera o przywrócenie skreślonych pani słów z dialogu Wielkiego Księcia i Księżnej Łowickiej w "Nocy listopadowej". Na co zareagował: "Jeśli to słowa z naszej sztuki, to można": - Dopuszczał nas do współpracy. Pamiętam, gdy tłumaczył Jurkowi Stuhrowi, jak powinien jako Hamlet przywitać trupę aktorów. Sposób, w jaki mówił, nie budził wątpliwości, że on aktorów naprawdę kocha i szanuje - puentowała aktorka.

"Jest bardzo wymagającym reżyserem, ale kochającym aktorów i słuchającym ich bardzo uważnie. On wręcz wsłuchuje się w aktora, zbiera z niego wszystko, co najlepsze. Zawsze jest znakomicie przygotowany, wie, czego chce od współtwórców spektaklu czy filmu i dzięki temu nikogo nie zanudza" - mówił o współpracy z reżyserem "Wszystko na sprzedaż" Andrzej Łapicki. "Jednym ze składników geniuszu Wajdy jest umiejętność mobilizowania ludzi. Inspirowania" - to opinia Wojciecha Pszoniaka.

Niebywała siła Wajdy i wspierany kolejnymi filmami autorytet dopingowały wystarczająco. Bożena Dykiel jako Kaśka w "Weselu" snuła się po planie filmowym przeświadczona, że nie ma nic do grania; ot, epizod. "Niech pani zrobi tak, żeby ten epizod został przez wszystkich zapamiętany" - usłyszała od reżysera. I zrobiła.

"Stawiam aktorów na parapecie i popycham do skoku" - tę metaforę Wajdy przypomniał ongiś Jerzy Radziwiłowicz. I co najważniejsze, oni skakali. Reżyser mobilizował aktorów tak, by ci - jak w "Biesach" - "odsłonili najmroczniejsze strony swego charakteru i wyzwolili najgorsze instynkty", o czym pisał Wajda w autobiografii. To w pracy nad rolą Wierchowieńskiego Wojciech Pszoniak ożywił w sobie dojmujące wspomnienie z młodości, jak to o mały włos nie zabił w porywie matki. Zderzone z powieścią Dostojewskiego sprawiło, że aktor odnalazł w sobie element w konstrukcji tej postaci najistotniejszy...

Wizjoner proponuje rolę

Wajda nie pracował tak z aktorem jak Kutz, Jarocki, Lupa, ale on był wizjonerem - wskazywał mi kiedyś Stanisław Zajączkowski, znakomity realizator telewizyjny, który przeniósł na ekran m.in. "Zbrodnię i karę". Wizjonerstwa Wajdy doświadczyła Teresa Budzisz-Krzyżanowska, której reżyser zaproponował zagranie Hamleta. Ostatecznie przekonał ją do swego pomysłu - pokazania Hamleta aktora, który zamknięty w garderobie zmaga się z rolą i życiem. I objechała aktorka z "Hamletem IV" i zespołem Starego Teatru pół świata. "Krzyżanowska była większa niż jakiekolwiek ograniczenia płci" - zachwycał się angielski szekspirolog Tony Howard, sytuując nazwisko polskiej aktorki obok Sarah Bernhardt i Asty Nielsen. Nieoczywistego wyboru dokonał też reżyser w 1963 r., powierzając rolę Pana Młodego Jerzemu Nowakowi. - Szok i dla zespołu, i dla mnie. Pan Młody zawsze kojarzył się z amantem, a mnie daleko było do niego - mówił mi po latach aktor, oceniając, że było to jego najważniejsze doświadczenie i najlepsza rola.

Raz Andrzej Wajda nie podjął wyzwania obsadzenia Tadeusza Łomnickiego marzącego o roli Leara. Wielki aktor zwracał się do wielu reżyserów z prośbą o współpracę przy realizacji. Jednym z tych, którzy odmówili, był Wajda. Ostatecznie reżyserii podjął się Eugeniusz Korin w poznańskim Teatrze Nowym. Do premiery nie doszło, Łomnicki zmarł nagle w teatrze na tydzień przed nią. Wajda żałował. W swej autobiografii wyznał: "Nigdy sobie nie daruję, że mimo wezwań Łomnickiego nie wziąłem się do reżyserii "Króla Leara". I przyznawał, że nie miał dobrego pomysłu. "Ale pomysłem był przecież sam fakt, że Leara miał grać Tadeusz".

Podobne jak do aktorów miał podejście do muzyki. Wojciech Kilar wspominał: ".. .dla mało kogo pisało mi się tak dobrze jak dla Andrzeja Wajdy. On daje mi zawsze ogromną swobodę w komponowaniu, co jest bardziej zobowiązujące niż szczegółowe planowanie. Oczywiście omawialiśmy muzykę, ale tylko ogólnie -w jakiej scenie powinna się pojawić. Wajda mówił mi jedynie: "Napisz mi dwie-trzy minuty ładnej muzyki". I mnie się to ogromnie podobało. Mogłem komponować, co chciałem (...) Czułem się wolny".

Podobnie mówił Zygmunt Konieczny: - Andrzej Wajda, głównie oczekiwał na propozycję. Oczywiście wcześniej rozmawialiśmy, ale to w sumie sprowadzało się do wskazówki: Napisz mi ładną muzykę. I taką też starałem się pisać i do "Nocy listopadowej", i do "Klątwy", i do "Dybuka".

A zaczęli obaj twórcy współpracę od fortelu, którym posłużył się kompozytor przy "Biesach". Muzyka, którą napisał, wymagała ostrego, dynamicznego grania - wszak Dostojewski to potężne emocje. W tym celu zaprosi do współpracy zespół bigbitowy, używający aparatury nagłaśniającej. I w scenie, w której Stawrogin się wieszał, po długiej ciszy rozlegał się ogłuszający pisk i krzyk. Totalne furioso fortissimo - jak określił to Konieczny. Tuż przed premierą reżyser uznał, że to za ostre, że ludzie się wystraszą, że nagłośnienie ma być dużo słabsze. - Wiedziałem, że to zniweczy mój zamysł. Postanowiłem postawić na swoim. Butelka wódki wręczona przed spektaklem akustykowi dała efekt - wzmacniacze poszły na fuli. Ludzie niemal z krzeseł pospadali, ale muzyka zrobiła wrażenie. Potem już nikt nie kazał jej ściszać - kończył opowieść kompozytor.

Bo - to ocena Jerzego Radziwiłowicza - "Wajda jest niesłychanie elastyczny. Potrafi zmienić zamierzenie, pójść za czymś, co jest bardziej interesujące, niż mogło się wydawać, niż to, co sobie zaplanował".

Lata pracy Wajdy w Starym Teatrze odcisnęły się i na teatrze, i na aktorach. To Anna Polony przy okazji 80. urodzin reżysera mówiła o ogromnej wdzięczności wobec tego twórcy, który po tragicznej śmierci Konrada Swinarskiego, kiedy zespół tego teatru był załamany, postanowił zrealizować wielki spektakl "Z biegiem lat, z biegiem dni". "Tą decyzją podtrzymał nasz zespół na duchu, zintegrował nas, dając nadzieję na nowy czas w teatrze. A mnie osobiście podał pomocną dłoń, dając współreżyserię spektaklu i obsadzając w roli Dulskiej - pierwszej tak charakterystycznej postaci w moim ówczesnym dorobku. Dzięki Wajdzie zagrałam potwornego babotona, choć przecież Konrad kreował mnie na heroinę" - wspominała aktora.

Jeśli padniesz, to trudno

Mówiła także wtedy o pracy z Wajdą nad spektaklem "Mishima", kiedy to oboje z reżyserem byli chorzy, a przez to bardziej napięci i zdenerwowani. "Podczas prób, kiedy chwilami nie miałam już sił, błagałam go o dublurę. A Wajda mówił: "Próbuj aż do skutku. Jeśli padniesz, no to trudno". Były też chwile spięć, szczególnie, gdy próbowałam ingerować w reżyserowanie, czego Wajda nienawidzi. Wtedy słyszałam: "Haniu, myśl o swojej roli, a nie wtrącaj się w moją pracę". Zgłosiła też Anna Polony "żal, a nawet pretensję" o to, że w filmie nie dostała już od tego reżysera roli na miarę swych ambicji.

Cóż, wszystkich uszczęśliwić się nie da, chciałoby się powiedzieć. Rozstrzygnął Andrzej Wajda o karierach tylu aktorów: Zbigniewa Cybulskiego ("Popici i diament"), Daniela Olbrychskiego ("Popioły"), Stanisławy Celińskiej ("Krajobraz po bitwie"), Emilii Krakowskiej ("Brzezina"), Krystyny Jandy "Człowiek z marmuru"), ale też Wojciecha Pszoniaka i Andrzeja Seweryna, którzy dzięki reżyserowi znaleźli się na rynku francuskim. - To Andrzej, obsadzając mnie w "Onych" Witkacego w Nanterre w 1980 roku, sprawił, że zostałem we Francji, że zaistniałem w tym świecie. Dzięki Andrzejowi też nie byłem tam całkiem anonimowy, to on rok wcześniej powierzył mi główną rolę w filmie "Dyrygent", rolę, która została nagrodzona Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie - mówił Seweryn.

Wajda wiedział, że jest wielbiony przez aktorów. Zatem mógł bawić się anegdotami, jak ta przywoływana przez Marka Kondrata: "Kręciliśmy "Pana Tadeusza". Andrzej zaczął od plenerów. Pod Łomiankami ze trzysta koni, na nich tyleż chłopa, piki w dłoniach. Czekają na słońce. Wtem Andrzej odzywa się do Pawła Edelmana, operatora: "Popatrz, Pawełku, jak te koniki pięknie wyglądają, jak te czaka na ułanach pięknie lśnią. I wiesz co? I zaraz przyjdą aktorzy i wszystko nam popsują". Tak oto pracuje się z wielkimi".

Andrzej Wajda nie żyje od roku. Przypominam sobie, jak przed laty reżyser i Krystyna Zachwatowicz zaproponowali, by upamiętnić Czesława Miłosza sprowadzeniem z Litwy dębu, który zostałby posadzony na środku remontowanej właśnie części Rynku Głównego w Krakowie. Bo noblista tak lubił Rynek. Bo dąb jest bardziej wieczny niż kamień.

Jego Krakowowi, miastu dla twórcy tak ważnemu - jak wyznał: "Krakowska ASP ukształtowała mnie w stopniu znacznie większym niż łódzka Filmówka" - też przyjdzie z czasem zastanowić się, jak upamiętnić tego niepowtarzalnego twórcę. Choć i tak najważniejszym pomnikiem Andrzeja Wajdy pozostanie jego fil-mowo-teatralne dzieło. I Muzeum Manggha, które, wraz z żoną, podarował naszemu miastu.

Andrzej Wajda, w książce "Podwójne spojrzenie", z roku 1998, pytany, dlaczego tak wiele swego cennego czasu poświęca ulotnej sztuce teatru, odpowiedział: "(...) nie tylko potrzeba nieśmiertelności i chęć przetrwania jest naturalną potrzebą człowieka, ale świadomość nicości i śmierci pociąga nas również, a nawet z wiekiem coraz bardziej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji