Dziecięca zabawa
45 minut - tyle, ile lekcja w szkole - trwały trzy miniatury Gertrudy Stein, wystawione w Teatrze Dramatycznym pod wspólnym tytułem "Bracia i siostry i". Nic nie zrozumiałem, ale wyszedłem z teatru mocno rozbawiony.
W Sali im. Witolda Zatorskiego na IV piętrze teatru piątka młodych aktorów udaje dzieci, które na podwórku, pod płotem z siatki, brzydko się bawią. Są to okrutne zabawy, które Gertruda Stein podpatrzyła w latach 40. podczas wojny we Francji. Pierwsza polega na rywalizacji o królewską godność; kończy się śmiertelnym pojedynkiem. Podczas drugiej tajemniczy głos przepowiada katastrofalne przemiany, którym ulegną bohaterzy. Jedna z bohaterek rzeczywiście zmienia się w jajko, a jej kolega bezskutecznie wiąże się sznurkiem, by uniknąć przepołowienia. Zabawa trzecia to zabawa w morderstwo. Bohaterzy latają dookoła sceny, trup się ściele, w końcu ostatnia żyjąca postać zabija się sama. Zabawa toczy się pod czterema migającymi telewizorami. Co jakiś czas z głośników dobiega krótki pisk. W przerwach na głowę publiczności wali się mocna muzyka elektroniczna. Całość, mimo akcentów okrucieństwa, utrzymana jest w konwencji czystego nonsensu. Aktorzy bawią się dowcipnym tekstem Gertrudy Stein jak dzieci, dając przy tym dowody zdumiewającej ruchliwości. Przebrani w kostiumy w stylu "groch z kapustą" skaczą, chodzą, przysiadają, machają nogami na ławce, zwisają z dachu, czołgają się po podłodze, kryją się po kątach, rzucają się do gardeł, płaczą, wrzeszczą, wystawiają pupy i języki. Z poważną miną wygłaszają absurdalne dialogi, składające się z powtórzeń, wyliczanek i częstochowskich rymów ("gadanie o moim losie mam w nosie"). Krótko mówiąc robią wszystko, co niesforne dzieci robić powinny.
Nie pytajcie mnie, co to wszystko ma znaczyć: czy chodzi o to,że telewizja miesza dzieciom w głowach, a może teatr pochylił się nad problemem złego wychowania, lub też mamy do czynienia z ilustracją przysłowia "czym skorupka za miodu nasiąknie...". Na szczęście zanim znalazłem złą odpowiedź, lekcja się skończyła.