Artykuły

Łódź stolicą animacji - część 2

Dzieci, które oglądały kilka spektakli, nie narzekały na nudę. Organizatorzy dobrali repertuar równoważąc analogie i różnice między nimi - o III Międzynarodowym Festiwalu Animacji Teatralnej i Filmowej w Łodzi pisze Maria Maczuga z Nowej Siły Krytycznej.

W programie III Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Animacji AnimArt, w związku z silnym powiązaniem teatru lalkowego ze sztuką dla dzieci, nie mogło zabraknąć spektakli dla najmłodszych. Jednak celem nadrzędnym nie było rozbawianie małego widza, lecz ukazanie bogactwa animacji. Nie oznacza to, że dzieci opuszczały teatr niezadowolone. Źródło przyjemności w przedstawieniach stanowiły estetyka, doskonałość techniczna i zaskoczenie - cechy dobrej animacji. Przy czym w wielu spektaklach humor także się pojawiał.

Festiwal zainaugurowali gospodarze (Teatr Lalek "Arlekin") "Księgą dżungli" w reżyserii mistrza lalkarstwa Bernda Ogrodnika. Długoniciowe marionetki nie pojawiły się już w żadnej innej prezentacji. W weekend gościły zespoły z przedstawieniami familijnymi. Serbski Teatr Lalek Bajkamela pokazał zrekonstruowany po ponad stu latach pacynkowy, narodowy spektakl "Kuku Todore". Włoski La Bottega Teatrale (na zdjęciu) w maskach stosownych w commedii dell'arte zagrał "Głód Arlekina". Natomiast Valeria Guglietti z Argentyny w "Nie dotykaj moich rąk" posłużyła się środkami chińskiego teatru cieni. We wszystkich przedstawieniach dominował komizm, więc salę teatralną wypełnił dziecięcy śmiech. Dorosłym również zdarzało się roześmiać, najczęściej w trakcie cieniowych historii. Przy okazji dobrej zabawy widzowie, mali mniej duzi bardziej świadomie, mieli okazję doświadczyć teatru tradycyjnego, konwencjonalnego, z innego obszaru kulturowego.

Poważnie czy zabawnie

Poważny czy melancholijny nastrój udzielił się dzieciom, które oglądały włoskie spektakle: "PRELUDIA. Kaczka śmierć tulipan" Laury Bartolomei, "Na zewnątrz" UnterWasser. W pierwszym artystka połączyła grę w masce z animacją lalki i tańcem. W drugim, plastycznym, mieszał się teatr lalek z teatrem czarno-białych i kolorowych cieni. Smutek pojawił się też na twarzach maluchów podczas planszetowej "Prostej historii" wrocławskiego LALE.Teatru. Z zabawienia najmłodszych nie zrezygnowali artyści Manija Teatro. Hiszpan już na początku "To i planety w zagrożeniu" zaskarbił sobie sympatię najmłodszych zwracając się do nich po polsku. Następnie rozochocił demonstrując tricki na ożywienie przedmiotów. Finalnie, w historii rozegranej w konwencji teatru czarnego tła, przemycił elementy edukacyjne. Kielecki Teatr Lalki i Aktora "Kubuś" pozostał wierny dramatowi "Nic, dzika mrówka, Adam i Ewa", w który wpisana jest zabawa słowem i formą.

Podobne czy różne

Dzieci, które oglądały kilka spektakli, nie narzekały na nudę. Organizatorzy dobrali repertuar równoważąc analogie i różnice między nimi. Widzowie mogli je śledzić, lecz nie udawało im się ich przewidzieć.

"Na wozie" Teatru Animacji Falkoshow to opowieść o kurczaku wyklutym z wielkanocnej pisanki, który zmienia się wraz z porami roku. Uroku, ale też spójności i wiarygodności przedstawieniu dodała warstwa plastyczna. Akcja toczyła się w Lanckoronie. Nieduża scena nie przypadkiem budziła skojarzenia z wozem przemieszczającym się po miasteczku. W jej górnej części znajdowało się malarskie tło. Artysta przewijał je korbką i w kolejnych scenach ukazywał lokalne pejzaże (sad, uliczki z drewnianymi domami, kościół, ruiny zamku) zgodne z szatą pór roku. Aż ponownie pojawił się koszyczek wielkanocny na wiosennej, zielonej trawie z pierwszej sekwencji. Spektakl został zagrany z użyciem rzadko wykorzystywanych obecnie w teatrach drewnianych marionetek sycylijskich. Ciepły, gawędziarski ton artysty, niespieszne opowiadanie historii i granie przyjemnych melodii na harmonii ułatwiły zaangażowanie widzów w akcję. Jednak stanowczość działań, bez zbytniego przymilania się do publiczności, pozwoliła uniknąć chaosu, jaki często towarzyszy interakcjom. Dzieci ochoczo odpowiadały na pytania narratora, śpiewały piosenki, naśladowały odgłosy zwierząt. Z satysfakcją i radością współtworzyły przedstawienie, nie burząc jego rytmu oraz dramaturgii.

Izraelski The Galilee Multicultural Theater wplótł do spektaklu motyw pór roku, żeby opowiedzieć o trudnym do uchwycenia na scenie temacie - muzyce. W "Czterech porach roku i jednym Vivaldim" historia o Petrolino, który wiosną, latem i jesienią wypasał owce, żeby zimą w nagrodę z ojcem pojechać do Wenecji, stanowiła ilustrację klasycznego utworu. Akcja toczyła się w pokoju przyszłego kompozytora, gdzie rodzice opowiadali mu bajkę o pastuszku. Rodzina Vivaldich była cieniowa, a świat z opowieści w każdej porze roku przybierał inne formy i barwy, współgrające z tonacją muzyki. Narracja poprowadzona w języku polskim została odtworzona i nie wzbudziła emocji. Ekscytację dzieci spowodowało dopiero wkroczenie myśliwego (aktor żywego planu) na widownię, w jesiennej scenie polowania na lisa. Uważnym widzom, a większość w skupieniu oglądała przedstawienie, obrazy sceniczne oraz lalki (stolikowe, planszetowe, maski) pewnie przypomną się, gdy ponownie usłyszą "Cztery pory roku".

Mały czy duży

I Burattini di Luciano Gottardi w mikroteatrze zaprezentował najmniejszy i najkrótszy festiwalowy spektakl, ale o największej czasowej rozpiętości fabuły. Zaprosił widzów do namiotu, który mógł pomieścić około dziesięciu osób. Scenę mieli dosłownie na wyciągnięcie ręki. W "Rób, co trzeba" włoski artysta w ciągu zaledwie sześciu minut, bez słów, opowiedział o niemal całym ludzkim życiu. Przedstawił historię chłopca, który zasadził znalezione nasiono. Etapy życia mężczyzny przeplatały się z porami roku malującymi się na koronie drzewa. Obok niewielkiej zielonej rośliny stanął chłopak z rozwichrzoną, rudą czupryną. Pod rozłożystą kopułą złoto-pomarańczowych liści przysiadł siwy staruszek. Animator pozostawał niewidoczny i niesłyszalny. Niedostrzegalne były także zmiany animatów, następowały w ciemności. Chłopiec ożył, a liście z drzewa zdmuchiwał wiatr. Zdumiewające, że maluszki, w momentach całkowitego wygaszania światła przy odgłosach burzy czy ulewy, zachowywały spokój. Może to urzekające obrazy lub wspaniała muzyka Erika Satie, a może zestawienie obu elementów, działało na nie tak kojąco. Niezwykłe reakcje nastąpiły też po spektaklu. Widzowie opuszczali namiot w ciszy, z zachwytem w oczach.

Dzieci to najbardziej bezwzględni jurorzy. Emocjonalnie reagują na każdy impuls ze sceny. Sądy manifestują natychmiast, głośnym komentarzem lub płaczem. Nie dopuszczają możliwości przeczekania słabszych sekwencji. Ich nieprzychylne opinie na festiwalu się nie zdarzały, entuzjastyczne pojawiały się regularnie. Natomiast estetyka animacji dziecięcej sprawiała przyjemność bez względu na wiek. Dobrej sztuki animacji na "AnimArt" było wiele.

***

Maria Maczuga - ukończyła kulturoznawstwo, specjalność teatrologia, na Uniwersytecie Łódzkim. Pisze dla: www.kulturapoznan.pl, www.qlturka.pl, półrocznika dla rodziców i dzieci "Fika".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji