Artykuły

Spektakl to magia spotkania z widzem

Trzeba momentami zrezygnować z samego siebie na rzecz partnera, lalki. Wtedy tworzy się jedność. Powiem więcej: w dzisiejszym świecie teatru lalkowego aktor na scenie jest równorzędny z lalką. Zdecydowanie odchodzi się od chowania nas za parawany albo w czarne stroje, aby nie było nas widać - rozmowa z Przemysławem Boskiem, aktorem sceny Fraszka

Małgorzata Rusek: Dzieci to chyba bardzo wymagająca widownia?

Przemysław Bosek: Ogromnie. Dzieci są bardzo wymagające, ale są cudowne, bo prawdziwe. Dziecko jako widz nie udaje emocji. Jeśli mu się podoba, to mu się podoba. Jeśli w coś nie wierzy, głośno to powie. I głośno reaguje. Mieliśmy wiele sytuacji, w których na przykład jedna z postaci w sztuce się chowa, a dzieci krzyczą z widowni: "Tam jest!" albo: "Nie idź tam, bo zrobi ci coś złego!".

Prawdziwie żywe reakcje, dużo żywsze niż u dorosłej publiczności...

- Oczywiście. Dzisiaj na przykład graliśmy "Kopciuszka", w którym jest taka scena, gdy Kopciuszek coś robi i nagle pojawia się Szczurek. A dzieci z widowni: "Dzień dobry, Szczurku".

Szczurek odpowiedział?

- No nie. Choć w tej akurat sztuce mamy momenty interakcji, które budują więź aktora z widzem, czyli z dzieckiem. Generalnie pewien rodzaj interakcji jest zawsze, nas, aktorów, nie ma bez widzów. Z drugiej strony Fraszka kształtuje widza. Dzieci, które przychodziły na pierwszego "Kopciuszka", teraz są młodzieżą i pojawiają się już na "dorosłych" spektaklach. I widać, że umieją się zachować, mają wykształcone nawyki.

Zdarza się, że dzieci wyrażają rozczarowanie po zakończeniu spektaklu? Przed chwilą widziały pana w kostiumie, a teraz wychodzi pan w dżinsach, koszulce i mówią: "To nie jest Tygrys Pietrek, to nie jest książę"...

- Opowiem historię, która mi się przydarzyła. W "Kopciuszku" - to spektakl, który gramy od początku istnienia teatru Fraszka, czyli od 2010 r. - swego czasu grałem rolę siostry Kopciuszka. Po jednym z przedstawień wyszliśmy do ukłonów, a potem mieliśmy spotkanie z widzami. Poprosiliśmy dzieci, aby odgadły, kto z nas kogo grał. I jedno z dzieci patrzy na mnie i mówi: "Pana tu nie było. Pan z tyłu pociągał za kurtynkę". I to była najlepsza recenzja, jaką mogłem usłyszeć, bo dziecko uwierzyło w to, co ja starałem się stworzyć na scenie. To jest chyba najpiękniejsze dla aktora, kiedy widz wierzy w to, co aktor gra. Koledzy opowiadali też, że w jednym z supermarketów kolega robił zakupy i nagle słyszy dziecko: "Mamo, mamo, popatrz, książę robi zakupy". Z kolei ja byłem w sklepie i widzę, że mama mnie rozpoznała, i słyszę: "O, pan Tygrysek". To jest magia. Magia spotkania z widzem.

Od zawsze wiedział pan, że chce być aktorem lalkowym?

- Moja droga do teatru generalnie była nieco kręta. Zaczynałem, to trochę śmiesznie, jak Rockefeller, czyli od pucybuta. W moim przypadku to był szatniarz. Zostałem szatniarzem w teatrze w Rzeszowie. Wiedziałem, że chcę być w teatrze. To był główny determinant. Gdy przyszła chwila odwagi, aby zdawać do szkoły teatralnej, udała mi się niespotykana rzecz: udało mi się zdawać do wszystkich szkół teatralnych w Polsce, czyli do Krakowa, Łodzi, Warszawy, Wrocławia. W kalendarzu miałem też Białystok i tam właśnie się dostałem. Od samego początku poczułem się tam bardzo dobrze, wiedziałem, że to jest moje miejsce i tam właśnie chcę być. To był dokładnie Zamiejscowy Wydział Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie. Tam nauczono mnie miłości do teatru lalek, sztuki lalkarstwa. Bo to jest sztuka. Wiedziałem już wtedy, że chcę iść w tym kierunku, że mam szersze pole działania na scenie. Na uczelni oczywiście mieliśmy takie zajęcia, jak w każdej szkole teatralnej: wiersz, proza, sceny, emisja głosu. Ale oprócz tego uczyliśmy się wszystkich technik lalkowych. Ta miłość do lalek jest miłością wymagającą, ale nie zrezygnowałbym z niej, bo daje ogromną frajdę.

Ale teatr lalkarski traktuje się nieco po macoszemu. Pan miał sposobność w swojej karierze grać jako zwykły aktor i aktor animujący lalki. Aktor, nazwijmy go, zwykły ma masę środków do przekazania emocji: brwi, oczy, wyraz twarzy, gesty. Jak można te emocje przekazać widzowi lalką, która ma nieruchomą twarz, albo grając w masce?

- Zacznijmy od tego, że lalka nie jest poruszana, lalka jest animowana. A "anima" znaczy dusza. Animacja to nadawanie duszy. Dzielę się swoją duszą, tymi brwiami, mimiką z lalką. Wiadomo, że kwestii technicznych związanych z animacją lalki uczymy się w szkole. Ale bez pierwiastka duszy to będzie tylko puste machanie. Kiedy się dzielę moją duszą z lalką, to ona naprawdę wyraża wszystkie emocje.

To jest trudniejsze niż granie swoją twarzą?

- Oczywiście. Trzeba momentami zrezygnować z samego siebie na rzecz partnera, lalki. Wtedy tworzy się jedność. Powiem więcej: w dzisiejszym świecie teatru lalkowego aktor na scenie jest równorzędny z lalką. Zdecydowanie odchodzi się od chowania nas za parawany albo w czarne stroje, aby nie było nas widać.

Wróćmy do szkoły. Przedstawienie dyplomowe. Co się dzieje dalej?

- Zagraliśmy "Makbeta".

Ze względu na nowoczesne stroje ochrzczonym "cybernetycznym Makbetem"...

- No tak. Notabene kostiumy do tego spektaklu zaprojektowała nam Marysia Balcerek, która teraz robi kostiumy do "Człowieka z La Manchy", a wcześniej projektowała kostiumy do "Cabaretu". Wracając do szkoły: nasz rok miał szczęście, bo wszyscy zdobyliśmy pracę w teatrach. Mieliśmy też bardzo mądrego opiekuna roku, pana Piotra Damulewicza, który nam pokazywał kierunki. Uświadamiał nam, że z zakończeniem szkoły kończy się też inkubator: ciepłe i bezpieczne miejsce, a zaczyna brutalne życie. Więc dużo wcześniej zaczęliśmy rozglądać się za pracą, rozsyłaliśmy CV, zapraszaliśmy dyrektorów teatrów. Ja dodatkowo robiłem prasówkę. Codziennie sprawdzałem, co tam słychać w polskich teatrach. Tak wpadłem na artykuł, że w radomskim teatrze są plany stworzenia sceny lalkowej. Byliśmy wtedy w piątkę w trakcie prób do "Makbeta". Mówię im: "Słuchajcie, może spróbujemy". Wysłaliśmy pięć CV w jednej kopercie, skontaktowaliśmy się z dyrektorem Zbigniewem Rybką, z którym się przecież znaliśmy z czasów rzeszowskich, gdy byłem szatniarzem, zaprosiliśmy go na nasze przedstawienie. Zrobiliśmy specjalny pokaz i pan dyrektor zaproponował nam pracę.

Zaczęliśmy właśnie od "Kopciuszka", całą piątką z jednego roku zaczęliśmy tworzyć tę scenę. Mieliśmy szczęście pracować wtedy z cudownym człowiekiem, jakim był Petr Nosalek. Był dobrym duchem Fraszki.

Zespół po drodze się zmienił?

- Oczywiście, w końcu istniejemy już osiem lat. Życie pisze swój scenariusz. Ludzie odchodzili, zakładali rodziny, rodziły się dzieci. Z pierwszego składu zostałem tylko ja. Ale wciąż utrzymujemy kontakt, spotykamy się przy różnych okazjach. Więzi się nie rozsypały.

Jakie cechy musi mieć "aktor fraszkowy"?

- Po pierwsze, trzeba mieć otwartość: na małego widza, ale też na partnera na scenie i na lalkę. Po drugie, żeby dobrze zrozumieć dziecięcego widza, trzeba mieć w sobie dziecko. Taki pierwiastek, którego ja się nigdy nie pozbyłem.

Podobno marzy pan o roli Kota w butach...

- Nam, aktorom, czasem się śni, że wchodzimy na scenę na szybkie zastępstwo i... nie znamy tekstu. Moim snem, który się powtarza, jest zastępstwo w "Kocie w butach". Pewnie stąd się to wzięło. Każda rola, którą człowiek ma do zagrania, powinna być wymarzona. Gdy podchodzi się do roli z niechęcią, dystansem, negacją, to praca nie daje przyjemności. Znów anegdota, która doskonale odda sens: na jednym ze spektakli usłyszeliśmy od dziecka, że jak się nie jest krasnoludkiem, to się nie gra krasnoludka. Trzeba być autentycznym, a każda rola powinna być wymarzona. A Kot w butach to postać, która nie jest przesłodzona, to postać z charakterem, zadziornością. Kot bywa przewrotny, ale sympatyczny. On ma pazur i właśnie o takie role mi chodzi. A plotki teatralne głoszą, że "Kot w butach" jest w planach i buty dla kota są szykowane

Życzymy więc, aby te buty pasowały, jak na Kopciuszka.

- Dokładnie tak! Proszę jeszcze życzyć, aby ta Fraszka, która tak mocno zaistniała w Radomiu, trwała. Za dwa lata będziemy obchodzić 10-lecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji