Artykuły

Zło jest na ulicy, po sąsiedzku

Nowy tytuł na afiszu Teatru Jaracza zabiera nas na dno Piekła, w objęcia mordercy - i doprowadza do przebaczenia.

Oto Isobel: drgają jej ze wzruszenia usta, kurczowo trzyma się uśmiechu, jest dzieckiem, ma dziewięć lat. To znów charczy, jej dłonie zmieniają się w żylaste szpony, czaszkę porastają nieżywe włosy; jest staruchą, ma lat dwieście. Marieta Żukowska, genialna w tej roli, wprost przeraża. Staje się wcieleniem ducha zamordowanej dziewczynki, błąkającego się od siedemnastu lat po ziemi.

Znakomite przedstawienie Mariusza Grzegorzka zaprasza widzów do wejścia w scenografię z ezoterycznych kół i świetlnych projekcji kolaży, komentujących akcję. Isobel staje się Wergiliuszem z "Boskiej Komedii" Dantego, prowadzącym przez dziewięć kręgów swojego Piekła. Dramat "Lew na ulicy" Judith Thompson umieszcza je w Kanadzie. Isobel jest prawdziwą przewodniczką: po przerwie w spektaklu z furią ucisza publiczność. Odsłania kolejne epizody - to ogniwa tworzące łańcuch chorób, zdrad, gwałtów wynikające jedne z drugich. Choć ludzie, o których Isobel otarła się w krótkim życiu Portugalskiej emigrantki, starają się to zło kamuflować.

Dzięki całkowitemu wzajemnemu zaufaniu aktorów i reżysera uczestniczymy w psychodramie, a nie w jej teatralnym przetworzeniu. Przybiera ona postać satyrycznych scenek - w rodzaju debaty o nadmiarze cukru w diecie przedszkolaków - kompromitujących zakłamane demokratyczne społeczeństwo, przy których trudno nie chichotać. Ale osiąga też wymiar niezwykle rzadko spotykany w teatrze: po twarzach aktorów spływają łzy.

Grzegorzek spiętrzył odgrywanie ról: fikcyjni bohaterowie sami wcielają się w kolejne role. Reżyser odnalazł psychodramę w międzyludzkich relacjach znęcających się nad sobą postaci. Na przykład gdy odgrywają małżeńskie zdrady przed szalejącymi z zazdrości partnerami.

Momentalne przeistaczanie się z postaci w postać umożliwiają kostiumy Violetty Jeżewskiej. To skafandry, na których nadrukowano zdjęcia kompletnych strojów: garnitury, ażurowe suknie z biżuterią, naciągane w mig przez aktorów na czarne trykoty. I porzucane przez nich - jak wężowe wylinki.

Te społeczne role poniewierają się w szatni urządzonej po bokach sceny. Aktorzy nie schodzą w kulisy, ale siadają - jak bokserzy w przerwach rund w narożniku ringu. Z nieskrywanym zaangażowaniem oglądają migotliwą grę kolegów albo wyczerpani opierają się o ścianę. Bo - wyłączając Marietę Żukowską, która nie wychodzi z roli Isobel - pięć osób musi odegrać 29 postaci... Efekty są w każdym wypadku rewelacyjne.

Matylda Paszczenko raz jest Lily, rasową kusicielką, która bez pruderii, korzystając z klisz pornograficznej wyobraźni, odgrywa masturbację przez telefon. Za chwilę w mgnieniu oka staje się Rhondą, sfrustrowaną przedszkolanką nie potrafiącą dobyć z siebie głosu. Urszula Gryczewska-Staszczak wciela się w Christine, dwulicową dziennikarkę; Ewa Audykowska-Wiśniewska - w chorą na raka kości Jill, marzącą o teatralizowanym samobójstwie w stylu tonącej wśród kwiecia Ofelii. Ireneusz Czop staje się zarówno kilkuletnim chłopczykiem Timem, jak i mięśniakiem Edwardem, dla którego fetyszem jest poczucie zdrady. Mariusz Ostrowski to Rodney pogrążony w schizofrenicznych przywidzeniach gej - i, w ostatniej scenie, psychopatyczny Ben.

Razem z Isobel docieramy w końcu do dna jej Piekła, do jej Lucyfera, do jej złego Lwa, jej mordercy - Bena. Isobel w trakcie mozolnej podróży nabywa świadomość utraconego życia. Ona pozwala jej zdobyć się na akt miłosierdzia - wybaczyć mężczyźnie, który ją zgwałcił i zabił. Przebaczenie Isobel obejmuje też wszystkie inne postacie dramatu. "Lew na ulicy" staje się sztuką o miłosierdziu: sile, która potrafi skruszyć łańcuch złych czynów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji