Artykuły

15 minut owacji na stojąco dla "Don Carlosa" Verdiego w reż. Warlikowskiego

Ale to "Don Carlos", którego mało kto zna - w oryginalnej, francuskiej wersji, mocno różniącej się od znacznie słynniejszej wersji włoskiej. Warlikowski przygotował spektakl chwilami piękny, ale jak na siebie - dość bezpieczny. Po inaugurującej sezon premierze w Operze Paryskiej pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

"Don Carlos" to opera skomponowana przez Giuseppe Verdiego dla Paryża. Szczególna, rodząca się w bólach, w kolejnych dekadach przybierała różne kształty. Wersja pierwotna, podstawowa, powstała do libretta opartego na dramacie Friedricha Schillera napisanego po francusku. Premiera odbyła się 11 marca 1867 r. w Operze Paryskiej.

Dzieło odniosło umiarkowany sukces. Verdi pisał w listach: "Biedny Don Carlos! Możliwe, że było w nim sporo tego, co zasługiwałoby na powodzenie! Ale zrobiono wszystko, aby to popsuć". Tytuł niebawem zniknął z Francji, rozpoczynając włoski żywot, już jako "Don Carlo". Tłumaczenia, przeróbki, modyfikacje, zamiany, skróty - przez lata dzieło Verdiego nabierało "muzycznego mięsa", ale traciło na logice i jasności dramatu francuskiego oryginału.

W 2017 r., 150 lat po premierze, Opera Paryska postanowiła przywrócić oryginalnego "Don Carlosa" - wersję, którą kompozytor przedłożył w 1866 r. na pierwsze próby. Przed premierą w 1867 r. została ona bowiem skrócona o prawie 25 minut. Jednym z powodów było dostosowanie czasu trwania opery do rozkładu jazdy podmiejskich kolejek. Publiczność musiała wszak wrócić o przyzwoitej porze do domów. Wyciągnięcie z archiwów oryginału i wystawienie go na inaugurację nowego sezonu 2017/18 w Opéra Bastille to jedno z operowych wydarzeń tej jesieni.

"Don Carlos" kameralny, ale i z rozmachem

Krzysztof Warlikowski w Operze Paryskiej reżyseruje od lat. Ostatnią jego produkcją w stolicy Francji był w 2015 r. dyptyk: "Zamek Sinobrodego" Bartóka i "La voix humaine" Poulenca. Do dzieła Verdiego Warlikowski powrócił po 17 latach. W 2000 r. po raz pierwszy zmierzył się z "Don Carlosem" w wersji włoskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie.

Ale paryskie przedstawienie to zupełnie inna historia. Warlikowski stworzył typowy dla siebie spektakl, choć nie ma w nim nic specjalnie zaskakującego czy obrazoburczego. Jest za to logika w prowadzeniu akcji oraz budowaniu narracji i więzi międzyludzkich. "Don Carlos" opowiada historię upadku hiszpańskiej rodziny królewskiej - trudnych relacji Filipa II (ojca), Carlosa (syna) i Elżbiety (żony Filipa, wcześniej zaręczonej z Carlosem).

W operze, w której nie brakuje patetycznych scen zbiorowych, Warlikowski skupia się na tym, co kameralne i niezwykle intymne. W ogromnych przestrzeniach - klasztoru, pałacu, ogrodu, więzienia - konstruuje wydzielone miejsca, w których rozgrywa się prawdziwy ludzki dramat. Wstrząsające są duety: Posy i Filipa (obnażający samotność monarchy) czy Elżbiety i Eboli (w którym księżniczka wyznaje królowej grzechy, w tym romans z królem).

Każda z postaci ma coś na sumieniu, zmaga się z własnymi słabościami i tajemnicami. Nikt nie potrafi ustąpić i cofnąć się o krok. Tragedia wisi więc w powietrzu. Warlikowskiego - tak jest to we francuskim oryginale libretta - bardziej interesują skomplikowane charakterologicznie postaci Filipa i księżniczki Eboli niż nieszczęśliwych, niespełnionych kochanków - Elżbiety i Carlosa. Choć trzeba przyznać, że sceny zbiorowe - zwłaszcza finałowy obraz aktu III z całym dworem - zrobione zostały z ogromnym, niemal filmowym rozmachem.

Spektakl jest na wskroś współczesny: piękne, stylowe kostiumy, scenografia oscylująca między przepychem dworu i minimalizmem scen kameralnych.

Na dużych powiększeniach oglądamy twarze głównych bohaterów - po raz kolejny reżyser bardziej koncentruje się na konkretnych osobach niż na historycznym kontekście. Obrazy skonstruowane przez Warlikowskiego i jego ekipę (Małgorzata Szczęśniak - scenografia, kostiumy; Felice Ross - światła, Denis Guéguin - wideo) nawiązują jednak do tego, co dobrze znamy z poprzednich produkcji (sceny z salą gimnastyczną i szermierką czy salą kinową, a może klubową?). Przez to paryski "Don Carlos" jest spektaklem jak na Warlikowskiego dość bezpiecznym, brakuje mu siły nowości.

Piękne śpiewanie

Moc ma za to muzyka Verdiego, bo w obsadzie udało się zgromadzić wybitnych śpiewaków. Gwiazdą spektaklu jest Łotyszka Elina Garanca, która dzięki walorom wokalnym i seksapilowi konsekwentnie buduje od samego początku postać księżniczki Eboli. Występujący u siebie Ludovic Tézier jest znakomitym Posą (jedyny Francuz w głównej obsadzie), podobnie jak Ildar Abdrazakow Filipem II.

Jonas Kaufmann, w tej chwili europejski śpiewak numer jeden, początkowo nieśmiały, rozkręcał się z aktu na akt, potwierdzając swą klasę.

Najmniej podobała mi się Bułgarka Sonia Jonczewa w partii Elżbiety, nieco "przyblakła" i zduszona wokalnie. Trzeba też odnotować udział Polaków - Mnicha śpiewał Krzysztof Bączyk, deputowanych zaś: Michał Partyka, Tomasz Kumięga i Andrzej Filończyk. Całość znakomicie poprowadził szef muzyczny Opery Paryskiej Philippe Jordan, dzięki któremu paryski "Don Carlos" iskrzył się kolorem i temperamentem.

Na zakończenie niedzielnego spektaklu na scenie nie pojawił się Krzysztof Warlikowski, za to występujący artyści zostali nagrodzeni wiwatami i blisko 15-minutową owacją na stojąco. A to w Operze Paryskiej ani w innych europejskich teatrach nie zdarza się często.

Giuseppe Verdi "Don Carlos". Reż. Krzysztof Warlikowski, dyr. art. Philippe Jordan (Opera Bastille). Kolejne spektakle 25, 28, 31 października oraz 5, 8 i 11 listopada

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji