Artykuły

Paweł i Gaweł w jednym stali domu

Dwie sztuki jednego autora złączyć w jedną, z okruchów sklecić całość, doprawiając to i owo, dorobić brakujący początek lub dopisać zakończenie - to nieraz bywa, to bywało, Ignacy Rosner radził Wyspiańskiemu "by chciał skończyć też den Dimitri von Schiller", sława go wówczas nie minie i sukces. Ale takim połączeniem, jakim poczęstowała nas Irena Babel, z takimi "niebezpiecznymi związkami" jeszcze się osobiście nie zetknąłem. Aischylos i Sofokles we wspólnym autorstwie jednej sztuki to jakby Mickiewicz zgrany ze Słowackim w jednej romantycznej dramie, Goethe z Schillerem albo Racine z Corneille'm. Niby można, bo klasycy, dawno umarli, nie upomną się - a oddalenie zaciera różnice - ale zabieg ryzykowny jak budowa Wieży Babel.

Tragicy greccy brali za temat swych utworów cykle mitów, które wrosły w świadomość społeczną greckich obywateli i były powszechnie znane. Obrazowały, one społeczność rodową w konflikcie ze społecznością rozwijającą się od ustroju plemiennego do wyższych, państwowych form społecznego życia. Na tym tle wyrosła rola wielkich dramatopisarzy greckich, tłumaczy mitów na język współczesnej im problematyki. "Tragedia grecka była jedną z charakterystycznych funkcji demokracji ateńskiej" powiada George Thompson, znakomity marksistowski historyk kultury i społeczności greckiej, który grubą księgę "Aischylos i Ateny" poświęcił wynikom swoich badań. Można się z nimi zapoznać w języku polskim - w wydaniu Książki i Wiedzy z 1956 r.- i bardziej się w nie warto wczytać niż w idealistyczne wywody innego Anglika Nicolla.

Aischylos w genialnej "Orestei" pokazał optymistycznie zwycięstwo państwa nad mistyką praw rodowych (uniewinnienie Orestesa przez Areopag ateński), we wcześniejszych "Siedmiu przeciw Tebom" zmierzał ku temu samemu rozstrzygnięciu. Klątwa ciążąca nad rodem Lajosa wypełnia się - obaj synowie Edypa giną - ale państwo tebańskie ocalało. Dla Aischylosa to tylko jest ważne, dopiero późniejsza interpolacja wprowadza wątek Antygony i Ismeny, sprawę rytualnego i politycznego pogrzebania obu poległych braci, przy czym nie Kreon osobiście lecz wyrok ludu każe Eteoklesa, który padł w starciu z bratem w obronie rodzinnego miasta, pogrzebać uroczyście, a ciało Polinejka zostawić na żer sępom. U Aischylosa Eteokles jest herosem, bohaterem, jak o tym świadczy jego imię "Prawdziwie Sławny", podczas gdy Polinejkes znaczy "wieloniezgodny" (czyli po prostu - warchoł). Nie ma u Aischylosa miejsca na Antygonę, w każdym razie nie w tej postaci, jaka stworzył Sofokles. Dopiero u Sofoklesa konflikt praw plemiennych z państwowymi nabiera nowego wyrazu, został adoptowany przez demokrację, która strąciła z tronu tyranów i na nowo przemyśla problemy wolności, prawa przyrodzonego, norm postępowania moralnego. U Sofoklesa dopiero zetrze się na nowo prawo jednostki z prawem państwa. Są to problemy trudne, zawiłe, ale jedno jest pewne: tam gdzie bohaterem jest Eteokles, Antygona przegrywa. Fala wieków zalała różnice... doliny czy góry podwodne - jedno nad nimi morze; ale te dawne kształty trwają, choć przepływają nad nimi nowoczesne statki.

Lecz mogę usłyszeć odpowiedź: to jest tylko skrót; po tylu wiekach dopuszczalny i, co więcej, uzasadniony. A nie posłużę się przecież argumentem, że nawet przekłady uwydatniają różnice: filologiczny i chropawy Aischylos zestawiony z upoetyzowanym, gładkim jak uczesanie modą grecką Sofoklesem. To przecież zło konieczne. I mogłoby być inaczej. Sprzeciwiam się, a potem godzę. Do pewnego stopnia przekonała mnie Irena Babel.

Wyreżyserowane przez nią przedstawienie nie podobało się moim kolegom. Nie podzielam ich zdania. Babel popełniła błąd konstrukcyjny i dała się ponieść pewnym niewczesnym pomysłom (z których najgorszym było ustawienie Antygony przed Kreonem niczym Chrystusa przed Piłatem), ale na ogół wyczuła dobrze klimat antycznej tragedii, nie zlękła się patosu, który w greckim dramacie nie może być nieobecny - i doskonale (w założeniu) rozwiązała rolę chóru, tej największej przeszkody przy wskrzeszaniu tragedii greckiej na scenach współczesnych. Inna sprawa, że osoby z tych chórów - z wyjątkiem Zofii Kucówny - zawiodły całkowicie aktorsko; że ich pląsy bachiczne znalazły się na granicy śmieszności; że... ech, co się będę znęcał, wolę powiedzieć tylko to, że ZOFIA KUCÓWNA była bohaterką widowiska, że wypowiadała tekst czysto i nieomylnie akcentując. Nie sposób tu wprawdzie nie wtrącić, że kto nie ma chóru, nie ma i tragedii greckiej; ale czy wieszcz nie zachęca "mierz siły na zamiary"? No to Irena Babel też zmierzyła. Ja jej za to nie potępiam.

Do plusów aktorskich przedstawienia należy zaliczyć WOJCIECHA RAJEWSKIEGO - przejmującego Strażnika sofoklesowego - i JULIUSZA ŁUSZCZEWSKIEGO, który jako dostojny wróżbita, zwiastun klęski Kreona, strofował monarchę niczym prorok biblijny krnąbrnego króla. JANINA NOWICKA podkreśliła - i słusznie - raczej męską stanowczość Antygony, jej zdecydowanie na wszystko i szorstkość osoby zdecydowanej - co jej nie przyszło z łatwością - niż wdzięk liryczny i czułość dziewczęca, ku czemu ją ciągnęło. RYSZARD BARYCZ był mężnym Eteoklesem, a MARIA SEROCZYŃSKA drugą córą Edypową. Hieratycznymi gesty rozpaczała ZOFIA GRABOWSKA, KAZIMIERZ TALARCZYK dźwigał rolę Kreona: chwilami się uginał, ale były sytuacje, w których bardzo dobrze dawał sobie radę (te mianowicie, gdy wierzył w siłę i racje Kreona). Dwaj młodzi ludzie, STANISŁAW BREJDYGAN i RYSZARD SIÓDMIAK, starannie mówili swoje teksty. Nie można tego niestety powiedzieć o Stefanie Rydlu, który w zbroicy Wysłańca aischylowego czuł się jak na kiepskiej maskaradzie, tak to przynajmniej wyglądało: że się nudził, męcząc siebie i słuchaczy swoich obficie połykanych słów.

Wydatnym elementem widowiska są dekoracje i kostiumy KRZYSZTOFA PANKIEWICZA. Ten utalentowany scenoplastyk szuka swej drogi, raz tego sposobu próbuje, ówdzie innego, tym i tamtym wpływom widomie ulega - w przedstawieniu w Teatrze Powszechnym odział chór w szatki jakby z Chin, a solistów w zbroje dziwaczne, połyskujące bielą i czernią. Ale tarcze były piękne, złocisty płaszcz Kreona majestatyczny, spuszczane z paludamentów ceglaste od krwi wrota Teb Siedmiobramnych - wymowne. Najbardziej zaś samoistny pomysł Pankiewicza - siedem posągowych brył na pustej scenie, rozpadających się w czasie bratobójczej walki u murów tebańskich - na mnie nie ukrywam, wywarły srogie wrażenie, mimo swego jarmarcznego i makabrycznego charakteru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji