Artykuły

Na cmentarzu narodowej historii

"Rzecz listopadowa" - największe wydarzenie w naszej dramaturgii współczesnej ostatnich lat - dotarła teraz do Warszawy i doczekała się nobilitacji. Adam Hanuszkiewicz pokazał ją na reprezentacyjnej scenie Teatru Narodowego.

Zadanie miał niełatwe. Po tylu tak różnych inscenizacjach zrealizowanych przez tylu tak różnych i utalentowanych reżyserów jaką pójść drogą, by cudzych pomysłów nie powtarzać a jednak pozostać wiernym autorowi, jego intencji nie przeinaczać?

Hanuszkiewicz przeczytał "Rzecz listopadową" bardzo uważnie. I odkrył w niej dwie warstwy. Jedna, zewnętrzna rzucająca się w oczy - to warstwa pamfletu. Bryll chce tu "gryźć sercem". Najbliżej tej "narodowej szopce" do "Wesela". Ale jest w tej sztuce także druga warstwa bardziej refleksyjna, głębsza tkwiąca pod powierzchnią. Tu więcej jest z "Wyzwolenia", trochę z "Dziadów" może z Norwida. Tą warstwą są rozmyślania o losie Polaków, o naszej historii, która jest i powinna być nauczycielką współczesnego życia. Do tej warstwy sięgnął w swej warszawskiej inscenizacji Hanuszkiewicz. Za jej punkt wyjścia przyjął strofę:

Miasto w którym zajadasz obiad jest grobowcem. Żeby

odegrać tutaj życie, zbudowano świeżo

domy z gotyckiej cegły. Pleśń wymalowano.

Każdy trenuje sztukę zwykłego papłania

Wiarę w oszczędność Przez ulice płyną

Kobiety, które grając swe powiewne role

Nie chcą wiedzieć co gnije pod asfaltem...

I jeszcze jedną:

Ach, te polskie dzieje

gdzie wszystko poskręcane w agonii. Gdzie zawsze

obok najpodlejszego tętni najczyściejsze

obok tchórzliwszego pulsuje najkrwawsze...

Mniej jest więc w tym przedstawieniu ironii, jakby Hanuszkiewicz posłuchał ostrzeżenia Brylla:

Czasami jak się Polska w to dowcipkowanie

zacznie zabawiać... I śmichać i chichać

Z samego śmiechu też może mój panie

Nasz naród jak z zarazy, do szczętu wyzdychać.

Natomiast więcej jest tu zadumy, troski, bólu, więcej umiłowania tego piaszczystego, jedynego na świecie kraju, który Bryll tak głęboko i boleśnie ukochał. Szczególnie mocno brzmi w tym przedstawieniu nuta patriotyczna, wyprowadzona z wielkich tradycji naszej literatury narodowej przywołanych przez autora, sztuki i uzupełniona przez jej reżysera, który nie waha się wprowadzić do jej zakończenia pamiętnego wiersza Broniewskiego.

Bryll jest poetą. Pamiętał o tym dobrze Hanuszkiewicz. Jego spektakl jest spektaklem poetyckim. Akcja nie odgrywa w tym przedstawieniu żadnej roli. Najważniejsze jest słowo, nastrój, obraz. Całość idzie bez przerwy, jak symfonia koncertująca z krótkimi interwałami pomiędzy poszczególnymi częściami utworu. Hanuszkiewicz, jako dyrygent (w tej roli pojawia się sam na scenie) celowo zwalnia tempo przedstawienia, nadaje mu rytm uroczysty, prawie namaszczony, obawia się przyspieszeń, unika presta. Andante części pierwszej, potem adagio maestoso. Niknie gdzieś scherzo, tak jak znikł żart i ostry, cwaniacki humor Brylla. Ale została myśl została poezja, a to jest chyba ważniejsze.

I jeszcze jedno. Bardzo kunsztownie zinstrumentował Hanuszkiewicz w tym przedstawieniu efekty wyobcowania. Zrobił wszystko, by podkreślić, że "Rzecz" rozgrywa się w teatrze, a nie na scenie życia. Brutalnie rozładowywał "nastroiki" i sentymentalne sceny, stosując najprzeróżniejsze chwyty. A to, że aktor się pomylił i zapomniał roli, a to, że filmowcy mają kręcić tę scenę, a to że aktora nie ma, bo ma dziś wychodne i zastąpić go musi sam reżyser. Można się spierać o tę metodę. Początkowo przeszkadza bardzo w odbiorze, szokuje. Nie zawsze też stosowana jest konsekwentnie. Ale to pewne, że jest to jeden z najciekawszych chwytów artystycznych tego barokowego przedstawienia. A jednocześnie ciekawa paralela do techniki dramatopisarskiej Brylla. Bryll cytuje w swoistych parafrazach poetów narodowych. Hanuszkiewicz cytuje Brylla w twym teatralnym cudzysłowie. Nic wprost, wszystko w celofanowym opakowaniu.

Nie wszystkie części "Rzeczy listopadowej" poddają się jednako dobrze tym zabiegom. Wyje mi się, że najlepiej wypadł w warszawskiej inscenizacji akt I i akt III, owo pełne zadumy poetyckie zakończenie. Najwięcej ucierpiał akt II, satyryczny, ironiczny, pomyślany przez autora jako akt kontrastowy, zderzenie z poetyką aktu I i II. Hanuszkiewicz rozgrywa całość w jednej tonacji i dlatego akt II, ten z "Wesela", musi sprowadzić do wspólnego mianownika narodowej symfonii. Dlatego tak niewiele zostało w nim z narodowej szopki.

Konsekwentna i zgodna z zamysłem reżysera jest piękna w swym wyrazie plastycznym scenografia Mariana Kołodzieja. Stworzył on na scenie rekwizytornię narodowej historii z łazienkowskim pomnikiem króla Sobieskiego na koniu, górującym nad sceną. Przewodzi to na myśl "Noc listopadową" Wyspiańskiego (ale nie tego z "Wesela"), Nike, powstania... I w głębi zacytowany świetny chopinowski plakat Trepkowskiego z owymi wierzbami, wzdłuż mazowieckiej drogi. Scenografia bogata bardzo piękna i także barokowa.

Nagromadził Hanuszkiewicz na scenie plejadę poważnych aktorów i pięknych kobiet. Role komentatorów wydarzeń, tak ważne w tej sztuce, grają Zdzisław Wardejn (sceptyczny) i Tadeusz Janczar (poetycki). Kazimierz Opaliński jest zgorzkniałym Starym poetą, Seweryn Butrym - postronnym obserwatorem, angielskim żurnalistą, rodem z Kołomyji. Aleksander Dzwonkowski, Kazimierz Wichniarz i Adam Mularczyk prezentują swój wytrawny kunszt prowadzenia rozmowy wierszem, w sposób swobodny i naturalny. Zdzisław Maklakiewicz zarysowuje soczysty portret satyryczny Młodego prozaika, Igor Śmiałowski delikatnie ironizuje swego artystę. Lech Madaliński jest wzbudzającym sympatię (a nie wyśmianym) Ojcem Panny Młodej, zasłużonym działaczem o pięknej biografii, Mieczysław Kalenik - prawie niezauważalnym Panem Młodym, co nie jest winą aktora, lecz wynika z koncepcji inscenizacyjnej reżysera. Jerzy Kamas, Henryk Machalica, Jerzy Turek, Eugeniusz Robaczewski i Marek Wojciechowski mówią ze zrozumieniem swe teksty. Michał Pluciński Czesław Lasota i Czesław Byszewski (na zmianę z Jerzym Kaliszewskimi grają z godnością "niemiecki" fragment sztuki, związany ze sprawa Reinefartha. Wśród pań Karolina Lubieńska i Elżbieta Wieczorkowska grają w sposób najbardziej charakterystyczny, komediowy lub wręcz groteskowy. Ewa Wawrzoń zarysowuje żywą postać Dziennikarki. Małgorzata Lorentowicz wygląda bardzo pięknie i dystyngowanie, jako Dama, Emilia Krakowska jest zmysłowa i kuszącą Piosenkarką. Anita Dymszówna, Magda Celówna, Barbara Młynarska, Maryla Pawłowska i Joanna Sobieska - urodziwymi współczesnymi Dziewczynami. W niewielkich rolach migają przez chwilę aktorzy tak zdolni, jak Daniel Olbrychski (mówi bardzo ładnie wiersz Baczyńskiego) i Janusz Bukowski (mówi wyraziście wiersz Broniewskiego).

Można sobie wyobrazić "Rzecz listopadową" zupełnie inaczej, niż to pokazał Hanuszkiewicz. Na pustej scenie, w szybkim rytmie scen pełnych dynamiki i ironii. Można z tym przedstawieniem dyskutować, można się z nim nie zgadzać. Ale nie można odmówić mu wymiaru Sceny Narodowej. To ważki głos w dyskusji o sensie naszej narodowej dramaturgii i współczesnego polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji