Artykuły

Dlaczego Maciej Stuhr niczego się już nie boi?

- Stało się tak, że to, co chcę powiedzieć, to, co mam w głowie, jest całkowicie pod prąd, który nieustannie przybiera na sile. Czasami się zastanawiam, do czego to może doprowadzić i czym się skończy - mówił aktor Maciej Stuhr podczas spotkania na festiwalu Tofifest w Toruniu, gdzie odebrał Nagrodę Złotego Anioła za niepokorność twórczą.

O pracy z kamerą

Bezpośrednim i jedynym powodem, dla którego powstał filmik "Milczenie polskich owiec", są młodzi ludzie - studenci ówczesnego trzeciego, a dziś czwartego roku Akademii Teatralnej w Warszawie. Wykładam przedmiot "praca z kamerą", bo mimo że szkoła z nazwy jest teatralna, każdy z tych młodych ludzi w przyszłości być może zechce w jakiejś formie stanąć przed kamerą.

Kiedy Andrzej Strzelecki, były rektor Akademii Teatralnej, zapraszał mnie do pracy, wymyśliłem, że warto wykładać przedmiot, którego bardzo mi brakowało, jak sam byłem w szkole. Byliśmy dobrze kształceni z warsztatu aktora teatralnego, ale z kamerą spotykaliśmy się dopiero właściwie w pracy. A kamera wymaga od nas zupełnie innego podejścia i innego rodzaju środków. Inny jest także rytm pracy. Studenci czasami nad jedną piosenką albo wierszem pracują cały semestr - od października po sesję egzaminacyjną w styczniu, a na planie filmowym każe im się coś od razu zagrać po pięciu minutach próby, i to już zostaje na zawsze.

To jest po prostu szok. Wymyśliłem więc taki przedmiot, który pokazuje im, jak grać szybko. Przed grupą, z którą nagrałem "Milczenie polskich owiec", miałem oczywiście innych studentów. Przedmiot musiał się czymś skończyć - i na początku zajmowaliśmy się remake'ami scen z różnych znanych nam filmów, ale problem polegał na tym, że ze względu na prawa autorskie te materiały oczywiście nie mogły opuścić szkoły. Przy filmikach było dużo pracy i efekty były bardzo szkolne.

Rok temu zeźliłem się na tę sytuację i postanowiłem coś jednak dla tych młodziaków napisać. Coś, co zmieni losy kinematografii światowej. Pracę zaczęliśmy zupełnie od innej strony - na ogół najpierw powstaje scenariusz, a później szuka się producenta, przeprowadza castingi. A tutaj obsadę miałem już narzuconą poprzez to, że pracowałem ze studentami i na tyle dobrze ich znałem, że mogłem pisać pod konkretną osobę tak, żeby oni czuli się swobodnie w tych postaciach.

Układanie puzzli

Scenariusz powstawał długo. Bardzo długo, jakieś... trzy dni. Właściwie czuję się trochę winny, bo pewnie powinienem nad nim dłużej pracować, bo wiadomo, że największą bolączką polskiego kina są scenariusze. Całość udało się nam zrealizować w trzy noce, co jak na to, że film ma trzydzieści pięć minut, jest tempem ekspresowym. Pomogło nam na pewno to, że wszystko mieściło się w jednym wnętrzu.

Ograniczenia, które mieliśmy, bardzo nam w gruncie rzeczy pomogły i teraz szykujemy się do premiery drugiego filmu ze studentami. Jedna aktorka mogła być tylko kilka godzin na planie, więc jej postać musiała być odpowiednio epizodyczna. Okazuje się, że z takich ograniczeń potrafię czerpać korzyści - to przypomina nieco układanie puzzli, co bardzo lubiłem w dzieciństwie.

Po tych swoich dwóch doświadczeniach reżyserskich muszę powiedzieć, że jest to superfrajda. Aktorzy na ogół bardzo niewiele wiedzą o robieniu filmów. Przyjeżdżają sobie na plan, opowiadają anegdoty, palą papierosy, nudzą się, a jednocześnie reżyser i operator cały czas muszą pracować w pełnej koncentracji i odpowiadać na mnóstwo pytań typu: czy ten obrazek należy przewiesić w lewo czy w prawo? Odpowiadanie na tego rodzaju pytania bywa bardzo fascynujące, jeśli w głowie masz rzeczywiście cały świat, który chcesz na ekranie stworzyć.

Dla mnie jako debiutanta całkowicie magiczną rzeczą była praca w studiu i takie chwile, jak podkładanie muzyki pod film. Nie wiedziałem o tym wszystkim, mimo że pracuję w filmie niemal od dzieciństwa. Gdy puścimy muzykę za późno, ona nie zadziała, jeśli za wcześnie - zdradzimy za dużo. Czasami dzięki muzyce wydaje nam się, że aktor zaczyna lepiej grać.

Ten film ma swoje ograniczenia i wady. Trochę mnie drażnią pytania dziennikarzy, o czym to jest film, bo nie da się go streścić. Powstawał w atmosferze ciężkiej pracy, ale przy tym jednocześnie dobrze się bawiliśmy. Filmy powinni być dla ludzi i dlatego cieszę się, że mogę teraz z państwem o tym porozmawiać. Podobnie wielkie przeżycia mieliśmy na festiwalach w Warszawie i Gdyni.

Nie miałem ambicji zbawiania świata tą komedią. Najprościej pisało mi się o tym, co sam o sobie wiem. Mój ojciec zawsze powtarza: "Jak chcesz się śmiać z innych, to powinieneś umieć śmiać się z samego siebie". W filmie można znaleźć kilka prztyczków do naszego środowiska i polskiego szołbizu, który czasami bywa żałosny.

Niepokoje młodego aktora

Jest w filmie scena o młodej aktorce - ona mówi o marzeniach, które ma wielu młodych ludzi i oczywiście w przypadku większości z nich te marzenia się nie spełnią. We wszystkich szkołach teatralnych jest jedna swego rodzaju tortura. Moim zdaniem ktoś zrobił to celowo, aby uświadomić młodym, że prawdopodobnie nigdy nie zostaną wielkimi aktorami. Otóż na korytarzach szkół w Warszawie i Krakowie wiszą oprawione w ramy listy absolwentów z danego rocznika. Na każdym roku jest może ze 20 absolwentów. I jeśli państwo z tego grona choć jedno nazwisko przyporządkują do twarzy, to będzie dobrze. Dwa to już dużo, a w przypadku trzech możemy uznać, że to jest wybitny rok.

Korytarze w naszej szkole

Szkoła teatralna jest dziwnym miejscem jako zjawisko. To nie jest fabryka snów. Tam jest czasami za dużo babrania się w artystowskim sosie, za dużo postawionych głosów. Czasami młodym ludziom wydaje się, że osiągnęli cel, dostając się do szkoły. Ale ostatecznie najdalej zachodzą w świecie tylko ci, którzy uznali, że szkoła jest dla nich tylko środkiem do celu.

Na początku jest niesamowity tłum i o 20 miejsc na pierwszym roku walczą dwa tysiące ludzi. I tej dwudziestce wydaje się, że teraz będą grać, a cały czas muszą cztery lata ćwiczyć. A tylko raz na jakiś czas przyjdzie do nich profesor Stuhr i zrobi z nimi film, który zostanie pokazany w Toruniu. To jest właściwie tylko eksces. I dalej będą przez cały semestr uczyć się interpretacji jednej piosenki albo wiersza.

Wiadomo, przeżyją tam wiele przygód, ale rzeczywistość szkolna bywa nużąca, bo człowiek uczy się rzeczy, które wydają mu się niepotrzebne, ale zaczyna doceniać tę wiedzę dopiero, jak szkołę skończy. Ona daje solidne warsztatowe przygotowanie i jak to mówił jeden z przedwojennych aktorów: uczy, jak głośno mówić i nie wpadać na meble.

Wpadka z Gustawem Holoubkiem

To było na festiwalu w Międzyzdrojach. Zaproszono tam nasz początkujący kabaret, aby rozerwał gości w barze hotelowym. Myśmy wtedy byli jeszcze dzieciakami, mieliśmy może po 20 lat. Oczywiście przygotowałem parodię Gustawa Holoubka.

Pamiętam, że padało na nas mocne światło, tak że było widać ludzi może do trzeciego rzędu. Zaczepiłem tam wzrok. I patrzę, że siedzi tam ktoś, kto ma wielkie uszy. Skąd ja znam te uszy? Gustaw. Co miałem zrobić? Przejść płynnie na Zapasiewicza? A później on po wszystkim do nas przyszedł. Nie wiedzieliśmy, jak zagadać. "Mistrzu, a jak zdrowie" - zaczęliśmy. No i wtedy on się zastanowił i rzekł: "Byłem u lekarza i się okazuje, że to, co braliśmy za orgazm, to jest astma".

Wpadka z Romanem Polańskim

Człowiek cały czas uczy się na błędach. Kiedyś niemal jako osesek prowadziłem jedną z pierwszych gal nagród Fundacji Kultury Polskiej. Głównym bohaterem był Roman Polański, mieli przyjechać jego kumple z łódzkiej Filmówki, miało być dużo wspomnień i opowiadania, jakie niesamowite historie przeżywali wspólnie w latach 60. I ktoś gdzieś mi tam powiedział, że Polański w czasie studiów jeździł po Łodzi lambrettą.

I ja tym skuterem wjechałem na scenę nieistniejącego już warszawskiego kina Skarpa. W małym bagażniku zmieściłem cały scenariusz spotkania. Od razu, jak ruszyłem, kartki rozsypały się po całej sali. Aż po sufit. W pierwszych słowach do publiczności powiedziałem: "Jak państwo widzą, scenariusz przeszedł do historii. Teraz będzie już tylko gorzej". Jeszcze gorzej, że goście wzięli to za dobrą monetę.

Zupełnie się tym nie zraziłem i to chyba był mój błąd. Przez półtorej godziny chciałem wszystkim udowodnić, że jestem świetny. W końcu gdy na scenę wszedł Roman Polański, zauważyłem, że on taką właśnie lambrettą jeździł po Łodzi. - Ale ja nie miałem nigdy skutera - rzekł reżyser.

Później po latach spotkałem pana Romana i przypomniałem mu o tej sytuacji. - Nic nie pamiętam - powiedział.

Wpadka na Europejskich Nagrodach Filmowych

Pamiętacie zapewne państwo ten słynny eksperyment Stanleya Milgrama, który badał posłuszeństwo wobec autorytetu. To wtedy zrobiliśmy kontynuację tego doświadczenia, że z człowiekiem można zrobić dokładnie wszystko - wystarczy mieć tylko odpowiednią plakietkę na piersi i słuchawkę w uchu.

Większość laureatów Europejskich Nagród Filmowych o swoich wyróżnieniach dopiero dowiadywała się, gdy ktoś na scenie otworzył kopertę. Było jednak pięć technicznych kategorii, których zwycięzcy, wskazani przez fachowców w swojej branży, byli znani już od jakiegoś czasu. I jak zbliżał się czas odebrania nagrody, ktoś z produkcji podchodził do laureata i mówił: "Mamy dziesięć minut, już czas". Wtedy ta osoba opuszczała widownię i wychodziła tak, aby później pojawić się na scenie zza kulis. Wcześniej techniczni nakładali jej mikrofon, żeby nie musiała podchodzić do statywu.

A tymczasem osoba nagrodzona za bodaj scenografię zamieniła się miejscami z pewną uroczą staruszką - dziennikarką z Hiszpanii, która notowała właśnie relację ze spotkania. A tu do niej przychodzi osoba z odpowiednią plakietką na piersi i słuchawką w uchu i mówi: "Proszę za mną". Uroczej dziennikarce z Hiszpanii po chwili zamontowano mikrofon, wręczono kopertę i wypchnięto ją na scenie.

W tym samym momencie kątem oka zauważyłem, że w stronę sceny biegnie jakaś kobieta, ale uznałem, że to pewnie tłumaczka z hiszpańskiego. Jesteśmy na żywo w 32 krajach w Europie i nagle ta pani wszystkim oznajmia: "I don't know what I am doing here". Nie mógłbym pewnie wyobrazić sobie potężniejszej wpadki, gdyby nie ceremonia wręczenia Oscarów, kiedy pomylili się przy wskazaniu zwycięzcy.

Dla widzów to było jakieś widowisko. Prawda jest taka, że ceremonie wręczania nagród są na ogół bardzo nudne. Wiem coś o tym, bo zjadłem na tym zęby.

O brukowcach

Miałem z nimi wiele rozpraw. Na pewnym etapie swojego życia postanowiłem uderzyć ręką w stół. Było to ryzykowne zagranie, ale jestem z tego zadowolony. Nie chcę z nimi wojować, ale postanowiłem ustawić reguły gry, bo prasa bulwarowa i plotkarska zawsze miała tendencję do przekraczania kolejnych granic. Jest to tym trudniejsze, że pewna część moich kolegów wchodzi w układy z takimi mediami i stanowi to jakiś handicap ich kariery.

Natomiast ja w pewnym momencie poczułem, że na pewne rzeczy nie mogę się zgodzić. Wydaje mi się, choć może mam mylne wrażenie, że gdzieś to zostało w takim elementarnym stopniu uszanowane przez drugą stronę. Są sprawy, które chcę mieć tylko dla siebie. I tak oddaję od siebie dużo, nawet tej prywatności, bo biorę udział w spotkaniach i udzielam wywiadów.

O byciu celebrytą

To słowo w języku polskim doczekało się wyłącznie negatywnych skojarzeń, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych nie ma cienia negatywnego, bo to ludzie, którzy czymś sobie na ogół jednak zasłużyli i zapracowali na swoją pozycję. Nie podoba mi się z pewnością zjawisko obnoszenia się ze swoją sławą i przelewania jej na wartości komercyjne.

W ogóle sobie pomyślałem, że bycie człowiekiem znanym i rozpoznawalnym może być głupie albo mądre. Zapewne państwo zauważyliście, że ostatnio często biorę udział w różnego rodzaju dyskusjach, daję głos w różnych akcjach i w różnych sprawach wygłaszam swoje zdanie. Jako człowiek, jako obywatel i jako aktor. Niektórzy pytają wtedy, jak aktor może znać się na sądach, proteście medyków i Puszczy Białowieskiej. Nie jestem leśnikiem, ale kocham przyrodę i dużo na ten temat czytam i mam pojęcie, co się tam dzieje.

Moją popularność i bycie celebrytą chcę w miarę możliwości przyzwoicie wykorzystać. Teraz na przykład ruszyła kampania, którą zapoczątkowała Anja Rubik, a która mówi o potrzebie elementarnej edukacji seksualnej w naszym kraju, czego nie dopracowaliśmy się w tym kraju i nie wiadomo, czy się dopracujemy. Mam siedemnastoletnią córkę i wiem, że w szkole w ogóle nie ma takiego przedmiotu.

Facebook jest dziwny

Mam 890 tys. polubień swojej strony na Facebooku. To jest nieprawdopodobne w tym sensie, że nie mogę sobie wyobrazić tylu ludzi. I nadal tak naprawdę nie wiem, do kogo się zwracam. Widzę swoją publiczność na festiwalach, w teatrze. Wiem, jacy są ludzie, którzy przychodzą do kina. Facebook jest dziwny, podchodzę do niego z wielką ciekawością i muszę przyznać, że to lubię.

Wydaje mi się, że dał mi broń, której nigdy nie miałem. Gdy jakaś gazeta napisze o mnie coś głupiego, wiem, że nie jestem bezbronny. A gdy muszę o czymś kogoś poinformować, nie potrzebuję do tego prasy i mieszać się z nią w różne układy.

Kiedy nasza studentka zostawiła torbę ze sprzętem, po moim apelu na Facebooku ten sprzęt zaraz się znalazł na warszawskiej Pradze. Kiedyś na prośbę koleżanki zamieściłem apel o zbiórkę krwi dla jej dziecka i w ciągu dwóch godzin wszystko się udało. To niesamowite.

O niepokorności

Ona moim zdaniem polega na tym, że ktoś obstaje przy swoim, nie bacząc na ewentualne konsekwencje albo po prostu wlicza je w koszta. Bardzo długo wydawało mi się, że jestem dość pokorny, że część życia byłem odbierany jako grzeczny chłopiec. Aż tu nagle w przeciągu dosłownie kilku lat po premierze "Pokłosia" to się zmieniło. Stało się tak, że to, co chcę powiedzieć, to, co mam w głowie, jest całkowicie pod prąd, który nieustannie przybiera na sile. Czasami się zastanawiam, do czego to może doprowadzić i czym się skończy.

Muszę jednak powiedzieć, że po tylu latach bycia grzecznym mam perwersyjną wręcz frajdę w byciu niegrzecznym. To znaczy, że po raz pierwszy czuję się jak facet, który niczego się nie boi. Gdybym miał się przejmować tym, kto za co się na mnie obrazi, to mógłbym powiesić się na pierwszej gałęzi.

Notował Grzegorz Giedrys

"Wyborcza na żywo"

***

Maciej Stuhr spotkał się z toruńską publicznością w sobotę 28 października br. w sali koncertowej na Jordankach. Spotkanie odbywające się podczas festiwalu Tofifest było częścią naszego cyklu "Wyborcza na żywo".

Rozmowę poprowadził Jarosław Jaworski. Znaczna jej część dotyczyła filmu "Milczenie polskich owiec", który wyreżyserował Maciej Stuhr, a zagrali w nim studenci Akademii Teatralnej w Warszawie. Tego samego dnia podczas gali zamknięcia festiwalu odebrał Złotego Anioła za "niepokorność twórczą".

Stuhr należy do najpopularniejszych polskich aktorów. Na koncie ma role m.in. w filmach i produkcjach telewizyjnych Krzysztofa Kieślowskiego, Juliusza Machulskiego. Filipa Bajona, Olafa Lubaszenki, Władysława Pasikowskiego, Wojciecha Smarzowskiego, Agnieszki Holland, Andrzeja Wajdy. Teraz możemy go oglądać w serialu kryminalnym "Belfer". Wystąpił także w realizowanym w Ciechocinku i Toruniu filmie "Excentrycy".

---

Na zdjęciu: Maciej Stuhr z nagrodą Złotego Anioła za niepokorność twórczą, podczas gali zamknięcia 15. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest, 28.10.2017 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji