Norma
Szanowni Państwo, no i mamy artystyczne wydarzenie w Krakowie! To spektakl operowy "Norma" w naszej Operze. Gorąco polecam to przedstawienie - pisze Zofia Gołubiew w zienniku Polskim.
Wprawdzie jest to dzieło XIX-nego kompozytora, Vincenza Belliniego, ale ta muzyka jest w swoim pięknie absolutnie ponadczasowa. Z kolei libretto przenosi nas w starożytność, do uciskanej przez Rzymian Galii, a bohaterami są druidzi, rzymscy urzędnicy i kapłanki pogańskiego bóstwa, lecz dramaty rozgrywające się pomiędzy nimi i ścieranie się ogromnie silnych emocji są wyrażone muzyką tak wspaniałą, że nagle stają się nam dziwnie bliskie, jakby mogły dziać się w naszym stuleciu.
Zapewne trudno Państwu uwierzyć, że namiętności, które doprowadzają kochanków do wejścia z własnej woli na stos ofiarny, mogą poruszać, a nawet wzruszać! w epoce sputników i komputerów.
Tak jednak jest. A dzieje się to dzięki najwyższej formie artystycznej przedstawienia. Mam na myśli przede wszystkim muzykę i śpiew. Arcytrudne partie wokalne sopranu i mezzosopranu, zwane często "morderczymi", solistki Opery wykonują rewelacyjnie.
Tytułową Normę bezbłędnie i wzruszająco odtwarza wybitna sopranistka Katarzyna Oleś-Blacha, a jej przyjaciółkę i konkurentkę, Adalgisę, znakomita Monika Korybalska, mezzosopran. Nie jestem krytykiem muzycznym, więc nie będę się porywać na fachową analizę śpiewu obu pań, a także pozostałych również świetnych śpiewaków, odczułam jednak, że wielką skalę trudności pokonują one z tak wielką maestrią, że przez to poruszają nasze uczucia.
Reżyser spektaklu, Laco Adamik, autorka scenografii, Barbara Kędzierska, a także projektantka kostiumów, Maria Balcerek, po prostu pozwolili nam słuchać. Piszę tak dlatego, że niejednokrotnie bogactwo wizualnej strony przedstawienia "zagłusza" muzykę, przeszkadza w jej odbiorze. Tu nie zachodzi taki przypadek. Mam nieodparte wrażenie, że realizatorzy z wielką pokorą i poszanowaniem chcieli tylko służyć muzyce Belliniego. A to doprawdy rzadkie w dzisiejszym świecie teatralnym, w którym niekoniecznie szanuje się autora.
"Uwspółcześnianie na siłę" dramatów odbieram jako brak szacunku dla publiczności, wobec której stosuje się "łopatologię", nie wierząc w jej rozum i wrażliwość.
Laco Adamik powiedział: "nie ma potrzeby przekładania tej historii na bliższe nam realia" - no właśnie!