Artykuły

Teatr w pokoju na Tarczyńskiej

PRZEDSTAWIENIE rozpoczyna się o siódmej. Dobrze mieć bilet, ale bez można wejść także. Teatr mieści się w Warszawie, na ulicy Tarczyńskiej, niedaleko Dworca Głównego. Wchodzi się w bramę przedwojennej, odrapanej kamienicy, mija podwórze, wdrapuje na piąte piętro lewej oficyny. Najpierw jest zwykły przedpokój, pełen "pracowników technicznych" i zawalony płaszczami. To szatnia i foyer jednocześnie. Stamtąd wejście na widownię. Jest to duży pokój, z zasłoniętymi oknami. Ściany pokryte programami, fotografiami, napisami i obrazami. W głębi scena; za nią, z boków i z tyłu, ukryte kostiumy i rekwizyty. Po przeciwnej stronie, za plecami widzów, tablica z "hasłem dnia". Kiedy przyszedłem, widniał na niej cytat z Przybosia:"Poezja, to jest maksimum aluzji wyobrażeniowych przy minimum słów". Na piecu - piękny aforyzm francuskiego poety i dramaturga Jana Cocteau: "W sztuce teatralnej autorem, dekoratorem, twórcą kostiumów, kompozytorem, aktorem, tancerzem - powinien być właściwie jeden człowiek. Tak wszechstronny tytan nie istnieje. Jednostkę trzeba więc zastąpić tym, co jest najbardziej podobne do jednostki: grupą przyjaciół".

Na sali jest już pełno: widzowie siedzą na ławkach, kilka osób stoi. Program jest zmienny: każdy wieczór poświęcony jest twórczości jednego z trzech autorów teatru: Mirona Białoszewskiego, Lecha Emfazego Stefańskiego i Bogusława Choińskiego. Na takie przedstawienie składają się trzy sztuki: każda trwa od dziesięciu do trzydziestu minut. W przerwach zaczynają się już dyskusje, które z reguły rozpalają się po przedstawieniu. Goście wymieniają uwagi z autorami i wykonawcami, padają pytania, propozycje, sugestie. Konfrontuje się wrażenia i interpretacje, bo niektóre sztuki są trudne i prowokują do dyskusji. Mało kto jednak wychodzi z przedstawienia obojętny.

Bo też jest to teatr bardzo zaskakujący. Pomysł powstał już prawie dwa lata temu, z inicjatywy kilku młodych artystów, którzy nie mogli pogodzić się z akademizmem i jałowością "oficjalnego" teatru. Powstał w wielkim trudzie i wyrzeczeniu. Przygotowanie sceny, kostiumów, oświetlenia wymagało mnóstwa pracy - a także przynajmniej minimum pieniędzy. Nie mając znikąd pomocy, twórcy teatru na Tarczyńskiej' nie musieli jednak znosić zaleceń administracyjnych, pod którymi uginały się "prawdziwe" teatry. Woleli nowych środków teatralnych szukać sami: rezultaty są oczywiste.

Teatr na Tarczyńskiej widziało w Warszawie sporo ludzi, zwłaszcza ze środowisk artystycznych. Publiczność naj wdzięczniejsza i najtrudniejsza: malarze, pisarze, zwłaszcza młodzi. Teatr, powstały w atmosferze "konspiracji" artystycznej, zdobył sobie szybko sławę: odwiedzili go nawet w końcu dostojnicy. Czas już, żeby go zobaczyła szersza publiczność. Potrzeba na to pomocy ze strony "czynników": przede wszystkim większej sali (na Tarczyńskiej zmieści się tylko ze trzydzieści osób, może trochę więcej). Nikt bardziej na tę pomoc nie zasługuje od ludzi, którzy umieli sami zaryzykować, sami stworzyć sobie teatr, jaki wymarzyli, nie przyjmując do wiadomości niczego, co krępowałoby ich artystyczną samodzielność.

Czas ich przedstawić: a więc trójka autorów, (którzy bywają także aktorami i scenografami jak Stefański). Dalej - scenograf Ludwik Hering, kompozytor Stanisław Prószyński, aktorzy - Małgorzata Komorowska, Ludmiła Murawska, Waldemar Lach i inni. Reżyserują jednocześnie wszyscy: po prostu, koncepcja reżyserska powstaje ze wspólnej dyskusji, wszyscy więc muszą podpisać przedstawienie. Tym bardziej, że mimo wyraźnych różnic, jakie cechują każdego z autorów, cały teatr ma swój wspólny, "kolektywnie" wypracowany styl.

Jak ten teatr opisać? To bardzo trudna sprawa. Oczywiście, nie ma w nim nawet cienia życiowego prawdopodobieństwa, naturalistycznego odtwarzania rzeczywistości, wierności obyczajowej czy innej. Najlepiej byłoby prawdopodobnie powiedzieć, że jest to teatr przygody poetyckiej. Rządzi nim niespodzianka, przypadkowe skojarzenie, liryczna wyobraźnia. Tak np. w "Śledziach, śledziach" Stefańskiego dwóch aktorów (oznaczonych numerami 1 i 2) wciela się dzięki oryginalnym i zaskakującym skojarzeniom - w kilkanaście różnych postaci, coraz to innych i bardziej zadziwiających. W "Lepach" Białoszewskiego widz ogląda przerażającą przemianę dwu ludzi ("sufitowych") w muchy, zastygające wreszcie na lepie. Białoszewski (poeta, którego tom wierszy wkrótce się ukaże) wyraża tą przemiana narastające poczucie osamotnienia, ograniczenia i spętania, jakie może ogarnąć człowieka. W "Szarej mszy" widać znów przemianę wspomnień ubogiego dzieciństwa w dzieło artystyczne: bohater (poeta, artysta?) rozmawia z "heroiną", która, z ciotki zapamiętanej z dzieciństwa, zmienia się w Muzę. Aby zrozumieć teatr na Tarczyńskiej, trzeba zdać sobie sprawę, że rządzą nim nie prawa "zwykłego" teatru, a skojarzenia poetyckie; i że jego zasadą jest ustawiczne przekształcanie się bohaterów w coraz to nowe postacie. Pełno jest tu także humoru (zwłaszcza w "Wyprawach krzyżowych") mocno absurdalnego, przypominającego czasem humor Gałczyńskiego. Wszystko to wydaje się początkowo bardzo trudne; kiedy jednak wejść w nastrój, zrozumieć mechanizm przedstawienia, wszystko się stopniowo rozjaśnia i słucha się spektaklu z wzrastającym zrozumieniem.

Teatr na Tarczyńskiej jest teatrem eksperymentalnym: widzieć w nim trzeba oryginalne laboratorium nowych form teatralnych, z których może wyjść wiele dobrego. Osiągnął już - zarówno poetycko, jak aktorsko i plastycznie - zaskakujący poziom artystyczny. Jest także pięknym przykładem wiary w sztukę! Czy zaś poszukiwania teatru na Tarczyńskiej okażą się płodne, powie przyszłość. Zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji