Artykuły

Krystian Lupa: Wędrujący "Proces" na tonącym okręcie

- Próbowaliśmy w Teatrze Studio, kiedy przed Pałacem Kultury spalił się człowiek. To działo się tuż obok, wdzierało się do nas na próby i znaczyło - mówi Krystian Lupa przed premierą "Procesu", która odbędzie się w środę 15 listopada w Nowym Teatrze w Warszawie.

"Proces" w reżyserii Krystiana Lupy to jedna z najbardziej oczekiwanych premier sezonu. Ten tytuł miał się pojawić na afiszu Teatru Polskiego we Wrocławiu w zeszłym roku, ale reżyser przerwał próby na znak protestu przeciwko powołaniu na stanowisko dyrektora Cezarego Morawskiego.

Do Warszawy spektakl zaprosiły wspólnie cztery teatry: Nowy, Powszechny, TR Warszawa i Studio. Przedsięwzięcie wsparli: miasto Warszawa oraz koproducenci zagraniczni, partnerem jest Teatr Polski w Podziemiu. W grudniu "Proces" ma być jednym z wydarzeń festiwalu "Boska Komedia" w Krakowie.

Dorota Wyżyńska: "Wizja Kafki staje się wręcz eufemizmem wobec impetu absurdu w Polsce". To pana słowa. Rozpoczynając próby w Warszawie, zapowiadał pan, że chce otworzyć opowieść Kafkowską na to, co za naszymi oknami. Udało się?

Krystian Lupa: Próbujemy. Byłoby wielką stratą nie uchwycić tej diagnozy naszej dzisiejszej rzeczywistości, która jest moim zdaniem zapisana w powieści Kafki, nie nakłuć tej sytuacji, w której jesteśmy.

Patrząc na pewne obrazy, schematy myślenia, schematy cynizmu, odniesienia, sformułowania, dyskurs, który jest prowadzony w sprawie oskarżonego Józefa K., prawie automatycznie narzucają się podobieństwa do tego, co dzieje się dziś w Polsce. Oczywiście nie robimy na siłę żadnych uaktualnień, nie posługujemy się aluzjami. To by było zbyt proste. Niektóre niedopowiedziane motywy z powieści proszą się o dopowiedzenie, i to próbujemy zrobić. Nic więcej.

"Proces" - jak wiadomo - nie jest książką skończoną. Najczęściej pisarzowi najłatwiej stworzyć początek i finał. Tak było i w tym wypadku. Środka Kafka nie napisał. Jest tam biała dziura, bardzo widoczna, zwłaszcza jeśli bliżej się wejdzie w tę materię i nie ulegnie pewnej jednak naciągniętej wizji całości, jaką narzucił w swojej redakcji dzieła Max Brod.

Pamiętajmy, że kiedy Kafka zaczynał "Proces", był rok 1914, wybuchła wojna, to sprawiło prawdopodobnie, że wypadł z impetu, który go tchnął do pisania. Tym impetem była katastrofa osobista - rozstanie z Felicją. Bazując na tych tropach, uwzględniliśmy w drugim akcie białą dziurę, w której pojawia się i Felicja, i Max Brod. Osądzają Kafkę, rozpoczyna się jego proces. Bohaterowie na pustej sali posiedzeń muszą spędzić noc z Franzem K. Aktorzy, zasypiając, tracą swoje postaci, budzą się sobą i to jest moment spojrzenia na rzeczywistość.

Co widzą po przebudzeniu?

- Mieliśmy kilka całonocnych improwizacji. Próbowaliśmy w Teatrze Studio na Malarni. Bardzo lubię tę przestrzeń, bo mocno działa na wyobraźnię. Znajdujemy się w centrum Warszawy, możemy stamtąd wyjść korytarzami na zewnątrz i popatrzeć z góry na miasto.

Próbowaliśmy w Teatrze Studio, kiedy przed Pałacem Kultury spalił się człowiek. To działo się tuż obok, wdzierało się do nas na próby i znaczyło. Pozostać na to głuchym, nie dać się temu wpuścić? Artysta nie może sobie na to pozwolić. Chciałbym zaznaczyć, że wszystkie te procesy nasiąkania naszą rzeczywistością nie były z założenia intencjonalne. Stawały się pewnego rodzaju doświadczeniami, które nas prowadziły, i to jest zapisane w spektaklu.

To wszystko, co widzowie zobaczą w drugiej części, działo się naprawdę podczas naszych improwizacji. Aktorzy, nasiąkając zarówno swoimi postaciami, jak i rzeczywistością za oknami, wygenerowali scenę, która weszła do przedstawienia. Później zaczyna się trzeci akt i wracamy już do powieści.

Inny byłby "Proces", gdyby premiera odbyła się w zeszłym roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu?

- Naturalnie. To męczeństwo zespołu, jego bezdomność, osierocenie rymuje się bardzo z kondycją Józefa K. I wpływa na nasze myślenie o spektaklu, naszą drogę. Zmieniła się też sytuacja polityczna w kraju. Kiedy zaczynaliśmy próby, mogliśmy jedynie przeczuwać, do czego to wszystko prowadzi.

Wtedy we Wrocławiu miał pan początkowo wystawiać nową sztukę Yasminy Rezy, "Proces" pojawił się w planach nagle.

- Tak, Yasmina Reza napisała świetną sztukę, chyba najlepszą ze wszystkich swoich utworów. Ale uznałem, że to nie jest czas na spektakl o problemach duchowych, niuansach artystycznych.

Jak to się stało, że to pana pierwszy Kafka na scenie?

- Kafka był jednym z moich inicjacyjnych autorów, przeczytałem większość jego utworów w młodości. To były wtedy rzeczy bardzo świeże, nowe, ekscytowaliśmy się tym. Dlaczego nie robiłem Kafki w teatrze? Bo wpadłem w rodzaj zabobonu, że Kafki nie da się wystawić, że to ten typ literatury, że nie da się jej przenieść na scenę, nie widziałem tak naprawdę dobrego przedstawienia według Kafki, raczej wypaczające jego myślenie.

Wielokrotnie się do niego przymierzałem, ale wtedy do mojego życia wkroczył Bernhard i on mi wyparł Kafkę. Kiedy dostałem propozycję, aby wziąć udział w Festiwalu Kafkowskim, po długim poszukiwaniu tekstu zgłosiłem "Kalkwerk" - mojego pierwszego Bernharda, tłumacząc organizatorom, że Bernhard był Kafką drugiej połowy XX wieku i jego wielbicielem.

Wolałem Bernharda, bo nie był aż tak przerażająco pesymistyczny jak Kafka. Samozagłada, którą tropi Kafka w swoich bohaterach, traktując ich bardzo osobiście, utożsamiając się z nimi, a jednocześnie bezlitośnie ich niszcząc, spoglądając na nich z góry, z pozycji piszącego, jest beznadziejna.

Bohatera w pana "Procesie" zagra dwóch aktorów. Nazywa się on w spektaklu nie Józef K., ale Franz K.

- Mamy dwie główne postaci: K.1 i K.2. K.2 będzie wewnętrznym głosem bohatera. To ktoś, kto zawsze się nas czepia i prowokuje, przeciwnik, który jest w każdym z nas, ten mądrzejszy, który mówi: "uważaj, bo zrobisz głupstwo!". U Kafki ten drugi jest obecny przecież cały czas. Wszystko, co mają zrobić bohaterowie Kafki, zawsze jest w wewnętrznym rozdarciu.

Bohatera nazywamy w spektaklu Franzem K., bo trochę bardziej przesunęliśmy go w stronę Kafki. Ale potem pada też imię Józef. To postać ruchoma, zmienna, zagra ją dwóch aktorów Marcin Pempuś i Andrzej Kłak, którzy będą się na zmianę pojawiać w kolejnych spektaklach. Obie wersje są równoprawne, choć inne, inaczej zbudowane. Będą dwie równorzędne premiery.

Schronienie "Proces" znalazł w Warszawie - mieście, o którym wypowiadał się pan zawsze dość ozięble, którego pan unikał. Premierę przygotowują cztery warszawskie teatry.

- Nie unikałem Warszawy. Byłem bardzo związany przez kilka lat z warszawskim Teatrem Dramatycznym. Kiedy już nie mogłem w nim pracować, znalazłem swoje miejsce we Wrocławiu. Uważam, że nie jest uczciwe być w zbyt wielu teatrach jednocześnie. Mam sporo zagranicznych realizacji, zdecydowałem, że w Polsce będę współpracował z jedną sceną. Ale po kolei te teatry, w których znajdowałem przystań, Stary w Krakowie, Dramatyczny w Warszawie i Polski we Wrocławiu, w wyniku niefrasobliwych decyzji władz przestawały być dla mnie domem i gruntem.

Nie jestem reżyserem do wynajęcia. Dla mnie robienie spektaklu jest pewnego rodzaju wspólnotą pragnień i celów. Tylko wtedy sztuka ma sens. Potrzebuję dobrego kontaktu z aktorami, ale i liderem teatru. To nie jest bez znaczenia, kto stoi na czele grupy. Teatr Polski przez ostatnie lata dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego był unikalnym zespołem, wielokrotnie uznawanym w rankingach za najciekawszy w kraju. Dziś, pracując z aktorami z Polskiego, muszę powiedzieć, że jest to zespół bardzo poraniony.

Co dalej z teatrami w Polsce? Widzi pan ratunek?

- Widzę wielki znak zapytania. Co stanie się z teatrami, ośrodkami kultury, muzeami, czy będziemy schodzili do podziemia, jak we Wrocławiu? "Dobra zmiana" po kolei wycina wszystkie miejsca, które są jej ideologicznie i kulturowo obce. Ten regres w stronę narodowo-katolickiej opcji, cofanie się do XIX wieku w myśleniu o świecie, wydaje się czymś katastrofalnym. Wielka ślepota tych, którzy próbują to robić, bo przecież razem z okrętem zatapiają też siebie. Pytanie, kto utonie jako pierwszy: ekipa rządząca czy my?

Dobrze, że Warszawa jest wciąż miastem wolnym. Ta nasza koprodukcja to rzeczywiście coś wyjątkowego. Wspiera nas kilka teatrów. Nowy, który wziął na siebie ciężar produkcji spektaklu, i koproducenci: Powszechny, TR Warszawa i Studio. Każdy udzielił na chwilę przytuliska dla tej naszej wędrującej pracy.

***

"PROCES" W NOWYM TEATRZE

"Proces" wg powieści Franza Kafki, przełożył Jakub Ekier, reżyseria, adaptacja, scenografia, światło: Krystian Lupa, kostiumy: Piotr Skiba, muzyka: Bogumił Misala, wideo: Bartosz Nalazek.

Obsada: Bożena Baranowska, Maciej Charyton, Małgorzata Gorol, Anna Ilczuk, Mikołaj Jodliński, Andrzej Kłak, Dariusz Maj, Michał Opaliński, Marcin Pempuś, Halina Rasiakówna, Piotr Skiba, Ewa Skibińska, Adam Szczyszczaj, Andrzej Szeremeta, Wojciech Ziemiański, Marta Zięba, Ewelina Żak.

Produkcja: Nowy Teatr; Studio teatrgaleria; Teatr Powszechny; TR Warszawa; Le Quai - Centre Dramatique National-Angers - Pays de la Loire.

Koprodukcja: Kunstenfestivaldesarts, Bruxelles; Printemps des Comédiens, Montpellier; Odéon-Théâtre de l'Europe, Paris; Festival d'Automne Paris; La Filature, Scne Nationale - Mulhouse; Théâtre du Nord, Lille; HELLERAU - Europäisches Zentrum der Künste Dresden; Onassis Cultural Centre-Athens.

Partner: Teatr Polski w Podziemiu.

Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu finansowemu Miasta Stołecznego Warszawy.

Premiera 15 listopada w Nowym Teatrze (ul. Madalińskiego 10/16). Następne spektakle 16-19 listopada. Bilety: 100 zł (normalny), 70 zł (ulgowy), wejściówka: 40 zł.

Przedstawienia z napisami w języku angielskim, tylko dla widzów pełnoletnich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji