Artykuły

Złe skojarzenia

Jedyną jak dotąd biografię Węgierki napisała w 1960 r. Leonia Jabłonkówna. Zaczynając swoją książkę pisała, że "życie i twórczość Aleksandra Węgierki, wybitnego aktora i jednego z najznakomitszych reżyserów w dziejach sceny polskiej, są dla obecnej generacji niemal nieznane". Nam trzeba dodać, że przynajmniej dla części obecnej generacji niepotrzebne - pisze Andrzej Lechowski w Kurierze Porannym.

Czasem słucham przejmującej, pięknej 7 symfonii Dymitra Szostakowicza. Chyba jednak zejdę do konspiracji i słuchać jej będę wyłącznie w słuchawkach, żeby sąsiedzi nie dowiedzieli się o moich nagannych praktykach i wypaczonym guście. Smutek ogarnął mnie też, gdy pomyślałem, że już może nigdy nie usłyszę tego dzieła w żadnej polskiej sali koncertowej. Powód? Oczywisty. 7 symfonia ma tytuł Leningradzka. No właśnie LENINgradzka. Źle się kojarzy. A i sama postać kompozytora też musi budzić nienajlepsze skojarzenia. Był bowiem Szostakowicz beneficjentem komunistycznego systemu. W myśl dekomunizacyjnej ustawy może już nie pojawić się w koncertowych programach.

Te refleksje, przyznaję, źle się kojarzące, dopadły mnie w kontekście ponownego pojawienia się sprawy Aleksandra Węgierki jako patrona Teatru Dramatycznego w Białymstoku. Koronnym argumentem inicjatorów wymazania imienia patrona białostockiej sceny jest to, że był teatr Aleksandra Węgierki narzędziem sowieckiej propagandy. Przepraszam za polemiczną jaskrawość, ale to zupełnie brzmi tak, jak gdyby sąd rozpatrując sprawę o zabójstwo przy użyciu młotka, sądził młotek, a nie mordercę. Nikt przy zdrowych zmysłach i elementarnej wiedzy nie znajduj e usprawiedliwienia dla zbrodniczego systemu sowieckiego. Jedna z jego najczarniejszych kart rozegrała się w latach 1939-1941 m.in. właśnie w Białymstoku. Los tak chciał, że właśnie na tych terenach był też Aleksander Węgierko. I tu zaczyna się cała tak zwana afera. Odnoszę wrażenie, że lustratorzy teatralnego patrona czytali jedynie ustawowe paragrafy. Zabrakło im już jednak czasu na czytanie o Aleksandrze Węgierce. Co więcej nie wywołali w sobie potrzeby czytania o kulturze i sztuce polskiej pod okupacją sowiecką. Zatrzymali się na konstatacji biało-czarnego stereotypu. Życie, które po jakimś czasie przekształca się w historię, ma jednak i inne barwy. Daltoniści tego nie dostrzegają. Ale jest nadzieja - wystarczy czytać.

Jedyną jak dotąd biografię Węgierki napisała w 1960 r. Leonia Jabłonkówna. Tu warto poświęcić kilka zdań samej autorce, która w 1941 r. była członkiem zespołu teatralnego w Białymstoku. Po zajęciu miasta przez Niemców dostała się do Warszawy. Brała udział w powstaniu. Po wojnie była zaangażowaną działaczką warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, blisko współpracując z legendarnym księdzem Janem Zieją. W latach 70. była opozycjonistką szykanowaną przez Służbę Bezpieczeństwa. Zaczynając swoją książkę Jabłonkówna pisała, że "życie i twórczość Aleksandra Węgierki, wybitnego aktora i jednego z najznakomitszych reżyserów w dziejach sceny polskiej, są dla obecnej generacji niemal nieznane". Nam trzeba dodać, że przynajmniej dla części obecnej generacji niepotrzebne.

W ostatnim zdaniu biografii napisała: "wydaje się słuszne i sprawiedliwe, że teatr w Białymstoku otrzymał imię Aleksandra Węgierki". Książka ma 161 stron, co dla wielu może okazać się przeszkodą nie do przebrnięcia. Na dodatek natychmiast może też pojawić się argument, że Państwowy Instytut Wydawniczy, który ją wydał, też był komunistyczną tubą. No więc sięgam do materiałów źródłowych, a za takie historycy uznają paryską Kulturę. W numerze 9 -10 z 1948 r. na stronach 77 - 88 zamieszczony został tekst "Polski Teatr Białorusi Zachodniej" podpisany inicjałami J. B. Jego autorka też była członkiem zespołu teatru Węgierki. Jej opinia jest bodaj jedynym, wolnym od jakichkolwiek nacisków i ingerencji świadectwem o dziejach białostockiego teatru w latach okupacji sowieckiej. Pierwsze akapity tekstu J. B. poświęciła ogólnej sytuacji w mieście po wrześniu 1919 r. Zaznaczyła, że "pośród tego gwałtownego załamywania się i zanikania wszystkich elementów życia polskiego na ziemiach okupowanych przez czerwoną armię i N.K.W.D., jedyną placówką, która się ostała, były teatry polskie. Zostały one upaństwowione, podlegały sowieckim komisariatom sztuki, otrzymały rosyjską dyrekcję, ale w zakresie repertuaru i angażowania artystów zachowały coś w rodzaju samorządu. O ile wiem, narzucono tym teatrom jedynie dwie sztuki sowieckie lub w duchu sowieckim napisane: "Bartosz Głowacki" Wasilewskiej, graną we Lwowie i "Optymistyczną tragedię" - sztukę z żelaznego repertuaru rewolucyjnego, wystawioną w Białymstoku".

Warto zwrócić uwagę na "rosyjską dyrekcję". Potocznie stwierdza się, że w Białymstoku był teatr Węgierki, co może sugerować, że to on był jego dyrektorem, a przecież nie był. Szefem białostockiej sceny była niejaka Łomakina, o której chyba nie warto tu szerzej wspominać. Termin "teatr Węgierki" dotyczy jedynie artystycznego pojmowania instytucji. To Węgierko ustalał repertuar z wyjątkiem "Optymistycznej tragedii". To on dobierał sobie współpracowników. Zgromadził blisko 140-osobowy zespół. Zarówno Jabłonkówna jak i J. B. jednoznacznie wskazują, że postawa Węgierki w tej kwestii była heroiczna. Sam będąc uciekinierem i jak to określały "rozbitkiem", stworzył jemu podobnym azyl. J. B. pisała: "otrzymaliśmy paszporty <>. Znaczyło to, że jako uciekinierzy nie możemy mieszkać w pobliżu granicy, ani w większych miastach. Co będzie dalej? Ale dla teatru mają bolszewicy specjalne względy. Póki tworzyliśmy zespół, nie groziło nam wywiezienie". Jabłonkówna zaś dodawała, że "Węgierko cudem energii, uporu i przemyślności - jakiej by nikt u niego nie podejrzewał - przezwyciężając te wszystkie niepokonalne jakby się zdawało przeszkody", uratował tych ludzi. Podkreślała, że ocalił "ludzi pochodzących z różnych środowisk, rozbitków owładniętych desperacją lub zmartwiałych w apatii, potrafił wyrwać z inercji, obudzić w nich wolę życia i narzucić im wiarę w sens i celowość ich pracy". Ta determinacja Węgierki doprowadzała do tego, że "pokonywał nawet biurokrację".

J.B. wspominała, że "w Białymstoku powiększył się nasz zespół. Chcąc ratować ludzi od wywiezienia, zaangażował Węgierko szereg aktorów z dawnego teatru Krukowskiego, który został wówczas zamknięty". Przy tym wszystkim jak pisała J.B. "nie interesował się jednak wcale polityką i losami wojny, zagłębiony w swoim transie artystycznym". Ani słowa w tych wspomnieniach nie ma o tubie propagandowej czy kolaboracji. Tu rzecz szła o uratowanie życia.

W lipcu 1940 r. teatr wyjechał na występy do Pińska. J.B. tak opisała to wydarzenie.

"Pińsk był miastem wymarłym kiedy przyjechaliśmy do niego.[...] Trzykrotne wywożenie zdziesiątkowało ludność polską. Ci, którzy się ostali, bali się mówić po polsku na ulicach. Efekt przyjazdu Teatru Polskiego był niezwykły. Na pierwszym spektaklu - koncertu, kiedy artyści poczęli recytować zespołowo Odę do młodości, na widowni rozległ się głośny płacz. Polska mowa, polska poezja, rozbrzmiewająca znowu publicznie na deskach scenicznych wobec całej gehenny i beznadziejności tych udręczonych ludzi, były wstrząsem olbrzymim. Węgierko przeżył wówczas wielką chwilę. Zrozumiał, że zasługa jego namiętnych wysiłków przekracza granice dokonań artystycznych, że wkracza w ramy obywatelskiego czynu narodowego". Podobna atmosfera panowała podczas występów teatru w Brześciu.

Napaść Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r. zastała białostocki teatr w Mińsku. Po zajęciu miasta przez Niemców, Węgierko, jak można wnioskować z relacji, przeżył załamanie nerwowe. Rozumiał, że to koniec jego artystycznej drogi. Teatr przestał istnieć. Podejmuje jednak jeszcze ostatnią próbę utrzymania zespołu, ale już nie teatralnego tylko grupy ludzi ratujących swoje życie. Postanawiają jechać do Brześcia. Po drodze Niemcy rozstrzeliwują członków zespołu pochodzenia żydowskiego.

Węgierce, który też był Żydem, udało się uniknąć śmierci. Nie na długo. Został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach. Taki to paradoks historii człowieka, artysty, który w zderzeniu z dwoma nieludzkimi systemami - komunizmem i faszyzmem starał się ocalić swój świat i ocalić ludzi, którzy w nim znaleźli azyl. Po latach jego lustratorzy bezrefleksyjnie i niesprawiedliwie zakwalifikowali go w szeregi sowieckich propagandzistów. W ich mniemaniu ten teatr nigdy nie istniał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji