Artykuły

Recenzja z >>Happy Endem<<

Nic dziwnego, że trzeba było najpierw "Opery za trzy grosze" - aby mógł się na scenie pojawić "Happy end". W grupie Brechtowskiej nie było to zaskakujące zbliżenie tematyczne. Kontynuacja pewnych wątków, szokowanie napuszonego świata mieszczańskiego w szczytowym okresie jego powojennego triumfu, jako dominującej warstwy społecznej na Zachodzie - grozą nędzy, przede wszystkim moralnej aż do obrazu przestępczego cynizmu - te właśnie cele przyświecały Brechtowi oraz pokrewnym mu artystom w kąśliwej walce przeciw pozorom ładu, spokoju i "doskonałości" mieszczańskiej epoki.

Zwycięska burżuazja zmonopolizowała receptę na każdy ustrój polityczny i układ społeczny. Przejąwszy po rewolucji francuskiej wielkie idee wolności, równości i braterstwa - po z górą stu latach zachowała je wyłącznie na swój użytek. Potrafiła nawet wchłonąć ideologicznie warstwy arystokracji - tworząc międzynarodową solidarność businessa. Ucisk feudalny zamienił się w ucisk burżuazyjny. Stary Świat, bardziej skomplikowany w sensie nawarstwień ustrojowych - znalazł wzór do naśladowania - w Nowym Świecie, z jego amerykańską demokracją mieszczańską. Zapatrzony w blask pieniądza, w rozwój cywilizacji i światło swobód obywatelskich - nie chciał dostrzegać cieni za plecami pucybutów - milionerów, demoralizacji za moralnością kwakrów, bezrobocia za koncernami przemysłowymi, gangsterstwa przy boku wielkiej finansjery. Model burżuazyjnej demokracji zza Oceanu przyjęto w zachodniej Europie, jak wymarzony balsam na społeczne kłopoty po I wojnie światowej. Syty mieszczanin - od pionka do coraz bardziej znaczących figur - oto wzorzec układu "demokratycznej" szachownicy. Bo przecież każdy ma w zasadzie prawo wejść w szeregi mieszczańskie. Nie z racji urodzenia, ale na skutek szczęśliwych okoliczności oraz pieniędzy. Cóż może być bardziej demokratycznego? A czy szczęście uzyska się przy pomocy sprytu, pognębienia słabszego, lub inną sprzyjającą drogą - to sprawa indywidualna. Pieniądz zarobiony na wyzysku, zdobyty oszustwem, czy kradzieżą - i tak nie śmierdzi, jak słusznie mówili starożytni Rzymianie. Każdy ma własną moralność. Wszyscy są równi...

Brechtowska "Opera za trzy grosze" ukazywała perspektywy zdobycia "szczęścia" - przez elementy przestępcze, którym patronowała moralność i etyka burżuazji. Brecht nie usiłował mówić symbolami i delikatną przenośnią literacką. Widział brutalność rozpanoszonego mieszczaństwa w swoim kraju. Bił w nią przeto równie brutalnie. Wywołał skandal. To był oręż groźniejszy od subtelnych ironizowań i moralnych nauk...

Obojętne, czy "Happy end" przypisuje się Brechtowi, czy tylko Elżbiecie Hauptmann ukrywającej się pod pseudonimem Doroty Lane. Utwór jest tematycznym przedłużeniem "Opery za trzy grosze". A nawet jego społeczna wymowa staje się bardziej ostra. Mniej tu bowiem bajkowej operowości i bezpośrednich wpływów "Króla nędzarzy". Jest natomiast drapieżny obraz Ameryki lat dwudziestych i trzydziestych, tej Ameryki - która przestępczą bandę Mackie Majchra, udoskonaliła w kształcie gangstersko-kowbojskim, zaś angielski prototyp Armii Zbawienia przeniosła na amerykański grunt dziesiątków sekt religijnych i kompletnej anarchii obyczajowo-moralnej.

Więc "Happy end" to Ameryka? Nie. Sztuka tylko posługuje się tłem amerykańskim, albowiem na tym tle bardziej jaskrawo można skontrastować podstawowe barwy sztandaru walczącej burżuazji światowej. Jeśli "Ćma" - ów szef gangu, jest żoną sierżanta policji, który po utracie pamięci wstąpił do Armii Zbawienia - to problem nie ogranicza się do gatunku czarnego humoru. Skoro właściciel baru, pod-szef bandy, jest synem generała walczącego o wolność Stanów - to również i tu nie chodzi o zwykły paradoks. Gdy dziewczyna - porucznik Armii Zbawienia, zamiast umoralniać gangstera - zakochuje się w nim, to także wykracza poza drwiącą ilustrację tzw. niedobrej miłości. I wreszcie, kiedy wszystko kończy się happy endem - nie ma w tym wyłącznie parodii filmów dla przeciętnego Amerykanina, dla przeciętnego mieszczucha.

Sztuka pragnie od podszewki ukazać logiczny ciąg następstw, z którego wynika, że określone warunki decydują o ludzkich losach; że bez zmiany tych warunków - wszelka moralistyka i odwoływanie się do uczuć, ludzkich oraz pobożnych nauk - skazane są na niepowodzenie. Ani apele Armii Zbawienia, ani małżeństwo gangstera z przedstawicielką tej Armii - ani rozpoczęcie nowego życia (za ukradzione pieniądze) przez "Ćmę" oraz jej odnalezionego męża-policjanta, nie stanowią "dobrego zakończenia" w złym układzie społecznym.

Myślę, że Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej dokonał słusznego wyboru - sięgając po tę nie graną w Polsce sztukę. Wystawiono ją w dobrym momencie i niezwykle starannie. A najważniejsze, że ta premiera łączy walory artystyczne oraz ideowe - z bardzo dobrą formą rozrywkową. "Happy end" zyska na pewno uznanie każdego widza. Od znakomitej, wpadającej w ucho muzyki Kurta Weilla w opracowaniu A. Mundkowskiego do pomysłowej oprawy scenograficznej Wojciecha Krakowskiego. Od dowcipnie poprowadzonej, z wdziękiem starego kina, reżyserii Zygmunta Hübnera do wyrównanej i na dobrym poziomie utrzymanej gry aktorskiej. Z wyróżniającymi się rolami dziewczyny - porucznika Armii Zbawienia, które dublują w spektaklu: Romana Próchnicka i Anna Seniuk. Doprawdy byłbym w kłopocie - której z obu odtwórczyń postaci Lilian przyznać pierwszeństwo. I nie uczynię tego - ponieważ obie wniosły na scenę odrębne, a jednak równoważne wartości aktorskie. Próchnicka była dojrzalsza, bardziej z celnego portretu satyrycznego i zadziwiała pięknie brzmiącą interpretacją songów. Seniuk natomiast zaprezentowała nadzwyczaj zgrabne połączenie dziecinnej naiwności z ekspresją uroczego cwaniaka w spódnicy. Radzę obejrzeć obie obsady widowiska! Bardzo dobry styl, wręcz kabaretowy, zademonstrowała "Ćma" - Marta Stebnicka. Także rola gangstera Billa - leżała "jak ulał" na Ryszardzie Filipskim. A tu jeszcze Franciszek Pieczka, a Marian Jastrzębski, a Antoni Pszoniak, czy wreszcie S. Gronkowski, J. Morgala, T. Malak, T. Jurasz, M. Słojkowski, W. Olszyn, W. Łodyński i J. Dwornicki... No i Margita Dukiet wraz z Ewą Kamas (barmanki) oraz zabawne funkcjonariuszki Armii Zbawienia: Barbara Bosak, Krystyna Ostaszewska i Krystyna Brylińska. Nie mówiąc o zespole instrumentalnym J. Bednarczyka (trąbka).

Warto więc zobaczyć "Happy end" - w dniu powszednim i od święta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji