Artykuły

Nowym sezon na Polskę

- Będziemy sprawdzać, co nas, Polaków, konstytuuje; jakie dobre i złe geny tworzą naszą tożsamość - zapowiada Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu. W styczniu Jerzy Satanowski wyreżyseruje tu spektakl o Jacku Kaczmarskim. To będzie początek "sezonu na Polskę".

Piotr Kruszczyński: - Ale po co dzisiaj w ogóle o teatrze rozmawiać? Szkoda szpalt. Tyle się w tym kraju dzieje... A teatr to enklawa ciszy i spokoju.

Marta Kaźmierska: Ale ludzie spodziewają się wciąż - właśnie w teatrze - jazdy po bandzie. Krwi. I recept na życie.

- Owszem, przyjemnie jest wierzyć, że teatr może załatwiać za nas ważne sprawy. Przecież potrafił wyganiać nas na ulice w geście protestu, prawda? Jak w 1968 r. po "Dziadach" Dejmka.

Te czasy nie wrócą.

- Powszechnie panujący konsumpcjonizm niestety zupełnie gdzie indziej usytuował kulturalne potrzeby. W tym także oczekiwania wobec teatru.

Jakie one są?

- Nie oszukujmy się. Jak codzienność daje ludziom w kość, to od święta - czyli w teatrze - chcą zapomnieć o problemach.

I na co najchętniej przychodzą do Teatru Nowego?

- Noo, na "Przyjęcie dla głupca" oczywiście! Spektakl grany jest przy pełnej widowni od trzynastu lat Odziedziczyłem go w spadku po moim poprzedniku, dyrektorze Wiśniewskim.

Ale w sumie - co złego w tym, że ludzie chcą się bawić w teatrze na farsie?

- Świadczy to zapewne w dużej mierze o trudzie egzystencji, całej tej nieznośnej ciężkości bytu Polaka, którą Polak gdzieś chce odreagować. A w teatrze odreagować można prestiżowo i przy tym niedrogo. Mówiąc całkiem serio - uważam, że naturalnym środowiskiem farsy powinien być teatr komercyjny. Natomiast teatr publiczny, dotowany, ma wpisaną w swój charakter misyjność. Tymczasem w Polsce coś nam się po przełomie 1989 roku pochrzaniło: zaczęto wymagać od teatrów publicznych zarabiania sporych środków, żeby w znaczący sposób uzupełniały państwową lub samorządową dotację po to, by w ogóle mogły funkcjonować. I tak jest do dziś. Teatr musi wykonać plan finansowy, ale nikt nie rozlicza go z tego, czy repertuar nie jest zbyt krotochwilny, że tak powiem.

Naprawdę?

- W Nowym na szczęście mamy tylko jedną farsę i jakoś dobrze z tym niedoborem żyjemy. Nasi widzowie równie chętnie chodzą na spektakle, które niosą istotny przekaz. Wiem, że trudno zdobyć bilet na "Dwunastu gniewnych ludzi", "Dziady", "Prezydentki", "Ambonę ludu", czy "Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk". A nie są to przecież ckliwe komedyjki. Dwa ostatnie tytuły czy też "Mosdorf. Rekonstrukcja" to wręcz mocne, dotkliwe wypowiedzi o dzisiejszej Polsce.

A przed nami "Sezon na Polskę".

- Symbolicznie otworzyliśmy go spektaklem "Do dna" z krakowskiej PWST - genialną realizacją Ewy Kaim i jej studentów, opartą na polskich pieśniach i przyśpiewkach ludowych. To muzyczna wyprawa do naszych trzewi. Tytuł tego przedstawienia odczytuję raczej jako: "Do DNA". Polski genotyp to w nadchodzącym roku nasze tajne hasło. Będziemy sprawdzać, co nas, Maków, konstytuuje; jakie dobre i złe geny tworzą naszą tożsamość. Na początek analizę genu buntu przeprowadzi Jerzy Satanowski, który rozpoczyna wkrótce próby do spektaklu "Kanapka z człowiekiem" opartego na twórczości Jacka Kaczmarskiego. Jestem bardzo ciekaw, jak utwory, które powstawały w warunkach antyreżimowej opozycji, zabrzmią dzisiaj. I jak bunt ich autora wybrzmi głosami kobiet. Bo Jerzy Satanowski zaprosił do pracy nad spektaklem pięć śpiewających aktorek reprezentujących różne pokolenia. W dzisiejszej Polsce zawłaszcza się pamięć, bohaterów, ważne historyczne wydarzenia.

Ten spektakl to jest próba zdjęcia z pomnika barda Solidarności i oddania go zwykłym ludziom?

- To na pewno próba przywołania autorytetu, którego deficyt boleśnie odczuwamy. Zawłaszczanie pamięci łączy się przecież z bezlitosnym niszczeniem autorytetów: "Jak wy nam Jana Pawła II, to my wam - Lecha Wałęsę". Wszystko głośno, wobec całego świata, w pełnym świetle jupiterów. Ohyda.

Po Kaczmarskim przyjdzie czas na wycieczkę trochę dalej w przeszłość.

- Reżyserka Małgorzata Warsicka opowie o naszym narodowym genotypie w oparciu o fabułę "Beniowskiego" Juliusza Słowackiego. Będzie chciała - posiłkując się między innymi dziełem Marii Janion "Niesamowita Słowiańszczyzna" - sięgnąć do tego genu polskości, który nie jest genem chrześcijańskim, i zobaczyć, ile w nas tego straszliwego "pogańskiego demona" zostało. Wydaje się to być szczególnie ciekawe w kontekście poprawnej politycznie narracji, która każe odczytywać historię Polski od roku 966. Podążanie za Słowackim i XIX-wiecznymi etnografami może dowieść, że zapomnieliśmy, a może raczej zabrano nam, bardzo ważną praprzeszlość słowiańską. Nie narodową, ale etniczną.

Może jest tak, że myśląc o naszych początkach, nie wystarczy opowiedzieć sobie o Mieszku I? Twórcy spektaklu znaleźli archeologiczne tropy w muzyce ludowej, baśniach, kołysankach, sztukach wizualnych, a nie w starych nierozciętych księgach. Te słowiańskie historie odkurzymy również głosami kobiet. Roboczo tytułujemy sobie tę premierę: "Prasłowianki".

Czyli to nie tylko sezon na Polskę, ale też na kobiety.

- Polska jest rodzaju żeńskiego, więc jest kobietą. Odnoszę zresztą wrażenie, że jest nią coraz bardziej. Głos kobiet brzmi dziś donośniej, o czym przekonaliśmy się choćby podczas czarnego protestu. Bardzo silnie nawiązuje do niego kolejna propozycja zaplanowana w "Sezonie na Polskę" - "Baba-Dziwo" Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reżyserii Marii Kwiecień, tekst, który zadziwił widzów swoją aktualnością już podczas prezentacji czytanej w ramach konkursu "Dialogujące eksplikacje". Niektórzy mieli nawet pretensje, że podopisywaliśmy autorce teksty dotyczące bieżących wydarzeń. Tymczasem nie użyto ani jednego słowa spoza dramatu! Oczywiście pierwowzorem tytułowej tyranki opisanej przez Pawlikowską-Jasnorzewską był Adolf Hitler pod koniec lat trzydziestych. Zapewniam, że poczujemy niejeden dreszcz na ciele, oglądając na scenie "Babę-Dziwo" Anno Domini 2018.

Żeby pocieszyć mężczyzn, a przede wszystkim kolegów aktorów, dodam na koniec, że będą też w przyszłym roku realizacje "męskie". Jedna z nich to "Pan Tadeusz" w adaptacji i reżyserii Mikołaja Grabowskiego, mistrza ironicznego dialogu z polskimi mitami. Chciałbym, żeby jego "Pan Tadeusz", który kilka lat temu pojawił się w Starym Teatrze w Krakowie i bardzo szybko stamtąd zniknął po objęciu dyrekcji przez Jana Klatę, nabrał w naszym teatrze nowego, zaktualizowanego wigoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji