Artykuły

Nowaczyński znów na scenie

- Dziś premiera?

- Poczekajmy do wieczora, niech się odbędzie.

- ?

- To już trzeci termin. Wyjątkowo trudno rodziło się to przedstawienie z różnych powodów: wyjazdy, choroby, zmiany obsadowe, a także i problemy czysto techniczne, związane między innymi z budową dekoracji. Wreszcie, co także nie jest bez znaczenia, wzięliśmy się za utwór bardzo rzadko wystawiany, a przy tym obszerny i nie najłatwiejszy.

- Właśnie, teatr powojenny wyraźnie unikał "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego...

- Są takie sztuki, otoczone jakby legendą, uzasadnioną, czy nieuzasadnioną, wokół których się krąży, ale których się nie j rusza. W przypadku Nowaczyńskiego źródła tej legendy sięgają okresu przed pierwszą wojną światową, gdy ta sztuka została przyjęta bardzo kontrowersyjnie, jako polemika z historykami krakowskimi, z galicyjską koncepcją postaw ideowo-moralno-politycznych, Nowaczyński drażnił i to drażnił celowo gnuśne, uśpione społeczeństwo postacią Fryderyka (jednego z grabarzy Rzeczypospolitej Szlacheckiej) i grupą przebywających na jego dworze Polaków, których postawy musiały być odebrane jako, delikatnie mówiąc, kontrowersyjne.

- Co jednak nie przeszkadzało wystawianiu tej sztuki?

- Oczywiście, miała ona wiele inscenizacji, także w okresie międzywojennym. Ostatnio zmowę milczenia przerwał Kazimierz Dejmek, wystawiając "Wielkiego Fryderyka" w Teatrze Nowym w Łodzi.

- Pan jest więc drugi?

- Jak dotąd. Mnie zresztą najbardziej zafrapowała sprawa, samego mechanizmu myślenia niemieckiego, które przecież "Wielki Fryderyk" bardzo wyraźnie odsłania. A jest to ten rodzaj myślenia, któremu hołdował i Bismarck i Hitler. Warto też pamiętać, ze dla obu postać Fryderyka stanowiła wzorzec postępowania, jego portret zdobił gabinet Hitlera, a także i ten bunkier, w którym w6d2.HI Rzeszy .popełnił samobójstwo. Ten typ myślenia Jest także znamienny i dziś dla niektórych kój politycznych RFN.

Mamy zatem w "Wielkim Fryderyku" temat niemiecki, dla nas Polaków zawsze pasjonujący, i temat stosunków polsko-niemieckich bogatszy obecnie o. nasze własne doświadczenia, i żywy komentarz, jaki dopisała historia obu wojen i czas teraźniejszy. Jeżeli by więc wyłuszczać powody wystawienia obecnie "Wielkiego Fryderyka", to należy do nich zarówno wydobycie z zapomnienia utworu i autora, jak też kontynuacja tematu zawsze dla nas aktualnego, zwłaszcza, że jest to sięgnięcie do źródeł tego systemu myślenia, którego owoce w dwieście lat później ukazuje telewizyjny serial "Przed burzą". Powodem, i to również bardzo istotnym, realizacji sztuki właśnie na scenie "Ateneum" jest obecność Jana Świderskiego w zespole tego teatru.

Rola Fryderyka, upamiętniona w dziejach sceny polskiej kreacją Ludwika Solskiego, dziś wydaje się jakby napisana specjalnie dla Swiderskiego. Jest to więc również sprawa wielkiej szansy artystycznej i dla teatru i dla aktora. Jan Świderski, który tworzy tu jedną z najwybitniejszych" swoich kreacji - czego nie waham się uprzedzić - znajduje w tym przedstawieniu godnych partnerów w osobach m. in.: Ignacego Machowskiego, Jerzego Kamasa, Leonarda Pietraszaka, Zdzisława Tobiasza.

- W Pana inscenizacji na plan pierwszy wysuwa się więc postać Fryderyka?

- Tak, ponieważ utwór ten, zgodnie z sugestią zawartą w tytule, stanowi przede wszystkim portret historyczny, portret postaci i jej racji politycznych. Intencją naszej inscenizacji było właśnie wydobycie tych rysów szczególnych, ukazanie kontrowersji i konfliktów w samym gronie niemieckim na dworze Sans-Souci. Sprawa polska jest tutaj wtórna, jako rodzaj pretekstu, papierka lakmusowego, demaskującego praską politykę.

- Rezygnuje Pan z kostiumu?

- Ależ nie, zwłaszcza, że autorem oprawy plastycznej przedstawienia jest mistrz w tym gatunku, Marian Kołodziej. Myślę też, że osiemnastowieczne wnętrza, stroje i peruki nie powinny przesłonić widzowi istoty problemów. Taką przynajmniej wszyscy mamy nadzieję.

- Czy w swojej inscenizacji wykorzystuje Pan cały tekst Nowaczyńskiego?

- Nie, ze względu i na objętość sztuki, bo już po znacznych skrótach przedstawienie trwa trzy godziny. Nie uległy jednak zmianie ani intencja autora, ani sama struktura utworu. Skróty jakie zostały zastosowane nazwałbym oszczędnościowymi, sprowadzają się one do zredukowania młodopolskiego gadulstwa, w jakie ten tekst obfituje. Został po prostu dokonany pewien wybór tego, co nas najbardziej interesowało.

- To przedstawienie zrealizował Pan gościnnie w "Ateneum", jest Pan obecnie na stałe związany z Poznaniem, przedtem ze Szczecinem, niedawno reżyserował Pan "Rzeźnię" Mrożka w Elblągu. Reżyser wędrujący?

- Istotnie. W tym zawodzie, jak we wszystkim, obowiązują dwie szkoły: stałe związanie się z jednym zespołem, lub ciągłe zmiany, czyli nieustanne ryzyko, ale i przygody artystyczne, nowe twarze, nowi partnerzy. Hołduję tej drugiej. Podobno stabilizacja jest wrogiem rozwoju. A Warszawę, po długiej przerwie odwiedziłem 2 przyjemnością, tym większą, że Teatr Ateneum, z którym kiedyś także byłem związany, traktuję jak jedną z moich scen macierzystych,

- Co będzie po "Wielkim Fryderyku"?

- "Biesy" w Teatrze Polskim w Poznaniu. Potem - chyba też Poznań i chyba tym razem cos współczesnego. Co dalej - jeszcze nie wiem, bo wprawdzie przemierzam ciągle znaczne odległości w czasie i w przestrzeni, ale w tym zawodzie nie tak łatwo jest planować na długie dystanse.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji