Artykuły

Za kulisami "Wielkiego Fryderyka"

W roku 1977 historycy teatru odnotują aż dwa przedstawienia "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego. I nie byłoby w tym nic osobliwego, zważywszy rangę utworu, gdyby nie fakt, że są to pierwsze po wojnie wystawienia tej sztuki i powrót autora, który w czasie międzywojennym uważany był za jednego z największych.

Powód długiego milczenia jest znany: nazwisko Nowaczyńskiego przeszło do naszych czasów z fatalną reputacją polityczną. Sławny endek i antysemita straszył w naszym ustroju nawet ludzi teatru, choć właśnie w dramacie pozostał całkowicie "niewinny"; nie napisał przecie jak Rostworowski żadnego "Antychrysta", a w jego "Cyganerii Warszawskiej" (którą Stanisław Hebanowski ośmielił się wystawić dwa lata temu) najbardziej ujmującą postacią jest właśnie Tante Salome, naiwna i śmieszna Żydówka w roli mecenasa artystów! A poza tym Nowaczyński jak skandalizujący antysemita wycofał się w czasie wojny z pozycji zajmowanych przed wojną. Pisałam w szkicu poświęconym autorowi "Fryderyka", na podstawie opowieści Adama Grzymały-Siedleckiego, jak to w czasie okupacji złożył mu wizytę Nowaczyński, chory już wtedy i zgnębiony widokiem hitlerowskich zbrodni, by - nie wierząc, że tę wojnę przeżyje - przekazać Grzymale oświadczenie, że wobec narodu i własnego sumienia odwołuje teraz to wszystko, co przeciw Żydom napisał. Wedle świadectwa Jerzego Zagórskiego Nowaczyński zajmował się w tym czasie aktywnie organizowaniem i zbieraniem pomocy dla ofiar obozów i getta.

A chociaż w zasadzie "niewinny", "Fryderyk" nie należy jednak do dzieł przyjemnych. Bo na tym właśnie przykładzie widać może najwyraźniej, jak bardzo "chochlik Młodej Polski" oddalił się od historyzmu Wyspiańskiego, Matejki, Sienkiewicza. Intencje miał całkiem przeciwne: rozgrzebywał przeszłość nie po to, by krzepić jej widokiem współczesnych, ale złośliwie i przewrotnie wybierał właśnie epizody najbardziej zawstydzające, jakby w małości przodków szukał rodowodu dla współczesnych, a kompromitując antenatów wypowiadał swój sąd o żyjących. Aż na dwór pruskiego okupanta wybrał się w tym dziele zbuntowany Galicjanin z donosem na marność własnego narodu. Przeciwstawił się tradycji romantycznej i hołd złożył monarsze, o którym Mickiewicz napisał: "Imię tego króla - bluźnierstwo, a jego życie - zbrodnią, a pamięć - przekleństwem". Nowaczyński wielbi imię, życie i pamięć Fryderyka, podziwia go w jego wielkości i małości. Zgromadzone w pałacu Sans-Souci polskie towarzystwo posłużyło za przedmiot drwiny z narodu, który wraz z niepodległością stracił także charakter.

Bo na dworze pruskiego zaborcy rozgrywa się polska sielanka, parodia "Ślubów panieńskich". Sentymentalny epizod polskiego zaścianka wprowadzono do monarszej rezydencji, w której rozstrzygały się losy Polski, gdzie decydują się losy Europy. Okupacyjnej sielance ton nadaje Krasicki, poeta moralista, wychowawca narodu i krytyk jego obyczajów, "rzecznik ideałów cnoty i obowiązku" (jak o nim pisze biograf), autor sławnego hymnu "Święta miłości kochanej ojczyzny". Najbardziej polityczny z pisarzy tej politycznej epoki, polski Voltaire na dworze największego z polityków, pokazany jest w roli "rokokowego biskupa" sybaryty, królewskiego trefnisia i rajfura.

O jego "niezmiernym dowcipie", o "szalonej wesołości" "wywodzącej się z dobrego stanu jego żołądka" - mówił Mickiewicz z sympatią w wykładzie o literaturze oświecenia. "Był nierównie weselszy od Boala, od Woltera". Niektórzy brali mu to za złe. "Dowcip i afektowana lekkość rażą w pisarzu żyjącym w smutnej i poważnej życia narodowego dobie" - pisał z dezaprobatą Dembowski.

Krasicki pisze w tym czasie w jednym z listów: "Tak się dziadunio rozkomosił i mnie tak rozchichotał, żeśmy się śmiali jak dzieci, a naopowiadaliśmy sobie bajek z półtorej kopy. A ci, co stali za drzwiami rozumieli może, że szło o equilibrum całej Europy". Lecz Krasicki nie zajmuje się w sztuce sprawami Europy ani Polski. W jego zachowaniu trudno wypatrzeć ślad choćby obywatelskiego zatroskania. Jest interlokutorem i błaznem Wielkiego Fryca, który głównie kompana do umysłowych rozrywek w nim ceni, a poza tym zajęty jest rolą mediatora w romansie młodego von Krasickiego z panną von Gockowsky, córką polskiego fabrykanta.

"Uśmiechnięty biskup-poeta" czy moralizator ze skłonnością do kaznodziejstwa? Epikurejczyk-sybaryta rozmiłowany w zabawie literackiej czy "szermierz obozu reformy"? Gdzie wyraził się naprawdę: w "Monachomachii" czy w "Wojnie chocimskiej"? W "Panu Podstolim" czy w "gorzkich lirykach?" - zapytuje Roman Wołoszyński, przedwcześnie zmarły autor najświeższej monografii o Krasickim. I dostrzega głęboki rozziew między Krasickim "w życiu" a Krasickim pisarzem i poetą. "U Krasickiego - pisze - styl życia i styl literacki pozostają w stałej niezgodzie, nie tłumaczą się wzajemnie, nie wynikają z siebie. (...) Oczekuje się od niego, że własnym procederem życiowym i przykładem podżyruje i niejako urealni głoszone ideały. Ale Krasickiemu obca była postawa heroiczna i heroiczne formy praktykowania cnoty. Godził się na niewierność wobec swoich własnych przekonań - i nie kryła się tu hipokryzja. Wiedział, iż natura ludzka jest ułomna i że nie należy od ludzi wymagać zbyt wiele". Toteż "szerząc w swoich pismach kult wysokiej obywatelskiej cnoty, z góry usprawiedliwiał tych, którzy jego ideału stosować w życiu nie potrafią:

Miła cnota każdemu, lecz powabne zbrodnie, Rozum światło zapala, złość gasi pochodnie. Ślepi w żądzy, w działaniu, nie wiemy co gasiem..." (Do Pawła)

Nowaczyński z widoczną satysfakcją skorzystał z owej "życiowej" słabości księcia biskupa. Nawet go nie musiał "sfałszować", a jeśli, to raczej literacko niż historycznie, pozbawiając go owego towarzyskiego czaru i temperamentu, z którego Krasicki-salonowiec słynął. Pod tym względem o wiele bardziej niefrasobliwie, aniżeli z księciem biskupem, począł sobie z panią Skórzewską, której rola na dworze Fryderyka przedstawiała się zgoła inaczej, niż w dramacie.

We "Fryderyku" pani Skórzewska ma zadanie ograniczone: jest opiekunką i powiernicą obydwu panienek Gockowsky, protektorką akcji romansowej, co też robi z całym, oddaniem, zwłaszcza że nic poza tym z tego, co się dzieje na dworze, wydaje się do niej nie docierać. Mniej znana i mniej interesująca aniżeli Krasicki, jest tu bardziej od niego bezbronna: nie może się przecież bronić nikomu nieznaną biografią, historią, twórczością literacką, czy historyczną reputacją. Toteż warto, być może, właśnie pani Skórzewskiej oddać z tej okazji "sprawiedliwość", zwłaszcza, że na tym przykładzie - konfrontując postać literacką z "prawdziwą" panią Skórzewską - łatwiej podpatrzeć i obnażyć metodę kompromitacjonizmu, jaka z taką zawziętością stosował wobec rodaków apologeta Fryderyka.

Bowiem w niewielkiej roli "pośredniczki matrymonialnej" pokazał Nowaczyński osobę, która wedle zgodnego na ogół świadectwa historyków grała na dworze w Sans-Souci rolę podobną do tej, jaką odgrywał Książę biskup. "Duszą salonów są kobiety o wybitnych walorach umysłowych (...) dlatego miłym gościem nad Sprewą była pani z Margonina piękna, młoda, bogata. Jeżeli dworowi i uczonym znaną była z przyjemnego tonu i talentów, powszechność ją znała z okazałości, z jaką w kraju ekonomicznym żyła i dom swój utrzymywała. I sam Wielki Król niewątpliwie znajdował w obcowaniu z nią także rozrywkę intelektualną". Nic w zachowaniu tej znakomitej pary, Krasickiego i pani Skórzewskiej, wprzęgniętej przez Nowaczyńskiego w sprawy sercowe panienek Gockowsky, nie wskazuje w utworze na to, że za tym błahym pozorem owi polscy "intelektualiści", jak byśmy to dziś powiedzieli, ukrywają jakieś sprawy ważniejsze, jakieś cele, które by usprawiedliwiały ich przebywanie w "paszczy lwa", którą dla nich z dzisiejszej perspektywy powinno stanowić Sans-Souci.

Cytowany już Roman Wołoszyński tak rekapituluje postać księcia biskupa warmińskiego na dworze pruskim: "Liczne echa w pismach Krasickiego nie pozwalają wątpić, że dotkliwie odczuł on zagarnięcie. Warmii przez Fryderyka II. Ale i w tym wypadku łatwość, zdolność do mimikry, plastyczność charakteru, konformizm, ułatwiły mu wyjście z kłopotu. Nie siląc się na uzasadnienie swojego postępowania (wystarczające uzasadnienie stanowiła ciężka ręka nowej administracji pruskiej) Krasicki nawiązał zażyłe kontakty z Fryderykiem II, stał się dobrze przyjmowanym gościem salonów poczdamskich i berlińskich; przyjaźnią z brutalnym królem filozofem zajadłym wrogiem Polski, paszkwilantem konfederacji barskiej, libertynem, szczycił się Krasicki z próżnością wręcz dziecinną i żenującą".

"Takim Polakiem - tłumaczy Fryderyka Władysław Konopczyński - warto było od czasu do czasu udekorować sobie stół, aby gościa skompromitować, a samemu błysnąć w glorii szlachetności, zwłaszcza że król Hochenzollern lubił dowcipy, że pisywał do biskupa warmińskiego uprzejmie, zapraszał go, podejmował nawet galowym obiadem, niekiedy potrzebował jego usług".

Także panią Skórzewską rekomenduje Konopczyński jako "kobietę wyjątkową", "fenomen", sawantkę i poliglotkę, która "ma stosunki poufałe z polską szlachtą" i "lgnie duszą i ciałem do Fryderyka i Prus". O randze umysłowej Skórzewskiej świadczy jej sławny referat o pochodzeniu Polaków, który wygłosiła w Akademii Berlińskiej (1769) i widać "zostawiła trwałe wrażenie", skoro - jak pisze Konopczyński - w sześć lat po śmierci Skórzewskiej ukazało się (1779) dziełko, przypisywane pewnemu monarsze L'Orangoutang de l'Europe, gdzie właśnie zilustrowana została teza, że Polacy pochodzą od orangutana. (...) Opinia przypisała ten utwór Fryderykowi".

"Piękną, młodą, bogatą - jak o niej pisał pełen uwielbienia Wybicki - ciągnął urok pobliskiego dworu berlińskiego, gdzie się też niebawem znajdzie w gronie najbliższych przyjaciół i powierników Wielkiego Fryderyka (...)" A oto jak Henryk Mościcki tłumaczy jej obecność na dworze: "Spokrewniona z najznakomitszymi rodami w Polsce, znała generałowa wszystkie plany konfederacji barskiej, której na pozór sprzyjała, w istocie rzeczy jednak szkodziła sprawie narodowej, będąc duszą i ciałem usposobioną korzystnie dla Prus". Faktem jest, że z najpoufniejszych misyj i planów zwierzała się swemu przyjacielowi Brenckenhoffowi (zarządcy ziem oderwanych od Polski, M.C.), który te tajemnice konfederackie niezwłocznie komunikował królowi. Wobec znanej w stosunku do barzan dwulicowej gry Fryderyka II (...) informacje udzielane przez Skórzewską miały dla niego nielada doniosłość".

"Entuzjazm generałowej - pisze dalej Mościcki - dla rządów pruskich do tego doszedł stopnia, że ta w oczach łatwowiernego Wybickiego cnotliwa Polka gorąco prosiła Brenckenfoffa, aby wszelkie jej dobra, o dwie mile oddalone od granicy w traktacie rozbiorowym oznaczonej, wcielono do zaboru. Oczywiście skwapliwie uczyniono zadość jej życzeniu".

W sztuce Nowaczyńskiego nie ma śladu działalności politycznej Skórzewskiej. Nie ma także niezwykłego umysłu, o którym pisze Skałkowski: "Potrafi rozmawiać logicznie i wnioskować (...) Oto przez trzy zimy obcuje w Berlinie z ludźmi nauki, idąc za nieodpartą skłonnością." Lecz ta głośna za życia sawantka przeszła do historii "z piętnem zaprzaństwa narodowego. Jej mądrość - jak pisze Skałkowski - zgasła z nią razem, a została pamięć, że wolała być poddanką Prus niźli Polski".

"Dla współczesnych - pisze tenże historyk - była przykładem narodowej obojętności pokolenia. (...) Jest to dla owoczesnej umysłowości polskiej typowa dążność wyniesienia się przez obcą protekcję". "Z życiorysu Brenkenhofa dowiadujemy się - pisze gdzie indziej - że "pracowała istotnie pour le roi de Prusse, i że przez swoje koneksje i stosunki ułatwiała orientację w zawiłych sprawach polskich".

A mimo, że "generałowa wyrzekła się kompromitujących związków z konfederatami" i jednoznacznie stanęła po stronie Prus - relacja o jej życiorysie, jaką przytacza Skałkowski nie brzmi wcale jednoznacznie. "Wraz z Brenkenhofem - czytamy - prowadziła otwarty dom w pogranicznem Drezdenku, przyjmując co znakomitszych uchodźców z Polski (...) Zdołała nawet ocalić życie wielu konfederatom, których Moskale zamiast zabijać godzili się odstępować Prusakom do ich wojska".

Do Skórzewskiej stracono zaufanie po wytknięciu granic rozbiorowych. Zarzucano jej zdradę na rzecz króla pruskiego. Ale nawet jej śmierć (1773) nie zakończyła kontredansu ocen moralnych związanych z jej losami. Wielki Fryderyk, który objawił żal z powodu jej zgonu ("szkoda, to była poczciwa kobieta, nie mogę, jak tylko chwalić ją sobie") i obiecał przenieść na dzieci swoją protekcję i życzliwość - zezwolił jej obu córkom na powrót do ojczystego Margonina, ale syna, swego imiennika, kazał wychować na Niemca i zatrzymał jako swego poddanego.

A oto, co pisze Skałkowski o losach dzieci Skórzewskiej: "Generałowa Górzeńska (córka, MC) lubo starannie podtrzymywała stosunki dworskie przekazane jej przez matkę i wyrobione w młodych latach, ale chlubiła się przyjaźnią Kościuszki i wielu patriotów stających w obronie ginącej ojczyzny. W odradzającej się za Napoleona Fryderyk Skórzewski został powołany na prezesa departamentu bydgoskiego, a z synów jego Heljodor był adiutantem księcia Józefa w roku 1812 i jeden z pierwszych wdarł się (według tradycji rodzinnej) na mury Smoleńska, zaś młodszy Arnold śpieszył z pomocą emigracji naszej po upadku powstania listopadowego".

Historycy się temu nie dziwią. W odniesieniu do Skórzewskiej piszą: "Takie były wyobrażenia moralne pokolenia, które zrodziło się w dobie saskiej. Patriotyzmu rzetelnego uczyć je, jak i pogrobowców Rzeczypospolitej, miała dopiero niewola" (Skałkowski). Zaś w związku z życiem i zachowaniem Krasickiego: "W świadomości publicznoprawnej XVIII wieku narodowość grała rolę znikomą. Przymierza, wojny, rywalizacje, intrygi bywały między państwami, ludzi zaś innej wiary i języka traktowało się indywidualnie, według osobistej sympatii czy interesu, zależnie od osobistej wartości (...) Ulica mogła się powodować sympatiami i antypatiami naskórka, ale umysł wyższy cenił jedno dobro ponadnarodowe - kulturę. Filozof z Sans-Souci (...) nie miał w sobie nic z dzisiejszego Niemca-rasisty, mundurował i ćwiczył w koszarach różnej rasy rekrutów, jednocześnie taksuje wzgardliwie wszystkie narody świata, nie wyłączając dwóch narodów wybranych: Niemców i Żydów" (Konopczyński).

"Traktat 1772 roku - pisze jeszcze Konopczyński - pierwszy raz stworzył kwestię polską w obrębie państwa Hohenzollernów. Filozofia uczyła, że te pół miliona ujarzmionych obcoplemieńców to są także istoty rozumne, które trzeba na równi z Niemcami wieść do szczęścia i doskonałości".

Może dlatego, choć już z innej historycznej perspektywy ("Wielki Fryderyk" powstał w roku 1909) także Nowaczyński nie oskarża swych sławnych przodków, zamieszkałych na dworze okupanta o kolaborację czy zdradę. Widz czy czytelnik "Fryderyka" ma raczej wrażenie przeciwne, że najchętniej, z rozkoszą i ulgą wybaczyłby im wielką zdradę, kolaborację, wallenrodyzm bez względu na sens moralny, byle by "zbrodnia stanu" była na miarę Fryderyka! Ową "miarą" tłumaczy we wstępie do utworu jego "wielki rozmiar" (350 stron). Pragnął na nich wskrzesić "wielkiego człowieka Prus Jedynym zwanego, który jedynie połączył w sobie harmonijnie barwy duszne i Mizantropa i Tytusa, Harpagona, Jaga, Tymona Ateńczyka, Tartuffa, Geldhaba nawet Fra Diavola co nie co, będąc przy tym jednym z największych strategów świata, pruskiego kunsztu dyplomatycznego Mojżeszem i bezprzecznie najgenialniejszym typem oświeconego i konsekwentnego absolutyzmu".

Nowaczyński roziskrzył i uaktywnił postać Wielkiego Fryderyka i dla uzyskania kontrastu upupił akcją romansową panienek z kawalerami zarówno Krasickiego jak Skórzewską, ukazując oboje w stanie politycznego paraliżu. Pisałam tak wiele o Skórzewskiej, żeby pokazać, jakie ponętne możliwości dla żądnego uciech historycznych dramatopisarza-paszkwilanta zawierała ta postać. Nie tylko akcja polityczna zdekonspirowanej agentki Prus cieszącej się zaufaniem polskich patriotów nadawała się do pokazania. Piękną panią Skórzewską (która umarła mając lat trzydzieści parę, a nie matronę pięćdziesięcioletnią, jaką wprowadza Nowaczyński) posądzano też o romans z Fryderykiem, tym objaśniając, że zgodził się być ojcem chrzestnym jej syna i nadać mu własne imię. Skałkowski podaje wprawdzie tę plotkę historyczną w wątpliwość, pisząc, że Fryderyk "nie był galantomanem, a Voltaire aż go pomawiał o homoseksualizm", że dźwigał już szósty krzyżyk, "był starcem wyczerpanym nerwowo w następstwie wysiłków wojny siedmioletniej, zaniedbanym, zatabaczonym, brudnym jak świnia lubo olśniewał jeszcze błyskami geniuszu". Ale Nowaczyńskiemu, wiadomo, nie o prawdę historyczną chodziło ("mimo pedantycznego przestudiowania całkowitej literatury Fryderycańskiej", której "skróconą listę" podaje we wstępie do utworu), kiedy Mariannę Skórzewską od siedmiu lat nie żyjącą, wskrzesił w roku 1780, żeby ją wprowadzić do akcji w dość niewinnym charakterze starszej damy patronującej romansowym przygodom swych młodych rodaczek.

Zawzięty na swoich pisarz zakotwiczył obydwoje rodaków w akcji romansowej panienek, żeby pokazać ich małość, ich ahistoryczną kameralność właśnie w miejscu i w obliczu postaci t a orzącej wielką historię. I by zabieg był bardziej skuteczny, odebrał im nawet cechę, która tu jedynie tłumaczyła ich rację bytu na dworze - umysłową rangę, jaką nie tylko Krasickiemu, nie potrzebującemu rekomendacji, ale także pani Skórzewskiej przyznają historycy - a która z nich czyniła partnerów do rozmów-szermierek z Fryderykiem. Tak sobie widać postanowił: napisać sztukę o Fryderyku i Polakach, o wielkości i małości, o uwielbieniu i pogardzie. Taką perspektywę podyktował krakowskiemu Galicjaninowi nieuleczalny kompleks prowincji.

W tym miejscu warto zauważyć zadziwiający paradoks, z którego chyba autor "Wielkiego Fryderyka" nie zdawał sobie sprawy: że jego zauroczenie postacią pruskiego samodzierżcy bierze się z tych samych antypolskich urazów, wynikłych z niedostatków historii i rzeczywistości, co urzeczenie Fryderykiem, jego osobowością, jego wielką polityką i ekonomiką - Krasickiego i pani Skórzewskiej. Co by świadczyło o tym, że autor te wzgardzone postacie obdarzył własną świadomością i własnym samopoczuciem.

*

W teatrze międzywojennym wystawiano "Wielkiego Fryderyka" dla jednego aktora, a właściwie wystawiał go jeden aktor - Solski, Kamiński. Chmieliński czy Orliński - dla siebie. Przede wszystkim Solski. Ważne też było Sans-Souci, którego przepych starano się oddać najwierniej. Na przykład w związku z łódzkim spektaklem 1910 roku, w którym Solski grał Fryderyka, pisano o zastawie stołowej, wypożyczonej od firm Z. Tarczyński (dawniej Mordliczek) i J. Fraget dla obiadu galowego w akcie trzecim, której łączna wartość wynosiła 2000 rubli w autentycznej porcelanie sewrskiej i srebrze stołowym. "Będzie to naprawdę stół królewski" - pisał recenzent.

W przedstawieniu łódzkim z roku 1977 nie ma sewrskiej porcelany ani galowego obiadu, nie ma także Fryderyka na miarę Solskiego ani wielkiego Sans-Souci, w którego wspaniałym wnętrzu rozgrywały się romanse polskich panienek z junkrami Jego Królewskiej Mości. Przedstawienie Kazimierza Dejmka jest zwięzłą i surową relacją o postaciach i ich postawach, o polityce i moralności. W tym spektaklu nie ma miejsca dla popisu - scenografa ani aktorów; tam ważne są tylko słowa. Aktorzy ustawieni są płasko jak mówiące płaskorzeźby, z jednym wyrazem czy gestem, z jednym aktorskim zadaniem: uwydatnienia dwu miar, jakie wykreślił tu autor - fryderycjańskiej i polskiej.

Przedstawienie w teatrze Ateneum, z Janem Świderskim w roli Fryderyka, zapowiada się - jak to łatwo przewidzieć - całkiem odmiennie. Być może nie będzie w nim "galowego obiadu", nie tyle z braku serwisu, co przez braki w zaopatrzeniu (choć jak wynika z pamiętników margrabiny von Bayreuth-Hohenzollerna, siostry Fryderyka II - poziom kulinarny dworu, w którym się rodzeństwo chowało, był skandalicznie niski). Scenę obiadu, taką ważną dla popisu aktorskiego Solskiego, zrekompensuje (jak się można domyślić) Fryderykowi-Świderskiemu sala lustrzana Sans-Souci, wprowadzona przez Kołodzieja, w której Wielki Fryderyk, zwielokrotniony, powielony, będzie się odbijał i przeglądał. Ta rola miejmy nadzieję, wejdzie do historii teatru w zawody z Solskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji