Artykuły

Wyższa matematyka

Precyzja i rygor, wpisane na stałe w kształt teatral­nych partytur Samuela Becketta, przywodzą czasem na myśl samowystarczalną doskonałość matematycz­nych równań. I choć architektura Beckettowskich ar­cydzieł ma prawdopodobnie bardziej złożony, rzec można, "organiczny" charakter, to ów matematyczny klucz wydaje mi się odpowiedni do odczytania no­wej inscenizacji Końcówki, zrealizowanej przez Anto­niego Liberę wraz z aktorami warszawskiego Teatru Dramatycznego.

Libera pozostaje wierny swojej wizji utworu, którą wyłożył kiedyś w szczegółowej interpretacji wcho­dzącej w skład przedmowy do wyboru dramatów Becketta wydanych przez Ossolineum (fragmenty te­go wywodu przeczytać można w programie do spektaklu). Przedstawienie przypomina niezawodny, samonapędzający się mechanizm, którego istotą jest żywioł gry - rozumianej zarówno jako gra muzycz­na (gra z czasem), jak i jako partia teatralnych sza­chów, którą rozgrywają między sobą postaci sztuki. Zadziwia niezwykle szybkie, wręcz zawrotne tem­po gry aktorów (całość trwa niewiele ponad godzi­nę), Hamm i Clov wymieniają kolejne kwestie z precyzją i szybkością godną chińskich pingpongi-stów; warsztat, i psychofizyczna odporność oby­dwu aktorów z pewnością zasługują na uznanie. Największe wrażenie zrobiła na mnie kreacja Jaro­sława Gajewskiego, tym bardziej że jego Clov stwo­rzony został za pomocą bardzo oszczędnych środ­ków. Gajewski nadał tej postaci rzadko spotykaną intensywność i jednorodność. Aktor godzi w sobie rozmaite sprzeczności. Sztuczność jego gry - wi­doczna od pierwszej chwili, choćby poprzez narzu­cony przez autora mechaniczny sposób chodzenia nieruchomy wyraz twarzy, nie narzuca widzowi zbyt oczywistych znaczeń. Clov Gajewskiego - mi­mo zewnętrznej ruchliwości - jest wewnętrznie sku­piony, niemal nieruchomy. Odmiennie zbudowana została postać Hamma. W grze Adama Ferencego widać swoiste rozedrganie prowadzące do wewnę­trznej entropii jego bohatera. Hamm ubrany został w szlafrok koloru wyblakłej purpury - trudno chy­ba o celniejszą parodię insygniów władzy. Hamm -Ferency ma wszelkie możliwe przywary starego sa­trapy i kiepskiego komedianta - zrzędliwość, hipochondrię, cynizm, kabotyństwo... Ferency tworzy szereg masek, za którymi chowa się Hamm i zza których nie sposób już dostrzec prawdziwej jego twarzy (jak w cyrku, gdy skomplikowana żonglerka dematerializuje postać samego żonglera). Fenomen czasu - tak ważny dla zrozumienia istoty dramatu - ma w tej Końcówce głównie teoretyczny i metaforyczny wymiar, jest tylko przedmiotem intelek­tualnej gry. Bardzo szybkie tempo dialogów powodu­je w efekcie zbyt krótkie wybrzmienie zaznaczonych przez Becketta pauz. Nawet sceny, w których - zgodnie ze wskazaniem autora - dialog się urywa ("te­stowanie" budzika czy - świetna skądinąd - scena do­mniemanej śmierci Neli) są zawsze obwarowane ca­łą gamą znaczeń. Dlatego substancjalna obecność cza­su - w jego pierwotnej, nie obarczonej refleksją po­staci - jest prawie niezauważalna. Przyśpieszając tem­po spektaklu Libera dość radykalnie zrywa z wszel­kiego rodzaju ponuractwami i symbolizmami, które tak chętnie przypisuje się autorowi Kroków. Przedsta­wienie ma lekki, niemal komediowy charakter, całość jest przez to aż nazbyt przyjemna. Świat Becketta sta­je się nagle jasny i prosty - niemal bezkonfliktowy w swej nieruchomości, nadmiernie wyjałowiony z po­trzebnej mu aury. Ceną, jaką trzeba zapłacić za matematyczną równowagę, jest przesadna racjonalizacja i "laicyzacja" rzeczywistości. Gdy po parodii modli­twy Hamm, myśląc o Bogu, wypowiada pamiętne -"Drań! Nie istnieje!", zdanie to brzmi jak wciąż je­szcze świetny, lecz już tylko salonowy dowcip...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji