Artykuły

Końca historii nigdy nie będzie! "Marszałek" w Teatrze Telewizji

- Kiedy Marszałek pyta swoich współpracowników: "Gdzie wy widzicie koniec przeszłości?", to tak jakby adresował to pytanie do naiwnych intelektualistów wszystkich czasów - mówi Wojciech Tomczyk, dramaturg, autor sztuki pt. "Marszałek", w rozmowie z Magdą Piejko w Gazecie Polskiej.

Rozmawiamy tuż przed premierą Pana najnowszej sztuki pt. "Marszałek", którą napisał Pan dla Teatru Telewizji. Czy podczas pracy nad sztuką odkrył Pan w postaci Józefa Piłsudskiego coś, co Pana zaskoczyło?

- Uderzyło mnie to, co mówił o końcu historii. Marszałek podkreślał, że w Polsce nigdy nie będzie końca przeszłości, że to rozumie każde dziecko. Zupełnie tak, jakby dzisiaj czytał z nami Francisa Fukuyamę (politolog, autor książki "Koniec historii?" - przyp. red.). Kiedy Marszałek pyta swoich współpracowników: "Gdzie wy widzicie koniec przeszłości?", to tak jakby adresował to pytanie do naiwnych intelektualistów wszystkich czasów. Także tych sprzed wojny, skupionych w różnych stowarzyszeniach pokojowych, jak np. Liga Narodów. W latach 30. ludzie wierzyli, że druga wojna światowa jest niemożliwa. Kiedy się czyta wspomnienia z tamtego okresu, okazuje się, że ówcześni naprawdę wybitni intelektualiści jeszcze we wrześniu 1939 r. nie byli w stanie uwierzyć, że Niemcy do nas strzelają. Bomby spadały na Warszawę, a oni siedzieli w hotelu Bristol i ciągle nie umieli pogodzić się z tym, że nasi kulturalni sąsiedzi nas atakują. Niemcy szanowali Polaków, nasze stosunki były dobre i w ciągu zaledwie sześciu lat propagandy Goebbels wyprał im mózgi tak, że zaczęli wierzyć w "Polaków mordujących ich chłopców". Wehrmacht szedł na Polskę już z pełnym przekonaniem, a Polacy ciągle jeszcze uważali Niemców za przewidywalnych i spokojnych sąsiadów. Wcześniej nie wiedziałem także, że w kręgu Piłsudskiego powstawały plany restytucji monarchii konstytucyjnej oparte na jego osobie. Zaskoczyło mnie to, że tych planów nie odrzucał. Sam uważam, że monarchia konstytucyjna w dwudziestoleciu byłaby dla Polski bardzo dobrym, pragmatycznym rozwiązaniem.

Na jakich źródłach oparł się Pan, pisząc "Marszałka"?

- Marszałek został bardzo dokładnie opisany przez swoich najbliższych współpracowników. I te relacje są łatwo dostępne. Spisano dosłownie kilometry jego słów, do tego dochodzi to, co napisał sam Piłsudski. Przez te wszystkie lata cały ten ogromny zasób pomijano. Znamy jedynie 20 wyświechtanych cytatów, mamy w zbiorowej wyobraźni jakieś obrazki. Nigdy nie próbowaliśmy się zbliżyć do Piłsudskiego. Mimo że Kazimierz Switalski zostawił po sobie wspaniały diariusz, gdzie cytuje słowa Komendanta, podobnie jak adiutant Piłsudskiego Mieczysław Lepecki. Korzystałem też z relacji innych ludzi. W latach 30. Marszałek był już uznanym, wielkim człowiekiem. Kiedy lądował w porcie w Europie Zachodniej, witały go salwy armatnie. Był wielkim człowiekiem tego czasu co najmniej na skalę europejską. Wszyscy, którzy się z nim spotykali, opisywali to w swoich pamiętnikach. Zapoznanie się z tym materiałem było dla mnie bardzo ekscytującym wydarzeniem. Stamtąd też zaczerpnąłem kilka scenek, które znalazły się w sztuce.

Zachował się także jego głos...

- Tak, z tą sprawą mam z kolei pewien problem. Mariusz Bonaszewski w Teatrze Telewizji na szczęście nie naśladuje sposobu mówienia Marszałka. Część publiczności, ta marszałkofilna, uważa, że kluczem do postaci Piłsudskiego jest to, jak mówił. Dla mnie to nonsens. Marszałek to nie jest postać folklorystyczna, to nie jest lajkonik czy smok wawelski. Zależało mi raczej na oddaniu jego myśli i słów, bez koncentrowania się na doskonale podrobionym, wileńskim, kresowym akcencie.

Mariusz Bonaszewski jest już kojarzony z tą postacią z serialu Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego "Marszałek Piłsudski". Nie bał się Pan porównań do tamtej produkcji?

- Sztuk o Marszałku z niezrozumiałego dla mnie powodu po prostu nie ma. Serial o nim przypominał podstawowe fakty związane z jego życiem. Ja opowiadam zupełnie o czymś innym. Cała sztuka przedstawia kilka godzin, w których zsyntetyzowałem jego polityczne dzieje z przełomowego dla Europy początku lat 30. ubiegłego stulecia. Z czasu, kiedy Hitler doszedł do władzy, powstał pierwszy obóz koncentracyjny i gdy "Mein Kampf" przestała być książką napisaną przez ulicznego rozrabiakę w więzieniu, a stała się wyznaniem wiary i zamiarów kanclerza Rzeszy Niemieckiej. Fabułę datuję na rok 1933, w którym Piłsudski chciał obalić Hitlera. Mogło to sprawić, że zapobieglibyśmy II wojnie światowej. Temat wojny prewencyjnej "chodził za mną" od jakiegoś czasu. Ponad 30 lat temu spotkałem w Warszawie Holendra, który pisał doktorat o wojnie prewencyjnej Marszałka, i bardzo mnie zawstydził fakt, że ja o tym nic nie wiem. Temat ten zaproponowałem Telewizji na początku tej dekady, chyba w 2011 r. Naprawdę spędziłem z Marszałkiem trochę czasu.

Autor monografii Józefa Piłsudskiego Bohdan Urbankowski twierdzi, że Piłsudski nauczył na nowo rozbrojonych Polaków komend żołnierskich. Czego Marszałek w Pana sztuce ma nauczyć współczesnych? Czy ma to być dla nas pewnego rodzaju ćwiczenie na wyobraźnię, dzięki któremu łatwiej będzie nam uwierzyć, że możemy mieć wpływ na losy Europy?

- Tak, to z pewnością jest pewnego rodzaju "ćwiczenie na wyobraźnię". Chciałem podkreślić jeszcze raz znaną prawdę, że tylko te zbiorowości, które prowadzą aktywną politykę, dochodzą do dobrobytu. Powinni to robić we własnym interesie. Polityków nikt nie zwalnia z dbałości o dobro wspólne, od podejmowania także tych niepopularnych decyzji. Rzeczą polityków jest rozumienie świata w stopniu większym niż zwykły obywatel. Polityk nie jest - wbrew temu, czego doświadczaliśmy - właścicielem, władzą, kimś, kto wydaje polecenia.

Nie da się porównać współczesnej klasy politycznej z tamtą sprzed wojny?

- Talenty polityczne pojawiają się. Nie potępiam całkowicie polskiej klasy politycznej. Są w polityce ludzie, którzy nie powinni tam być. Biznesmeni zainteresowani prywatą, jawnie dezawuujący sprawę dobra wspólnego czy wręcz polską rację stanu. To dla mnie jest nie do przyjęcia. Tak jest w Polsce od 30 lat i pewnie nie dożyję momentu, w którym to się zmieni. Oczywiście lepsze to niż jawnie gangsterskie rządy tzw. komuny.

W Pana sztuce nie ma wątków wydawałoby się najważniejszych w politycznym testamencie Marszałka, to jest tematu walki z wpływami Moskwy w Polsce i tępienia prywaty...

- Tak, tych elementów nie ma. Koncentruję się na nieudanej próbie zatrzymania tragicznego biegu wypadków. Próbie podjętej przez starzejącego się, chorego człowieka. Ten materiał mi wystarczył. Starałem się też uniknąć najpopularniejszych cytatów i... nie udało mi się. Mój ulubiony cytat: "Wam kury szczać prowadzać..." pada w sztuce, choć nie wypowiada go sam Marszałek. Poza tymi bon motami Piłsudski mówi bardzo barwnie, obrazowo, posługuje się wspaniałym językiem. On był niezwykle skutecznym uwodzicielem, co pięknie opisał Edward Woyniłlowicz w swoich wspomnieniach. Uwodził nie tylko kobiety, zdobywał również serca mężczyzn. Do tego służył mu też jego język, który zawsze dostosowywał do okoliczności.

Dlatego też rolę Marszalka powierzyliśmy Mariuszowi Bonaszewskiemu, aktorowi obdarzonemu naturalną charyzmą.

Zawsze przy okazji premiery "Gazeta Wyborcza" pisze o Panu jako o jedynym dramaturgu w Polsce zaangażowanym w "narracje PiS". Tak też się wydarzyło w tym roku. Jak Pan to odbiera?

- To oczywista nieprawda. Jest wręcz odwrotnie. To ja narzucam rodakom swoją narrację. Oczywiście nie ja jeden. Przypomnę, Polską w XVIII w nie rządził nikt. Między innymi dlatego upadła. Siłą rzeczy, co najmniej od XIX stulecia Polakami rządzą raczej artyści - pisarze, kompozytorzy, malarze, później także reżyserzy filmowi. Józef Piłsudski stanowił wyjątek potwierdzający tę regułę - był politykiem, który miał realny wpływ na Polaków.

Piłsudski jest obecnie używany do antagonizowania tego, co romantyczne w polskiej historii, z tym, co racjonalne. Czy ma to według Pana jakiś sens?

- To fałszywe przeciwstawienie. Romantyzm bez racjonalności jest infantylny, może polegać ewentualnie na bezmyślnym klepaniu mistycznych wierszy Słowackiego. Wtedy rzeczywiście Słowacki nie zachwyca. Kiedy czytamy wielkich romantyków, widzimy, że za ich twórczością stoją ogromne pokłady doświadczenia i analizy świata. Piłsudski lubił romantyków, zwłaszcza Słowackiego. Romantycy byli bardzo racjonalni. Marszałek łączył jedno z drugim. Jego zamysł wyglądał na szalony. Pomysł, żeby odzyskać Niepodległość, za każdym razem jest szalony, bo wiąże się z ofiarą, której nikt nie chce ponosić. Zwolennicy status quo zawsze stanowią miażdżącą większość. Analizy i posunięcia Piłsudskiego były niezwykle racjonalne. Kilka razy się przeliczył, choćby w zamachu majowym, i dlatego ma tę plamę na swoim sumieniu. Generalnie jednak potrafił znaleźć sposób na zrealizowanie większości swoich pomysłów strategicznych. Był tytanem pracy. Żeby przy tym nie zwariować, nie mógł być nudziarzem, i ja to właśnie perfidnie wykorzystałem.

W jednym z wywiadów przyznał Pan, że podczas nagrywania spektaklu czuliście w Belwederze, jakbyście rozmawiali z duchami. Zastanawiał się Pan, co Marszałek powiedziałby o współczesnej Polsce? Co by Dziadek dzisiaj powiedział?

- To niezwykle trudne pytanie. Na pewno starałby się przenieść stolicę Europy do Wilna. Zawsze myślał o większej Unii Europejskiej, w której nie bylibyśmy państwem frontowym. Chciałby, żeby Unia była Wielką Rzeczpospolitą Europejską. Marszałka pewnie nie zachwycałby dzisiejszy kształt Europy. Choć z drugiej strony, nie szalejmy. Stary Kontynent jest ciągle ziemią znacznie szczęśliwszą niż inne części świata. I bezpieczniejszą niż była Europa w Jego - Marszałka - czasach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji