Artykuły

"Będzie pani zadowolona, czyli Rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk"

"Będzie pani zadowolona, czyli Rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" w reż. Agaty Dudy-Gracz z Teatru Nowego w Poznaniu na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Fanny Kaplan na swoim facebookowym blogu.

Wchodzimy do foyer teatru, w którym roi się od weselnych gości. Lekko już podpici zapraszają na zabawę. Próbujesz więc chleba ze smalcem i kiszonymi, potykasz się o balony, przedzierasz się przez tłum. Dudni disco polo, ściska cię jakiś spocony wuj z wąsem, starsza kobieta w kwiecistej sukience piszczy na twój widok, mówi, że nie widziała cię tyle lat i gdzie jest twoja mama. Dajesz się w to wciągnąć, mówisz, że mama gdzieś tam, w tłumie i wskazujesz bliżej nieokreślony kierunek. Kobieta wzdycha i mówi, że twojej matki nie widziała od lat dziesięciu, odkąd Władzia pochowali, po czym ściska kolejną osobę w tłumie.

Ten barwny korowód groteskowych postaci, ubranych w kiczowate sukienki wysadzane cekinami, połyskujące garnitury, z włosami zaczesanymi na żel, natapirowanymi fryzurami, pomalowanymi na złoto paznokciami, obwieszonych tanią biżuterią, wiedzie widza do sali teatralnej. Na scenie weselne stoły przystrojone kwiatami, na widowni gdzieniegdzie zainstalowany stół z wódką, oranżadą i kieliszkami. Zaczyna się impreza, rubaszne żarty, przekleństwa, tandeta wybucha z całą siłą. Profanum totalne. Tylko po to, żeby zaraz pojawiło się sacrum, bo kostiumy w złym guście i pełne przesady makijaże i fryzury skrywają tajemnicę. A końcówką nici, która powiedzie nas do kłębka, do samego rdzenia zła, jest sprawa niewyjaśnionego morderstwa. W bestialski sposób zamordowano brata panny młodej. W jednej chwili zastygają weselnicy, długie firany wiszące w tle wydyma złowieszczy wiatr, scenę zalewa czerwone światło; czterech obecnych na sali weselnej mężczyzn chwyta brata panny młodej, katuje go, obcina mu kończyny, w końcu genitalia, którymi wypychają mu usta. Ta przerażająca scena będzie odtąd wisieć nad całą narracją niczym fatum.

Gdzieś boli, że tak widzimy wieś i moje lewicowe ja buntowało się przeciwko tandecie i pokazywaniu mieszkańców terenów wiejskich w taki sposób. A z drugiej strony wiem, że kicz jest tu celowy. Widz ma nabrać sztucznego dystansu, powiedzieć sobie, że my przecież tacy nie jesteśmy; demony, które za chwilę wylezą na scenę wcale nas nie dotyczą. Czy na pewno? Jeśli przaśność ukazanego nam świata jest dla nas tak trudna do zaakceptowania, dlaczego tak łatwo dajemy się jej ponieść? Dlaczego zdaje się swojska i boleśnie znajoma? Zatarcie granic między sceną a widownią czynione jest z łatwością. Widzowie stają się weselnymi gośćmi, by następnie przeobrazić się w sąd, do którego zwraca się ojciec pana młodego, Idzik zwany Kuśką (Ildefons Stachowiak), w końcu uosabiają niemych świadków brutalnych wydarzeń z przeszłości. Duda-Gracz ogrywa kicz, bawi się nim, oplata nim widownię, dając jej poczucie bezpieczeństwa po to, by po chwili z tego poczucia ją wyrwać.

Scenariusz jest rewelacyjny. Luźno oparty na szeregu reportaży - m.in. "Nie oświadczam się" Wiesława Łuki - dotyczących tzw. "sprawy połanieckiej", czyli zbrodni popełnionej między Połańcem a Zrębinem (dzisiejsze świętokrzyskie) w drugiej połowie lat 70. Duda-Gracz wskazuje tekst Łuki jako inspirację, jedak jej tekst nie dotyczy konkretnej sprawy. W spektaklu dominuje struktura z pogranicza mitu, tragedii antycznej, dramatu szekspirowskiego, czy ludowej ballady. Wyraźnie widać wpływy Lupy i teatru źródeł, a zwłaszcza ludowej obrzędowości - katolickiej i prawosławnej. Przechodzimy przez sceny, jakbyśmy wkraczali w kolejne kręgi piekieł. Bohaterowie zatracają się w swoich czynach, nakręca się spirala przemocy, wzajemne uprzedzenia i zadry przechodzą z pokolenia na pokolenie. Tu chyba najlepiej dostrzec, jak wielki wpływ na spektakl miał Wyspiański i "Krwawe gody" Lorki. Prawdziwa zemsta, żądza mordu prosto z trzewi nie jest szczególnie wiejska, czy polska. Zbrodnia jest stara jak świat i wszędzie wygląda podobnie. Pani Pecia zwana Macią Bolesną (Bożena Borowska-Kropielnicka), matka panny młodej we wdowim stroju, wstaje od stołu i już na początku obrzędu weselnego żąda zemsty za bestialską śmierć jej syna - tak samo zemsty żąda matka w "Krwawych godach", podobnie w "Ojcu chrzestnym" o zemstę na narzeczonym córki, który wspólnie z kolegami dziewczynę zgwałcił i okaleczył, prosi Amerigo Bonasera podczas wesela córki dona Corleone; jest to niby postać epizodyczna, a jednak to jego jakże znamienne słowa otwierają tryptyk Coppoli: "I believe in America. America has made my fortune", by za chwilę przerodzić się w opowieść o bestialstwie i żądanie zemsty. Duda-Gracz czerpie pełnymi garściami z rozlicznych tradycji i interpretacji, tropy są wieloznaczne, a estetyka wiejskiej zabawy w remizie tylko pozornie umieszcza akcję w konkretnym kontekście kulturowym. Dzięki temu widz ma poczucie, że obcuje z czymś, co jest mu bliskie, a jednak wypierane; czymś, w czym można się odnaleźć, a nawet dobrze się bawić, podrygując w rytm disco polo i zajadając kiszone ze smalcem, ale jednak przyznajemy po cichu, że to trochę obciach, ta cała zabawa.

Duda-Gracz wykorzystuje tę ambiwalencję w bardzo precyzyjny sposób, dzięki czemu snuje swój ponadczasowy i uniwersalny moralitet, niepostrzeżenie wciągając widza w swój świat. Chłoniemy bestialskie sceny morderstw i zbiorowych gwałtów wymieszanych z oparami wódki i dowcipem niskich lotów, z którego rubasznie się śmiejemy, całkowicie akceptując konwencję przedstawienia. Spektakl miesza porządki i czasy, jesteśmy ni to w latach transformacji ustrojowej, ni pod koniec lat 70., trudno doliczyć się trupów, winnych i ofiar; młodzi mężczyźni winni śmierci Rycia, brata panny młodej (Radosław Elis) zostają rozjechani przez autobus PKS. W innej scenie matka panny młodej podchodzi do nich i każdemu zadaje śmiertelny cios nożem - mężczyźni klęczą przed nią w rzędzie, społeczność się przygląda; tutaj nie ma wątpliwości, zadawanie śmierci jest częścią wielowiekowego obrzędu, w którym miesza się wina, kara, ofiary i zbrodniarze. Nie wiadomo dokładnie, kim jest katowany grabiami człowiek w scenie retrospekcji, w której ukazana jest przeszłość ojców uczestników weselnej imprezy. W tej wstrząsającej scenie chłopi stoją nad zmasakrowanym ciałem i przekrzykują się - jedni chcą mężczyznę zabić, inni zakopać żywcem, jeszcze inni chcą go oszczędzić. Mówią, że to Żyd. Potem, że jednak nie, że komunista. Plany mieszają się - może to nie jest retrospekcja, moze na ziemi leży Ładyś? To bez znaczenia, to po prostu odszczepieniec. Nie ma znaczenia, czy pani Jusia (znakomita Edyta Łukaszewska), starsza od swego kochanka kobieta, która ma już jedno małżeństwo za sobą, jest Rosjanką czy córką komunistów, nie jest ważne, czy faktycznie jej przodkowie znacjonalizowali pański dwór - ważne że Innego trzeba wykluczyć i poniżyć, dokonać zbiorowego gwałtu, skatować. Jeśli Innego zachowają przy życiu, skończy jako alkoholik. W najlepszym razie jego ambicja, a może i żądza zemsty, doprowadzą go do nieformalnego przywództwa we wsi. Tak stanie się z moją ulubioną postacią, panem Ładysiem zwanym Cysarzem (genialna rola Mariusza Zaniewskiego) - ubrany w połyskujący garnitur, z zaczesanymi do tyłu włosami, cedzi słowa. Weselnicy truchleją przed jego gniewem. Ładyś - jak wszyscy pozostali aktorzy - ani na chwilę nie wychodzi z roli. W antrakcie stoję na papierosie, słyszę go, jak z dumą opowiada stojącym nieopodal ludziom o tym, że we wsi założył bibliotekę. Jest pewny swego, ale też wie, że władzę może utrzymać jedynie okrucieństwem - świetna scena zmuszenia weselników do jedzenia ziemi z wodą zawierająca wiele tropów ludowych, ale także starotestamentowe "W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!"

Ładyś jednak nie zdobyłby władzy, gdyby nie Widząca, zwana też Czarcią Pizdą (Anna Mierzwa). To postać i z tego, i nie z tego świata. Jest jednocześnie i świętą, i przeklętą, ni to pochodzącą od Boga, ni od Szatana (tu ważny trop postaci Antychrysta w imaginarium kultury prawosławia, na co uwagę zwrócił mi kumpel). Widząca pociąga za sznurki dramatu, to ona daje Ładysiowi władzę, ona potrafi wrócić komuś życie - o ile może "oddać" inne życie w zamian, potrafi przepowiedzieć przyszłość. Jej sama obecność rozsadza wspólnotę od środka, napędza ją i wprawia w ruch perfekcyjny mechanizm wzajemnych uprzedzeń, rachunku krzywd, oczekiwania zemsty i żądzy mordu. Jak u Wyspiańskiego bronowicka chata, tak i u Dudy-Gracz dom weselny staje się mikrokosmosem skupiającym jak w soczewce cały rytm życia i śmierci.

Nie ukrywam też, że niezwykle fascynujące jest dla mnie zestawienie tego spektaklu z "Weselem" Jana Klaty. Oba spektakle oparte są na strukturze obrzędu; w obu niewyrównane krzywdy, wspólna skomplikowana historia i napięcie między weselnikami są siłą napędową dramatu; w obu inność, wykluczenie, podrzędna rola kobiet, męskie ambicje i na poły pogański mord żądają zemsty, poświęcenia, rytualnej wręcz ofiary. Gdzieś dalej myślę o Lorce, "Ojcu chrzestnym", "Święcie wiosny" Strawińskiego, Dostojewskim i wszystkich cyklach winy i kary, zemsty, mordu i odkupienia, które znamy jak świat długi i szeroki, bez względu na to, w jakiej kulturze i religii jesteśmy wychowani. Zarówno Klata, jak i Duda-Gracz konfrontują się z ciągłością krzywdy i mordu, ich fatalnym dziedzictwem i ich dziedziczeniem. Każde robi to w swojej estetyce, w zupełnie różny sposób, ale z pełną odpowiedzialnością i kolosalną odwagą.

Mogłabym pisać o tym spektaklu jeszcze długo. Dodam tylko na zakończenie, że jest to rzecz niebywała, której od lat w polskim teatrze nie widziałam - na scenie mamy prawie bez przerwy dziewiętnaścioro aktorów. To trzy i pół godziny zbiorówek i nie ma w nich ani jednej niepostawionej roli, ani jednej niezagospodarowanej postaci. To, jak ten spektakl jest wyreżyserowany, jak zrobiony jest montaż - to po prostu majstersztyk.

Drugi akt powinien zostać nieco skrócony, bo choć Duda-Gracz mówi w nim o sprawach ważnych, jednak gubi trochę brawurowy rytm aktu pierwszego.

W końcu scena finałowa. Idzik przez cały spektakl przerywa bieżącą akcję swoim zeznaniem. Nie wiadomo, czy sąd, do którego się zwraca, jest sądem ziemskim, czy tym ostatecznym. W ostatniej scenie rozjaśnia się widownia, Idzik wznosi do góry splecione dłonie w geście zwycięstwa. "Sprawiedliwość!" - woła raz po raz. - "Sprawiedliwość!" Zawieszam się gdzieś w połowie między chęcią nagrodzenia aktorów oklaskami, a świadomością, że nie potrafię oklaskiwać sprawiedliwości takiej, jak rozumie ją Idzik. Widownia gubi się. Część wiwatuje, aktorzy otrzymują standing ovation, Idzik dalej powtarza: "Sprawiedliwość!", część widzów jest zmieszana, nie wie, jak zareagować. Nie ma granic między sceną, a widownią. Jesteśmy częścią tej samej wspólnoty, albo kibicującej bezwzględności samodzielnego wymierzania sprawiedliwości ręką ludu, albo przyglądającej się z zażenowaniem, które skutecznie powstrzymuje jakikolwiek opór. Duda-Gracz nawet w tej ostatniej scenie nie oszczędza swojej widowni.

Rzecz wybitna.

Ten spektakl po prostu trzeba zobaczyć. Jest w nim coś z egzorcyzmu.

**

/"Będzie pani zadowolona, czyli Rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk"//

reż. Agata Duda-Gracz

Teatr Nowy w Poznaniu

Premiera: 25 marca 2017

Fot. Greg Noo-Wak

Spektakl obejrzany w ramach Festiwalu Boska Komedia w Krakowie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji