Artykuły

Jesteśmy narodem odpornym na naukę

- Każdy, zajmujący się czy to szyciem zelówek, czy pisaniem piosenek, ma prawo i obowiązek zabierać głos. Szczególnie, gdy tak jak dziś, nie tylko twórcom coraz więcej zdaje się zagrażać, ale po prostu ludzie nie są szanowani. Wręcz mamy obowiązek mówić o tym - rozmowa z kompozytorem Janem Kantym Pawluśkiewiczem.

Rafał Zieliński: - Jakim kluczem dobiera się utwory do koncertu, który jest przekrojem? To "ulubione" czy determinuje ich listę dostępności gości muzycznych? A może coś zupełnie innego? Jan Kanty Pawluśkiewicz: - Dobór jest zasługą ludzi, którzy mają pewne poczucie estetyki i są zorientowani w mej działalności, sympatyzują z nią. Ponadto są samodzielnymi artystami wystarczająco wysokiej rangi i z rzeczy, które miały swoje miejsce, czas, odniesienia i interpretacje, robią takie, że mogłoby się zdawać, że są dla nich pisane. To dla mnie ogromna satysfakcja, że jednak w mej peryferyjnej działalności - bo tak dziś widzę piosenki - producenci Piotr Fenster i Mirosław Salecki dostrzegają wartość, podnoszą to i angażują wytrawnych muzyków, jak Michał Jurkiewicz, który fantastycznie to aranżuje. Wszystko odbędzie w miłym towarzystwie, w pięknej sali, w renomowanym miejscu. To przyjemność, satysfakcja, radość i zostaje mi tylko przyklasnąć inicjatywie.

Są utwory, które chciał pan odłożyć i zapomnieć o nich?

- Chyba pana rozczaruję, bo takich rzeczy jest całkiem sporo. Powstawały na wczesnym etapie z inicjatywy mojej lub wspólnie z panem Markiem Grechutą. Były to utwory do wierszy Bolesława Leśmiana, adaptacje jakieś, rzeczy autorskie. Nie znalazły kontynuacji w naszych działaniach, nie wykonywaliśmy ich na koncertach. Nie rzucę tytułami, bo ich nie pamiętam. Są tam, gdzie powinny być, czyli w niebycie.

Muzyki, która powstaje w określonych okolicznościach, nie powinno się poprawiać?

- Tak myślę. Jeśli coś robiłem, to starałem się to czynić najlepiej jak potrafiłem, gdy to powstawało i już potem nie wracałem do tego. Choć akurat koncert "Pieśni Doliny Jozafata" miesiąc temu został zagrany w trzeciej wersji, ale to absolutny wyjątek. Siedemnaście lat temu, gdy powstawała pierwsza wersja, inne rzeczy mnie interesowały, na innym poziomie wszystko było. Osiem lat temu wróciłem do tego i jeszcze co innego było ważne, a współcześnie mam bardziej krytyczne podejście do tej muzyki, więc ją przerobiłem.

Inaczej bywa z piosenkami. Bardziej twórczo, ciekawie, zaskakująco. Wystarczy sobie przypomnieć Zakopower i "W dzikie wino zaplątani". To miało powodzenie w wersji Marka Grechuty, ale Sebastian Karpiel-Bułecka zaaranżował to fenomenalnie, bezbłędnie odczytał, pozmieniał, dodał swój talent wokalny i wyszło coś niesłychanego. Trzeba tu przywołać też Grzegorza Turnaua, który od czasu do czasu tęskni za moją twórczością, czego efektem jest to, że przez lata do każdej swojej płyty dołączał jakiś utwór napisany przeze mnie dla Marka Grechuty, Andrzeja Zauchy albo specjalnie dla niego. Tak, z piosenkami jest inaczej.

Pomaga im przetrwać tekst?

- Tak, ale powiedziałbym, że w większym stopniu osoba, która je śpiewa. Zdarza się, że wykonawca, nazwijmy go oryginalnym, jak Grechuta, stworzył coś, co się wpisało i ciągle funkcjonuje, nie zestarzało się, nie przepadło. Ale czasem jest tak, że dojrzali artyści, jak Grzegorz Turnau czy Jacek Wójcicki, swoim talentem dają drugie życie tym piosenkom. Niekiedy sam jestem zadziwiony, że muzycy sięgają po przeze mnie zapomniane rzeczy, jak Beata Rybotycka po "Czas" skomponowany lata temu. Bywają oczywiście bardzo zaskakujące sytuacje, jak wybór piosenki "Dni, których nie znamy" przez pana Andrzeja Wajdę do promocji filmu o Lechu Wałęsie. Kamil Bednarek zrobił z tego rzecz zupełnie niepodobną do naszej wersji, coś świeżego, nowoczesnego, odnoszącego się do współczesnego brzmienia i współczesnej estetyki piosenkowej. Ale wypada się tylko cieszyć, że ludzie w tych utworach ciągle widzą coś wartościowego, godnego uwagi. To, że one przetrwały i budzą zainteresowanie, to już nie jest moja zasługa, tylko tych, którzy to pielęgnują.

Artysta ma prawo zastrzec wykonywania utworu w jakimś złym, niewygodnym dla niego kontekście?

- Te granice są trudne do określenia, bo jeśli ktoś bierze piosenkę i płaci tantiemy do ZAiKS-u, a piosenka jest własnością publiczną, to autor ma ograniczone pole manewru. I tu wchodzimy w dobre obyczaje - mile widziane jest wcześniejsze uzgodnienie z autorem, czy pozwala na konkretne użycie utworu. Ale niestety dobre obyczaje w naszym plemieniu nie są czymś, co zaprzątałoby inteligencję i wyobraźnię wielu osób. Szczególnie, gdy mówimy o politykach, to nie możemy nawet myśleć o jakiejś ich wrażliwości i lojalności w tej materii. To nie wchodzi w grę. Stąd potem te głupoty i zawirowania, dziwne sytuacje z wykorzystywaniem utworów w politycznych "grach".

Ale przecież artyści angażują się w politykę.

- Tak i wtedy mamy do czynienia z koleżeństwem na poziomie zadziwiającym dla mnie. Jeśli artysta angażuje się w sferę polityczną, to znaczy, że coś mu zostało odebrane - wrażliwość, inteligencja, poczucie smaku. W związku z tym znajduje właściwych sobie partnerów i wspiera politykę swoją działalnością. To zwykle kończy się żenującą atmosferą.

Niektórzy artyści oddzielają te rzeczy od siebie. Kayah mówiła, że jako artystka robi swoje, ale jako obywatelka ma prawo do tego, by się wypowiadać na tematy ją drażniące. Czyli wspiera jakieś inicjatywy. Czy to daje się oddzielić?

- Kayah wypowiada się ze sceny w sposób literacki, artystyczny w tematach dla niej ważnych, ale jej "zbójeckim prawem" jest to, że mówi wprost o swoim stanowisku i oglądzie rzeczywistości. Nie widzę najmniejszych powodów, dla których to nie miałoby mieć miejsca: komentowanie rzeczywistości to obowiązek obywatelski, jest nam dany i jest naszą dużą wartością, której należy strzec. Każdy, zajmujący się czy to szyciem zelówek, czy pisaniem piosenek, ma prawo i obowiązek zabierać głos. Szczególnie, gdy tak jak dziś, nie tylko twórcom coraz więcej zdaje się zagrażać, ale po prostu ludzie nie są szanowani, są poniżani i w sposób zakłamany wmawia się im rzeczy kłócące się ze zdrowym rozsądkiem i z elementarnym poczuciem godności. Wręcz mamy obowiązek mówić o tym.

Nie wszyscy to podzielają: Kayah odwołano koncerty, gdy jasno wypowiedziała swoje zdanie na temat związany z polityką dziś rządzących.

- Na to nie mamy wpływu. Już w latach 70. satyryk i genialny artysta Piwnicy Pod Baranami Wiesław Dymny, polemizując poniekąd z "Weselem" Wyspiańskiego, napisał libretto, do którego ja zrobiłem operę. Ówczesna współczesność nasunęła mu taką prawdę: "Głupi naród, tępy lud, tyle wieków ciągle brud, kto by sprzątnąć chciał gnojówkę, musiał by mieć tęgą główkę. Takiej głowy nie wynajmiesz, prędzej brachu w ciążę zajdziesz lubo poczniesz swego brata, hej tam do kata". Tak to widział i myślę, że ten cytat odpowiada na pańskie pytanie, dlaczego odwołano te koncerty - bo taki jest lud. Drugi cytat jest Andrzeja Mleczki. To rysownik i satyryk, ale też niezmąconej, czystej wody filozof, który w obliczu obecnej sytuacji postawił taką konstatację dotyczącą Polaka-patrioty: "Polaka potwornie boli, gdy ojczyzna jest w niewoli. Nie bacząc na krew i bliznę biegnie wyzwalać ojczyznę, a gdy kraj już wyzwolony, chodzi smutny i wkurwiony".

Trochę to przykre, że słowa z zupełnie innej rzeczywistości, czyli z lat 70. są nadal aktualne.

- Nie tylko te. Sięgając do innych nazwisk, to Wyspiański także jest ciągle na czasie. Nawet nie musi być uaktualniany, tylko dobrze odczytany.

Te teksty kiedyś przestaną definiować naszą mentalność? Czy w ogóle się czegoś z nich uczymy?

- Jeśli chodzi o naukę, to jesteśmy jak najbardziej na nią odporni. Wszelkie cechy i aberracje umysłowe potrafimy pielęgnować: ciemnotę, zabobony, zły smak, przesadne poczucie godności niewspółmierne do wartości intelektualnej. Póki co nie ma co liczyć na poprawę tego. Chciano to zmienić: były próby literackie, jak dzieła Zbigniewa Herberta, były takie, które bazowały na poczuciu pięknego obrazu, jak filmy Andrzeja Wajdy czy Krzysztofa Zanussiego, wybitna muzyka Pendereckiego, Łuciuka czy Zygmunta Koniecznego... Te próby, jak widać, kończą się fiaskiem. Ale są konieczne.

"Róbmy swoje", jak śpiewał Wojciech Młynarski?

- Tak. To zawołanie ponadczasowe, zawsze będzie aktualne.

W latach 70. i 80. też robiliście swoje.

- Nawet wcześniej, bo w końcówce lat 60. Z tego czasu jest przecież nasza znajomość z Markiem Grechutą. Myśmy to przerabiali, a z jakim efektem, to już nie nam oceniać. Ale staraliśmy się i dziś też próbuję dostrzegać to, co jest istotne do zrobienia, a co omijać. Ale takie wybory to już kwestia indywidualnego smaku każdego z nas.

Jednak gdy do głosu dochodzi grupa nieposiadająca tego smaku czy dyscypliny umysłowej, to zaczyna ona w sposób dla siebie naturalny promować brak tych cech. Znajdują poklask, bo kraj jest na różnym poziomie intelektualnym. Ale trzeba życzliwie pomagać innym zrozumieć więcej i walczyć o wartości, które zostały zdegradowane. No i mieć nadzieję, że "panta rhei", że wszystko płynie i się zmienia. Patrzę na to optymistycznie, bo nie takie numery miały miejsce w historii, a rzeczy niedobre same się rujnują i zostaną zdegradowane. Zresztą historie się powtarzają. Niestety charakterystyczne dla nas jest to, że nie wyciągamy z nich wniosków. Więc historia się znów powtarza... i tak to się toczy. Inne narody uczą się, przed nami długa droga w tej materii.

Może dlatego, że mamy historię burzliwą i zagmatwaną. Łatwo się w niej pogubić.

- Nie, to przez niechlujstwo, gnuśność umysłową i przede wszystkim przez nieznajomość tej historii. W związku z tym padają "odświeżające" hasła o żołnierzach wyklętych. W tej formie jest to nie do przyjęcia.

Są i tacy, którzy piszą własną wersję historii, zamiast się jej uczyć. Tak łatwiej, prościej. No i można zaistnieć.

- To wynika z niedostatku umysłowego, on powoduje, że nieproporcjonalnie rozbudowana jest u niektórych arogancja i buta. To są rzeczy zależne: im niższy poziom inteligencji, albo jest śladowa lub jej w ogóle nie ma, tym większa buta. Intelektualiści, filozofowie traktują rzeczy zupełnie w innej kategorii, więc buta przez intelekt nie jest akceptowana. Tylko pamiętajmy, że intelektualiści zwykle nie byli przywódcami narodu i może dlatego nigdy nie mieli łatwo.

Tak sobie myślę, że tytuł piosenki "Nie dokazuj" mógłby być mottem do współczesności. Bo jeśli umiesz zweryfikować swój poziom umysłowy, poziom wiedzy, to... nie dokazuj. Jeśli ktoś ci podpowiada, jaka jest twoja arogancja i buta, i masz tego świadomość, to... nie dokazuj. Ale niestety, póki co, wciąż ci butni i aroganccy dokazują. Przeczekamy to. Panta rhei.

***

Pochodzący z Nowego Targu kompozytor Jan Kanty Pawluśkiewicz najbardziej znany jest jako twórca wielu przebojów Marka Grechuty i grupy Anawa oraz Piwnicy Pod Baranami. Usłyszymy je - oraz muzykę teatralną i filmową - w sobotę, 16 grudnia, w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu.

Karierę rozpoczął w 1967. Jest współzałożycielem grupy Anawa, związany był z Piwnicą pod Baranami i Teatrem STU, teatrami Narodowym i Powszechnym w Warszawie. Napisał muzykę m.in. do "Wodzireja" Feliksa Falka, "Gorączki" Agnieszki Holland i "Zawróconego" Kazimierza Kutza, na koncie ma operę, musical, oratorium "Nieszpory Ludźmierskie" i poemat symfoniczny "Harfy Papuszy". Laury zdobywał na Festiwalu Piosenki Studenckiej, KFPP w Opolu, festiwalach filmowych w Krakowie i Gdyni, był nominowany do Fryderyków.

W sobotę usłyszymy kompozycje z repertuaru Andrzeja Zauchy, Grechuty, Anawy i Piwnicy pod Baranami. Zabrzmi też muzyka filmowa i teatralna. Wystąpią, prócz Pawluśkiewicza, Beata Rybotycka, Andrzej Sikorowski, Sebastian Karpiel-Bułecka, Grzegorz Turnau, Jacek Wójcicki, Maciej Lipina i Aleksandra Pieczara. Zespół poprowadzi Michał Jurkiewicz.

--

Koncert z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, 16 grudnia, o godz. 19 w Sali Głównej NFM, Wrocław, pl. Wolności 1. Bilety 249-99 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji