Smród na widowni, wykrywacze metalu w drzwiach, znerwicowani artyści
Niemal przemilczany atak z początku grudnia skutecznie sparaliżował działalność jednego z najważniejszych polskich teatrów. Co zrobią aktorzy z "nieprawilnych" scen, gdy PiS ułatwi dostęp do broni? Wyjdą na scenę w kamizelkach kuloodpornych? - pisze Jędrzej Słodkowski w Gazecie Wyborczej.
Dobiega końca najsmutniejszy od upadku komuny rok dla polskiej kultury. Symbolicznie otworzyła go w lutym nagonka na twórców spektaklu "Klątwa" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Rozpętały ją prawicowe media, a asystowali minister kultury Piotr Gliński i prezes TVP Jacek Kurski.
Terror werbalny przerodził się w realny, gdy w maju w foyer teatru ktoś - uczestnicy albo sympatycy odbywających się pod Powszechnym demonstracji narodowców i katolickich ortodoksów - próbował odpalić racę i rozlał w foyer substancję żrącą, która poparzyła pracownicę. Sprawców nie złapano, śledztwo umorzono.
Substancja nieznana. Ale śmierdząca
Ostatnie wydarzenia w tym samym teatrze zapowiadają jeszcze gorszy bieg wypadków. 3 grudnia jeden z widzów spektaklu "Upadanie" Árpáda Schillinga, czołowego krytyka Viktora Orbána, rozlał w tylnym rzędzie cuchnącą ciecz. W następnych dniach czterech pracowników zgłosiło objawy zatrucia chemicznego, jeden został hospitalizowany.
Napastnik, którego wciąż szuka - miejmy nadzieję - policja, dokonał innej poważnej szkody: sparaliżował jeden z najlepszych teatrów w Polsce.
Powszechny od ponad dwóch tygodni odwołuje kolejne spektakle, spotkania, warsztaty. Na dużej scenie już kilkanaście dni temu powinny się rozpocząć próby do przedstawienia sylwestrowego. Sanepid organoleptycznie - nosami inspektorek - stwierdza jednak, że główna sala mimo wietrzenia i ozonowania nie nadaje się do użytkowania.
A dopiero za trzecim razem do skutku doszła premiera nowego spektaklu Agnieszki Jakimiak "Strach zżerać duszę" według nagrodzonego w Cannes filmu Rainera Wernera Fassbindera z 1974 r. o nieakceptowanej miłości starszej niemieckiej sprzątaczki i traktowanego przez społeczeństwo jak psa imigranta z Maroka.
Żeby dostać się na wtorkową premierę, trzeba było przejść przez kontrolę wykrywaczem metalu i zostawić butelki z piciem (bo ktoś mógłby znów wnieść toksyczną ciecz). A przecież mowa nie o stadionie, ale o instytucji kultury!
Dlaczego milczycie?
Łatwo się też domyślić, jakie skutki dla morale pracowników ma praca w stanie ciągłego zagrożenia i wiecznej niepewności.
Julia Wyszyńska, aktorka z "Klątwy", z której Jacek Kurski zrobił swego czasu wroga publicznego numer jeden, mówiła nam niedawno, że za każdym razem, gdy wychodzi na scenę, boi się, że ktoś do niej strzeli, a po spektaklu z zakrytą twarzą wymyka się z teatru tylnym wyjściem. Co zrobi, gdy PiS rzeczywiście radykalnie ułatwi dostęp do broni? Wyjdzie na scenę w kamizelce kuloodpornej?
Ostatni akt terroru wobec Powszechnego odnotowało ledwie kilka mediów. Głosu w obronie teatru i w geście solidarności wobec zatrutych pracowników nie zabrały stowarzyszenia reżyserów teatrów i aktorów, gildie reżyserów ani związki zawodowe, choć tak zaatakowana może zostać każda niewystarczająco "prawilna" placówka kulturalna.
Jeśli coś przeraża mnie bardziej niż wizja teatrów jako oblężonych twierdz, to właśnie ta cisza.