Artykuły

Pusty ołtarz, pusty teatr

"Kordian" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Jeżeli ktoś spodziewał się, że zobaczy na scenie polonistyczną pomoc szkolną, to się zawiódł. Zawiedli się niestety też ci, którzy spodziewali się odkrywczej interpretacji, dyskusji z romantyzmem czy choćby atrakcyjnego teatru.

Janusz Wiśniewski tak pociął i poprzestawiał tekst Słowackiego, że oglądaliśmy jakby inny dramat - znacznie jednak mniej ciekawy od oryginału. Być może uznał, że skoro "Kordian" ma luźną strukturę, można ją jeszcze poluźnić. Rezultat jest taki, że oglądamy puzzle, w których tylko z rzadka jeden kawałek pasuje do drugiego, w dodatku złożone z dwóch różnych kompletów. Jeden to resztki "Kordiana", drugi - teatr Janusza Wiśniewskiego. W "Kordianie" gra się bardzo tradycyjnie. Polega to na tym, że gdy aktorzy mają do powiedzenia większy fragment tekstu bądź cudem ocalałą z reżyserskiej dekonstrukcji scenę, deklamują z zacięciem godnym szkolnego egzaminu z wiersza (Grzegorz Mielczarek - Kordian) bądź grają psychologicznie i nadwyraziście (scena Wielkiego Księcia - Marcina Kuźmińskiego, i Cara - Krzysztofa Zawadzkiego). Przy odrobinie dobrej woli można by uznać, że te recytacje czy "pojedynek potworów": chłodnego i cynicznego Cara z szalonym i emocjonalnym Konstantym, służą obnażeniu teatralności (wielkie gesty, wielkie słowa, wielkie emocje), siłą przyzwyczajenia przypisanej romantyzmowi. Tylko czemu miałoby to służyć? A może wcale o żadne obnażenie nie chodzi, tylko o klasyczne aktorskie "ratuj się, czym kto może"?

Drugi komplet układanki to teatr Janusza Wiśniewskiego, utrzymany w stylu wypracowanym dwadzieścia parę lat temu. Taka sama jak zawsze katarynkowa muzyka Jerzego Satanowskiego, marionetkowe ruchy, nadawanie rytmu spektaklowi poprzez powtarzanie sekwencji ruchów czy słów. Przez scenę przebiegają więc posuwiście i podrygująco pary (pielęgniarka i dama w żałobie, lekarz i kobieta), dwóch Wariatów o ubielonych twarzach nerwowo podskakuje, komentuje i zapowiada, jest też błazeńska Śmierć w malutkim meloniku, koronkach i gorsecie, gromada śmiejących się chórem Dam, maszerujący żołnierze, dwóch Starych Wiarusów... Całe panopticum, tak kochane przez Wiśniewskiego i tak niemiłosiernie przezeń wyeksploatowane.

Pierwsze skrzypce w tym teatrze gra Szatan (Feliks Szajnert) o widmowo niebieskiej twarzy. Jesteśmy więc w podejrzanym, tandetnym teatrze-kabarecie, w którym pokazuje się wskrzeszonego "Kordiana", a może resztki romantycznego mitu, skażonego śmiercią? Teatr ten jest również kościołem, bo głównym elementem scenografii jest wielki ołtarz z tryptykiem, znacząco pustym, zbitym ze starych desek. Boga nie ma czy może ołtarz czeka na nową ofiarę? Może. Słowa i sytuacje coraz bardziej grzęzną w magmie monotonnej powtarzalności i zwykłej nudzie. Wiadomo, że gdy pokażą się Damy, to zaśmieją się chórem, że Śmierć podskoczy i rozewrze paszczękę, żołnierze przemaszerują sztywno, a Kordian będzie żarliwy i młodzieńczy. Żaden sens się tutaj nie tworzy, bo przedstawienie nie rządzi się żadną logiką. Ani realistyczną, ani surrealistyczną, ani romantyczną, ani poetycką, ani ludzką. Nie skłania do aktywności, zastanawiania się nad pokazaną na scenie rzeczywistością. Bo tak naprawdę Janusz Wiśniewski żadnego świata nie stwarz - jedynie pusty, pozbawiony siły i sensu produkt sceniczny. Pierwsze spektakle Wiśniewskiego, "Panopticum a la Madame Tussaud" czy "Koniec Europy", były przynajmniej atrakcyjne, zwarte, dowcipne i pełne energii. "Kordian" skłania do smutnej refleksji na temat artysty, który ugrzązł w pułapce własnego stylu - czy raczej maniery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji