Artykuły

Zagadka skończoności i nieskończoności

"Życie jest snem" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Dziwna, tajemnicza, wielowątkowa i wielopiętrowa opowieść Pedra Calderona de la Barki "Życie Jest snem" zostaje wzięta przez reżysera w karby Intelektu. "Życie jest snem" w Teatrze Nowym to spektakl wysmakowany i wystudiowany, skupiony, chłodny, pełen dystansu. To, co się dzieje na scenie, słowa, które z niej padają, sposób, w jaki zostają wypowiedziane - wszystko wymaga refleksji, namysłu, uwagi. Opowieść o królu wyimaginowanej Polski, o jego synu uwięzionym w lochu oraz tajemniczej, uwiedzionej dziewczynie, która nie zna swego ojca, a także o księciu Moskwy i polskiej infantce nie niesie widza, nie porywa. Trudno ją czytać przez emocje czy zmysły, choć przecież karmi zmysły.

Tekst Calderona ma tyle samo z baśni, co z traktatu filozoficznego, wiele w nim pasjonującej fabularnej historii, ale jeszcze więcej poetyckiej zadumy nad światem. Rzecz jest przecież o rozpoznawaniu siebie w świecie, siebie w sobie, siebie w ludziach.

Reżyser Waldemar Zawodziński skupił się na relacjach między postaciami, poprowadził je w stonowany, spokojny sposób, niewolny jednak od pewnej dyskretnej sztuczności, koturnowości czy nawet patosu. Jakby "wypreparował" te postaci, pozbawiając je krwi i kości, a zostawiając tylko esencję. Ale to nie koniec. Każda z nich zostaje "oprawiona" w kostium oraz scenograficzną przestrzeń: raz jest to spatynowany, rdzawy metal, kiedy indziej popękane kafle czy wreszcie lustra. Na tych płaszczyznach błąkają się cienie, które zamazują, zwielokrotniają, zakłócają obraz. Każda z postaci dostaje też ramy muzyczne.

Nie poraził mnie ten spektakl, ale też nie daje mi spokoju. Wracam do jego odrealnionego klimatu, do poszczególnych scen, które są jak osobne dzieła sztuki. Wracam do postaci, które grają w tej opowieści swoje role, do aktorów, którzy grają postaci. Do Mirosława Kropielnickiego jako błazna Clarina, karmiącego widza błyskotliwymi perełkami dowcipu, wdzięku, uroku; komediancko balansującego między prawdą a jej zaprzeczeniem. Sławy Kwaśniewskiej jako króla Basilia, łączącej gorzką tragiczność starego, doświadczonego władcy z mądrym przyjęciem losu przez starego człowieka. Antoniny Choroszy jako infantki Estrelli, rezygnującej, wycofującej się z życiowych ról, wyciszonej do granic możliwości, jakby znikającej z każdą minutą. Energetycznej, żywiołowej, zmysłowej Malwiny Irek jako Rosaury. Pawła Binkowskiego jako Clotalda - postaci, która zdaje się nie mieć wątpliwości w graniu ról wyznaczonych przez los, ale przecież się z nich wyrywa.

Trochę rozmywa mi się postać samego Segismunda (Radosław Elis), ale to bodaj najtrudniejsza rola w tym przedstawieniu, a poprzeczka ustawiona została wysoko. Nie przekonuje mnie też karykaturalne, przerysowane potraktowanie grubą kreską Astolfa (Janusz Andrzejewski).

Smakuję detale, kolory, tony głosów. I czerpię z tego niezwykłą przyjemność. Idę za Calderonem, za jego "zagadką" skończoności i nieskończoności. Idę drogą zaproponowaną przez Zawodzińskiego i aktorów. Nie mogę się jednak oprzeć poczuciu, że umysł w tej wędrówce nie wystarczy. Że nie wystarczą i rozbudzone pięknem zmysły. Czego brak? Pytajmy i szukajmy. W sobie, w świecie, w ludziach.

Na zdjęciu: Janusz Andrzejewski i Antonina Choroszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji