Artykuły

Chodzi mi o to, aby język giętki...

"Kordian" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Premiera "Kordiana" w Teatrze im. J. Słowackiego, która może zniechęcić nawet największych wielbicieli romantycznej strofy

Muzyka nareszcie cichnie. Na przyciemnionej lekko scenie, skromnie, z boku staje Starsza Pani. W ręku trzyma drewnianą laseczkę, a wieńcząca staromodną suknię materia koresponduje z jej przyprószonymi siwizną włosami. Starsza Pani zaczyna mówić spokojnym, ale mocnym głosem, który wciąż drzemie w kruchym ciele. Nagle olśnienie, szybki pęd myśli i... To niemożliwe. Po dwóch bitych godzinach trwania "Kordiana" w Teatrze Słowackiego, zaczynam rozumieć tekst. Dociera do mnie romantyczna fraza poety, pojmuję sensy, emocje, których - jak myślałam-dramat Juliusza Słowackiego został kompletnie już pozbawiony. I nie ma tu znaczenia fakt, że reżyser przedstawienia nazywa w programie Halinę Gryglaszewską Laurą w Epilogu. Znaczenie ma energia, jaka emanuje z aktorki i to, co mówi. Bowiem wcześniej liczył się tylko korowód postaci przemykających przez scenę w rytmie muzyki Jerzego Satanowskiego.

Kto zna kod teatralny Janusza Wiśniewskiego, nie był tym zaskoczony. Postacie poruszające się niczym marionetki, nachalna muzyka, drewniana scenografia, no i przede wszystkim forma, która bardziej liczy się niż treść dzieła. Pewnie dlatego aktorzy nie bardzo wiedzą, co grają, a w każdym razie jeśli wiedzą, to nie przekazują tego widzowi. Idą w rytmie wyznaczonym przez reżysera i kompozytora, wypowiadając kwestie Słowackiego tak, jakby nie miały nic wspólnego z tym, co dzieje się na scenie.

Włożony w taką strukturę spektaklu młody, zdolny aktor Grzegorz Mielczarek nie miał szans na zbudowanie postaci Kordiana. Nawet gdy starał się przekazać uczucia targające bohaterem i już-już zaczynałam wierzyć w jego rozterki, i tak zaraz przeradzały się one w kolejne formalne zabiegi reżysera. Jedynym wyjątkiem była tu scena, w której spotykali się Car (Krzysztof Zawadzki) i Wielki Książę (Marcin Kuźmiński). Ich słowny pojedynek o ułaskawienie Kordiana robił wrażenie. Szczególnie, gdy Car niczym wampir wlewał w ucho brata trujące wspomnienia jego najgorszych zbrodni. Cóż z tego, kiedy ten poruszający moment stał się jedynie oderwanym od całości fragmentem.

Wszystko to działo się na tle drewnianego ołtarza, który w pewnym momencie zaczyna płonąć. Ale nawet gdyby się spalił, nie wyrwałoby to mnie z odrętwienia, w jakie wprawiło mnie to monotonne przedstawienie. Dopiero udało się to Halinie Gryglaszewskiej, której godny pozazdroszczenia warsztat i umiejętność mówienia wiersza wywołały we mnie emocje. Dzięki Bogu, że przynajmniej Starsza Pani wie, że Słowackiemu "chodziło o to, aby języki giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa".*

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji