Artykuły

"Sam jeden przeciwko takiej chmarze"...

JAK wiadomo, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Tę prawdę jaskrawo potwierdziło przyjęcie, jakie część krytyków i koneserów zgotowała "Drzewu" Wiesławowi Myśliwskiego po prapremierze tego utworu w warszawskim Teatrze Polskim.

Na usprawiedliwienie krytyków można by powiedzieć, że "Drzewo" nie było jeszcze opublikowane (ma się ukazać w "Twórczości") i tym samym tekst nie jest powszechnie dostępny. Ale takie to usprawiedliwienie! Nie wierzę, aby krytycy warszawscy przy odrobinie dobrej woli nie mogli dotrzeć do tekstu w pełnym wymiarze. A poza tym - czyż wolno utożsamiać tekst z jakąkolwiek inscenizacją? Kto jak kto, ale zawodowi krytycy wiedzą doskonale, że każda inscenizacja jest subiektywną interpretacją, zwłaszcza, gdy tekst ulega drastycznym skrótom. A takich skrótów z upoważnienia autora dokonał w swej pionierskiej inscenizacji Kazimierz Dejmek, przycinając do trzygodzinnego spektaklu utwór, którego przekazanie w całości wymagałoby około siedmiu godzin.

Tym bardziej więc pierwszym warunkiem rzetelnej oceny "Drzewa" powinno by być przeanalizowanie skrótów i w ogóle konfrontacja spektaklu z tekstem, oddzielenie tego, co jest celnym, bądź mniej celnym, wkładem reżysera, od tego, co wynika z tekstu albo wręcz znalazło się w didaskaliach. To są prawdy elementarne i po prostu wstyd je przypominać. Ale cóż robić, skoro o tych prawdach jak gdyby zapomniała część autorów, piszących o "Drzewie", a w szczególności - wiarygodny zazwyczaj - recenzent "Polityki".

Jacek Sieradzki swe omówienie spektaklu w Teatrze Polskim (POLITYKA 27) zakończył takim oto wnioskiem:

"Ultrakonserwatywna wizja Myśliwskiego jest przecież idealnie zbieżna z nastrojem społecznym: z wiarą w niegdysiejszą Arkadię i z niemiarą w sens wszelkich nowości, budów, zmian. Nietrudno pojąć źródło owej wiary i niewiary; przekonanie, że wszelka zmiana może iść tylko na gorsze, determinuje myślenie nie tylko bohaterów "Drzewa". Teatr mimochodem niejako portretuje tutaj jedną z podstawowych części składowych mentalności naszych czasów - przychylna reakcja widowni w Teatrze Polskim doskonale tę obserwację potwierdza". Moim zaś zdaniem przychylna, a niekiedy wręcz entuzjastyczna reakcja widowni na inscenizację "Drzewa" dowodzi jedynie, że widzowie bywają pojemniejsi i wrażliwsi od poniektórych recenzentów. Warszawscy krytycy i recenzenci nie po raz pierwszy w dziejach naszej kultury wobec zjawisk naprawdę nowatorskich przejawiają bezradność uczniów, których zapytano z lekcji jeszcze nie przerabianej. Ta "chlubna" tradycja sięga wszak czasów Mickiewicza!

W okresie międzywojennym ani w ząb nie rozumiano Witkacego, któremu oddano sprawiedliwość dopiero po sukcesach importowanego teatru absurdu. Obecnie koneserzy padają na kolana przed epigonami absurdyzmu, nie przyjmując do wiadomości, że sam Ionesco przestawia się dziś na inne rejestry i pisze libretto do opery o Maksymilianie Kolbem...

Wiesław Myśliwski, wyprzedzając tendencje, gdzie indziej dopiero kiełkujące, stworzył misterium - bo to jest MISTERIUM - którego treść, acz mocno zakotwiczona w konkretnej, polskiej rzeczywistości, trafia w samo sedno uniwersalnej problematyki zarówno kulturowej jak metafizycznej. Można wręcz powiedzieć, że Myśliwskiemu udało się środkami literackimi ująć to, co w trybie dyskursywnym znajdujemy u nowatorskich myślicieli cywilizowanego świata, wykraczających poza ciasny, jednowymiarowy, XIX-wieczny racjonalizm, ekonomizm, bezkrytyczny kult techniki.

Co bowiem stanowi najistotniejsze przesłanie "Drzewa"?

Myśliwski rozpatruje los ludzki jako element Wielkiej Jedni, ukazując jedność człowieka i przyrody oraz jedność żywych i umarłych. Równocześnie autor "Drzewa" poprzez metaforyczną, modelową sytuację podejmuje zasadniczy problem czasów Wielkiej Mutacji, jaką ludzkość przeżywa: konflikt między linearnym, wykoncypowanym postępem, a wielowymiarowym, organicznym - rozwojem.

Symbolem postępu jest autostrada, wytyczona przez anonimowych teoretyków i budowana przez Inżyniera w sposób, nie liczący się z najgłębszymi potrzebami i wartościami ludzkiej współpracy.

"Drzewo" natomiast to motyw metaforyczny, od pradziejów występujący w różnych mitologiach. Myśliwski wielość znaczeń, związanych z tym symbolem, dopełnił nowym wymiarem, wynikającym ze świadomości historycznej: wymiarem rozwoju. Drzewo było wszak posadzone przez przodków, a rośnie i rozwija się wraz z tymi, co go strzegą. To metaforyczne drzewo jest też przybytkiem Zmarłych i rozbrzmiewa ich śpiewem, coraz różnorodniejszym i potężniejszym. Ta śpiewność i muzyczność drzewa jest konstytutywnym elementem misterium życia, śmierci i twórczego rozwoju. Przede wszystkim rozwoju intelektualnego i moralnego. Rozwoju uczuć i świadomości.

Wieś, ukazana w "Drzewie", jest widownią istotnych, wręcz radykalnych zmian, które już zaszły i nadal zachodzą. Wyrazem tych zmian są postacie, postawy i dzieje bohaterów, a przede wszystkim głównego z nich, obrońcy drzewa - Marcina Dudy. Ten stary człowiek-z-księgą ucieleśnia wartości nie specyficznie chłopskie, lecz po prostu - ludzkie. Jest kochającym mężem i ojcem, a zarazem orędownikiem różnych wartości natury ogólnej. Przed wojną jako uczestnik wieców walczył o sprawiedliwość społeczną. W czasie wojny krzepił sąsiadów wiadomościami z zabronionego przez Niemców radia, a ponadto z narażeniem życia przechowywał współziomka Żyda. Po wojnie nie przeciwstawia się zmianom w ogóle, lecz tylko - "sam jeden przeciw całej chmarze" *) Naczelników, Dyrektorów, Komendantów itp. - opiera się zmianom po prostu niemądrym, aby nie użyć ostrzejszego określenia.

Akcja "Drzewa", niebogata w wydarzenia zewnętrzne, toczy się głębokim nurtem wewnętrznym. W miarę jej rozwoju zmieniają się bohaterowie żyjący (włącznie z Inżynierem), a zarazem zmienia się ich, a przede wszystkim nasz, widzów, stosunek do gości z zaświatów. A stanowią oni niezbywalny element wszelkiej ludzkiej wspólnoty, bo żyją w nas, w pamięci jednostkowej i zbiorowej, w micie.

Obok Marcina Dudy główni protagoniści to jego zięć Franek, milicjant Florek oraz szpicel-widmo, Poldek. W inscenizacji Dejmka tylko Franek (przejmująca rola Tadeusza Paradowicza) jest człowiekiem jeszcze młodym, dwaj pozostali, milicjant i szpicel są znacznie od niego starsi. Milicjant ze spektaklu jest nieomal rówieśnikiem Dudy, a w dodatku Bogdan Baer gra tę postać w konwencji farsowej, co trywializuje całą sprawę.

W tekście mówi się explicite, że milicjant urodził się już po wojnie, a więc musi być stosunkowo młody (około czterdziestki). Co do szpicla Poldka z całokształtu sytuacji wynika, że był on rówieśnikiem Partyzanta, a więc zginął za okupacji jako człowiek całkiem młody. Sprawa wieku w sposób istotny rzutuje na charakter postaci. Milicjant, wychowany po wojnie, nie jest głupi, tylko ogłupiony propagandą i swoistą edukacją ("od podręczników się głupieje"), dopełnioną przez Komendanta Derenia, który wszędzie dopatruje się wrogów, kocha anonimy i nawet sny chciałby ujednolicić.

A jak wygląda sprawa szpicla Poldka? W miarę rozwoju akcji coraz głębiej wnikamy w dramat tego "widma" - człowieka z natury najwidoczniej wybitnie inteligentnego, ale w warunkach przedwojennych wegetującego z matką i siostrą (o ojcu nie ma mowy) na dnie chłopskiej nędzy. Ta skrajna nędza bez żadnych perspektyw jest istotną przyczyną jego nieszczęsnego losu: "Bo nie będę lepszy, to muszę być gorszy".

Dwa widma, Szpicla i Hrabiego, wywodzą się z tej samej tradycyjnej, antyegalitarnej rzeczywistości stanowej z jej dwoma biegunami: niezasłużonym zbytkiem i niezawinioną nędzą. Notabene w sporze Hrabiego z Milicjantem racje estetyczne są po stronie Hrabiego, ale rację moralną reprezentuje Milicjant. On pewno także wyszedł z biedy. Przedwojenna, chłopska bieda to nie wymysł "komuchów"! Ani w porządku historycznym, ani w twórczości Myśliwskiego nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek Arkadią.

Inny jest dramat Franka-Przybłędy, który, żałując grosza na kosiarkę, zakosił się na śmierć, aby po śmierci nawiedzać rodzinę, jako duch pazerności, której kres kładzie ostatecznie jego żona, Zośka, córka Dudy i matka Jędrka (to pośmiertne życie Franka nie zmieściło się w spektaklu).

Skróty, wprowadzone przez Kazimierza Dejmka, z natury rzeczy zmieniły proporcje i przesunęły akcenty, właściwe pełnemu tekstowi. To stwierdzenie nie jest zarzutem pod adresem reżysera, który "z marszu" podjął realizację nowatorskiego, złożonego tekstu, wymagającego licznej, doborowej obsady. Zresztą Dejmek najwidoczniej prapremierowego kształtu przedstawienia nie uważa za ostateczny. W dalszych spektaklach nastąpiły już pewne zmiany, a na nich pono się nie skończy. Moim zdaniem, inscenizacja zyskałaby na skróceniu sceny z Hrabią, znakomicie zagranej (Mieczysław Voit), ale nazbyt eksponowanej, a zwłaszcza na uwzględnieniu ważne) postaci, jaką w końcowej części "Drzewa" jest Mężczyzna w Słomkowym Kapeluszu, czyli po prostu - współczesna wersja diabła, cokolwiek skrachowanego intelektualisty i światowca, wyznawcy ogólności, a przeciwnika konkretu. W jego to usta autor włożył ostatnie, znamienne słowa, zamykające misterium. "Nie udało się. Zawsze chociaż jeden w porę się wyzwoli".

"Drzewo", jak każde wybitne dzieło, jest utworem wieloznacznym, niemniej zakończenie - chociażby w świetle zacytowanej kwestii - nie musi wcale implikować beznadziei, jaką w spektaklu tchnie nagi kikut drzewa, wraz ze śmiercią dominujący nad obecnym kształtem finału.

W moim odczuciu Duda umierając - zwycięża. W tym sensie, że pozostający przy życiu będą kontynuować jego walkę o wartości, że jego postawa, poczynania i ofiara - wszak Duda zagładzą się na swojej "placówce"... - dopełnią przemiany duchowej, która już się zarysowuje. Dotyczy to przede wszystkim bliskich Marcina - córki Zośki i wnuka Jędrka. Wybór tych imion chyba nie jest przypadkowy, a jeśli nawet, to przypadkiem tym sterowała mitotwórcza podświadomość. Zośka, która wolała ubogiego "przybłędę" od miejscowego bogacza, kojarzy się z "Panem Tadeuszem" i z całą problematyką "mezaliansową", tak ważną w naszej kulturze. Jej syn, Jędrek, najlepszy uczeń w klasie - przejął imię po literackich protoplastach - Jędrku Ślimaku i Jędrku Radku. A do Jędrka należy przyszłość. Jeśli nawet ten wnuk Marcina Dudy zostałby inżynierem, to na pewno nie specem od pochopnego wycinania drzew!

Jestem przeświadczona, że "Drzewo", będące wybitnym dokonaniem sztuki słowa - ma przed sobą dalekosiężną przyszłość jako tworzywo dla różnych form sztuki widowiskowej: od spektakli teatralnych, w tym - telewizyjnych, poprzez balet, pantomimę, musical aż po operę. A swoją drogą powinien by się znaleźć śmiałek, który zaryzykowałby inscenizację pełnego tekstu na zasadzie teatralnego maratonu. Był już u nas taki precedens i to w odniesieniu do tekstu nieporównanie mniej ważkiego. Przecież misterium Myśliwskiego wpisuje się w zasadniczy nurt naszej tradycji dramaturgicznej, nurt wyznaczony przez "Dziady" i "Wesele". To się po prostu rzuca w oczy i trudno zrozumieć, że - o ile wiem - nikt tego nie zauważył.

Czyżby to był jeszcze jeden przejaw "polskiego piekła", w którym nie toleruje się niczego, co zdecydowanie wyrasta ponad przeciętność?...

* "Drzewo" cytuję za definitywną wersją, udostępnioną mi uprzejmie przez Redakcję "Twórczości", za co serdecznie dziękuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji