Artykuły

Siksa mówi: żarty się skończyły

"Kordian" Juliusza Słowackiego w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Publiczności na wstępie odczytany zostaje list prezydenta Andrzeja Dudy. Pisze, że na przedstawienie nie mógł przyjechać, ale pozdrawia i ma nadzieję na kultywowanie narodowych wartości i czczenie bohaterów. Co jeszcze w "Kordianie" - nowej premierze Teatru Polskiego?

Pamiętacie, jak się właściwie zaczyna "Kordian", nasza kanoniczna, narodowa lektura? Jest noc sylwestrowa 1799/1800 r. Za chwilę zacznie się wiek XIX. Szatani i czarownice warzą w kotle dzieje ludzkości, a wiadomo, że jak ludzkości, to i Polski. Wyłaniają się z gara jakieś straszliwe potwory, czyli przywódcy powstania listopadowego. Są Chłopicki, Czartoryski, Skrzynecki, do tego jeszcze Niemcewicz, Lelewel i Krukowiecki. Tak oto nad losami Polaków czuwają diabły.

Jak wygląda początek spektaklu w Teatrze Polskim w Poznaniu? W gruncie rzeczy podobnie. Odczytany zostaje list prezydenta Andrzeja Dudy. Pisze, że na przedstawienie nie mógł przyjechać, ale pozdrawia, życzy wszystkiego dobrego i ma nadzieję na kultywowanie narodowych wartości i czczenie bohaterów.

Chwilę potem rozlega się głośne "Dies irae" i "dziesięć tysięcy szatanów spada", czyli wchodzą aktorzy. Stają przed widzami w różnych punktach sceny (widownia otacza scenę z trzech stron) i zaczynają tańczyć.

Każdy ma własny, charakterystyczny układ inspirowany różnymi technikami choreograficznymi. Początkowo ruch jest minimalny, subtelny - delikatne drgnienia palców, płytkie skłony, powolne wznoszenie ramion. Z czasem staje się coraz bardziej dynamiczny.

Prosta, a bardzo efektowna sekwencja jest dziełem choreografki i tancerki Agnieszki Kryst, która świetnie uruchomiła ciała aktorów - ruch w całym spektaklu jest bardzo precyzyjnie zaplanowany i wypływa organicznie z charakteru danych scen.

Gwiazdy świecą, liście więdną

Potem zaczyna się to, co już znamy: Kordian spotyka się z Laurą, gwiazdy świecą, liście więdną, "ciemny się błękit nieba wyświeca za mgłami". Konrad Cichoń gra Kordiana we fraku (naturalnie, jak Werter, niebieskim), Kornela Trawkowska ma stylową kremową suknię. Ich ciała niemal się nie poruszają, nie patrzą na siebie, po prostu deklamują wersy Słowackiego. Takich gier z konwencjami teatralnymi jest w spektaklu Jakuba Skrzywanka dużo więcej, nie zawsze zresztą są one trafione.

Role nie są przypisane do konkretnych aktorów, tekst płynnie "przechodzi" między wykonawcami, bowiem każdy gra Kordiana lub Kordiankę. No, prawie każdy, bo Mariusz Adamski to Nie-Kordian, a gościnnie występująca Sonia Roszczuk gra Winkelrieda.

Cieszę się, że wreszcie jakąś większą rolę dostała Kornelia Trawkowska - to świetna aktorka, która wciąż nie pokazała pełni swoich możliwości. Podobnie zresztą jak Paweł Siwiak, który bardzo ładnie łączy subtelność i ironię jako Kordian w scenie z Wiolettą.

Wywrzeszczany manifest

W tej scenie partneruje mu Alex Freiheit, czyli członkini duetu SIKSA. W trakcie spektaklu to ona wykrzykuje prosto w twarz widzom, że żarty już się skończyły: żyjemy w opresyjnej, patriarchalnej kulturze, pełnej szowinistycznych mężczyzn, którzy wycierają sobie usta romantycznymi frazesami, a nie potrafią zdobyć się na jakiekolwiek działanie, które nie byłoby gwałtem lub przemocą wobec kobiet, dzieci czy wszystkich innych, którzy są po prostu nieuprzywilejowani. Freiheit wprost opowiada o doznanej przemocy, o cierpieniu i nienawiści, a jej słowa mają tak wielką energię i moc, że starczyłyby na osobny spektakl. Początkowo oddaje sprawiedliwość postaci Wioletty, którą zwykle interpretuje się jako tanią prostytutkę, łasą na pieniądze. Freiheit pokazuje rozpacz i zależność tej postaci, a następnie obnaża narosłe wokół niej stereotypy. Pod koniec spektaklu, po wywrzeszczanym manifeście na temat współczesnej kultury i sytuacji kobiet, krzyczy, że nie, choć doznała krzywdy, to nie popełni samobójstwa, bo nie jest Kordianem, tylko Kordianką.

Tak mocnego feministycznego przekazu nie było w tym teatrze od czasu występu Justyny Wasilewskiej jako Balladyny w spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego. Porównanie tych spektakli byłoby zresztą bardzo interesujące.

Zgodnie z intencjami autora

Poza mocnym występem Freiheit - o czym właściwie jest ten "Kordian"? Wydawał się wyborem repertuarowym idealnym na dzisiejsze czasy, jako dramat polemizujący z mitem romantycznym, a jednak jakoś się w niego wpisującym. Jest tu główny bohater, pełen sprzeczności, pychy i strachu. Jest dramat o nieudanym zamachu terrorystycznym na główną osobę w państwie.

Wszystko podane na tacy, wydawałoby się, że idealnie rezonuje z tym, co dzieje się na ulicach i w Sejmie. Ale Jakub Skrzywanek razem z dramaturżką Darią Kubisiak poszli w inną stronę. To w gruncie rzeczy spektakl bardzo normalny, grzeczny, wystawiony zgodnie z intencjami autora. Wszystkie zaplanowane treści wywrotowe - poza występem Alex Freiheit i może osobistą spowiedzią Wiesława Zanowicza, który rozlicza się ze swoją przeszłością wobec widzów - są już zaplanowane przez Słowackiego. Nawet, uwaga, naigrywanie się z papieża (pamiętacie scenę z papugą?). Choć tutaj akurat żart i krytyka poszły po możliwie najprostszej linii: zestawiono Jana Pawła II z serialowym Młodym Papieżem. I tak jak z nauczaniem i działalnością Jana Pawła II można, a nawet należy się kłócić, to żarty z choroby i niedołęstwa są ciosem poniżej pasa - tym bardziej, że żadnej krytycznej treści ze sobą nie niosą. Generalnie śmianie się z czyjegoś ciała jest nie fair i Skrzywanek jako współtwórca "Superspektaklu" w Teatrze Powszechnym powinien o tym wiedzieć. Co innego cytowanie monologu z "Młodego papieża" - to już krytyka wymierzona w nauczanie kościelne, w zacofanie kleru i opresję katolicyzmu w Polsce. I bardzo słusznie, że upomniano się o te sprawy.

Nie chcemy już bohaterów?

Scenografia Pauli Grocholskiej to trochę zmarnowany potencjał. W przestrzeni Malarni, upozowanej trochę na muzeum lub izbę pamięci, postawione zostały "elementy poznańskie" - czyli fragmenty dwóch krzyży z placu Mickiewicza czy popiersie Słowackiego z parku Marcinkowskiego. Jest nawet fortepian Paderewskiego. Rzecz w tym, że te lokalne przedmioty nie mają w gruncie rzeczy za dużego znaczenia dla całego spektaklu.

Skrzywanek chciał zrobić spektakl o pokoleniu urodzonym po 1989 r. Jak mówił w wywiadach, chce pochować Kordiana, bo nie chce, by już ktokolwiek umierał za ojczyznę. To jednak trochę spłyca wymowę tej postaci. Ostatecznie w finale dramatu Kordian nie stoi przed plutonem egzekucyjnym dlatego, że tak się poświęcał za ojczyznę i cierpi, tylko za nieudaną próbę zamachu na życie cara. To bohater, który bardzo by chciał coś zrobić, wpłynąć na rzeczywistość polityczną dookoła, ale nie potrafi lub nie może. Taka postawa wydaje się, jak sądzę, bliższa współczesnym rozterkom młodego pokolenia niż moralistyczne oskarżanie o rozleniwienie czy wyrażoną w finale spektaklu myśl, że "nie chcemy już ofiarniczych Kordianów, ale w sumie tęsknimy za ich bohaterstwem".

To dziwne, że w spektaklu, w którym aktorzy recytują całe strony tekstu Słowackiego, tak wyraźnie nie zauważa się jego sensów lub je przeinacza. Ale może mało kto wczytuje się dzisiaj w "Kordiana". A skoro korzystamy ze zbanalizowanych stereotypów i kulturowych klisz, wyobrażeń i mitów, więc to na nich reżyser pracuje. Tylko po co wtedy katować się przez dwie godziny wierszem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji