Artykuły

Matka Przemyka i chór zomowców

- Scenariusz powstawał na podstawie książki Cezarego Łazarewicza, ale nie zamierzamy robić spektaklu historycznego. To nasza fantazja na temat - mówi Agnieszka Przepiórska, która zagra Barbarę Sadowską, matkę Grzegorza Przemyka, w spektaklu "Żeby nie było śladów" w Teatrze Polonia. Premiera 25 stycznia.

Dorota Wyżyńska: Książka Cezarego Łazarewicza "Żeby nie było śladów", doskonały reportaż nagrodzony Nike, inspiruje filmowców i ludzi teatru. Powstaje film Jana P. Matuszyńskiego, premierę miało słuchowisko radiowe. Kiedy narodził się pomysł na spektakl?

Agnieszka Przepiórska: Pomysł na spektakl pojawił się, zanim Cezary Łazarewicz dostał nagrodę Nike. Właściwie od razu po przeczytaniu książki wiedziałam, że warto, że trzeba, że muszę ją przenieść na scenę. Taki nagły impuls. Nie miałam też wątpliwości, w którym teatrze powinna się odbyć premiera. Udało mi się umówić na spotkanie z panią Krystyną Jandą, która była akurat świeżo po lekturze książki i zaproponowała, żebyśmy zaczęli pracować nad adaptacją. Odezwałam się wtedy do Piotra Rowickiego i Piotra Ratajczaka, z którymi współpracuję już od wielu lat. Kiedy ogłoszono nagrody Nike, my byliśmy już w zaawansowanym procesie twórczym.

Reportaż wydaje się niewdzięcznym materiałem na scenę? Jak powstawała adaptacja?

- Niewdzięcznym? Pozornie. Owszem, to reportaż napisany suchym językiem faktów, ale gdy czyta się tę książkę, nasze reakcje są szalenie emocjonalne. Płaczemy, złościmy się, mamy poczucie wielkiej niesprawiedliwości. I dlatego to idealny materiał na teatr, bo w grę wchodzą wielkie emocje. To niemalże thriller sądowy, prowadzimy śledztwo w sprawie. Czytelnik czy widz jest zaangażowany. Scenariusz powstawał na podstawie książki, ale nie zamierzamy robić spektaklu historycznego. To nasza fantazja na temat. Pozwoliliśmy sobie na kilka elementów całkowicie wymyślonych. Opowiadamy o spotkaniach, które nigdy się nie zdarzyły. Zastanawiamy się, na ile to, w jakim miejscu się znajdziemy, determinuje to, jakimi jesteśmy ludźmi. Fantazjujemy, co by było, gdyby Przemyk nie zginął, jakim byłby dziś człowiekiem. Kiedy czyta się książkę Łazarewicza, odniesienia do współczesności narzucają się same. System, który manipuluje prawdą, dziś działa w ten sam sposób. Ale na pewno nie chcemy ze sceny mówić tego wprost.

To będzie opowieść z perspektywy matki, poetki Barbary Sadowskiej?

- Mamy tu cały chór: zomowców, ubeków, prokuratorów, im też oddajemy głos. Ale matka Przemyka na pewno będzie ważną postacią w spektaklu. To rola niezwykle ciekawa i trudna do zagrania. Była poetką i żyła jak poetka. Była też osobą wierzącą. Nosiła wielki krzyż, który widać na zachowanych materiałach wideo. Żyła w sposób niekonwencjonalny, jej podejście do wychowania dziecka było odmienne od tego, co dziś nam się wpaja. Kiedy dowiedziałam się, że w ich domu nie było stołu, to dla mnie jako matki, która za wszelką cenę chroni swój mieszczański świat, żeby na pewno było normalnie i dobrze, było szokiem. Prowadziła dom otwarty, dom, do którego przychodzili: opozycjoniści, ludzie, którym się w życiu nie powiodło, a nawet bezdomni. Była osobą o ogromnych pokładach miłości i empatii. Miała swobodny styl życia, młodych kochanków. To, co działo się w jej życiu, przekracza dzisiejsze normy. Okazuje się, że teraźniejszy świat jest znacznie bardziej konwencjonalny. Oczywiście to ja sama siebie cenzuruję w tym, co o niej myślę. Cenzuruję poprzez swoje wąskie i oceniające myślenie. Muszę poszerzyć siebie, porzucić schematy myślowe, żeby ją zrozumieć. Staram się, żeby ta jasna postać pozostała jasną. Żeby nie umniejszyć jej cierpienia i miłości do syna. Ona miała ogromne poczucie niesprawiedliwości. Poczucie, że winni nie zostali ukarani, ale nie chciała być ikoną cierpiącej matki Polki. Ze swoim cierpieniem chciała pozostać sama w mieszkaniu na Hübnera.

Co historia Grzegorza Przemyka znaczy dla pani pokolenia?

- Oczywiście o sprawie Przemyka słyszałam już jako dziecko, ale to mnie nie dotyczyło. Dopiero książka uruchomiła we mnie myślenie na ten temat. Dawniej byłam osobą apolityczną, odciętą od polityki. Odkąd zaczęłam współpracę z Michałem Walczakiem i Maciejem Łubieńskim przy Pożarze w Burdelu, polityka wkradła się na dobre do mojego życia. Kolejne odcinki naszego kabaretowego serialu są coraz bardziej polityczne. Na bieżąco musimy śledzić, co się dzieje w kraju, i mieć swoje zdanie na ten temat, na scenie występujemy nie tylko jako postaci, ale też w swoim imieniu. Moja przygoda z Burdelem bardzo mnie uwrażliwiła społecznie i politycznie.

W Pożarze w Burdelu jest pani od samego początku. Publiczność pokochała Dziką Agnes i HGW. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz gratulowała pani roli?

- Raz rozmawiałyśmy. Czy gratulowała roli? Powiedziała, że nigdy nie była blondynką. Na spektaklu reagowała żywiołowo, pozytywnie, więc chyba się jej podobało. Ale ostatnich odcinków, kiedy HGW żegna się z warszawiakami, już nie oglądała. Życzę pani prezydent wszystkiego dobrego, zżyłam się z postacią i będzie mi ciężko się z nią rozstać. Ale walec historii jedzie dalej nieubłaganie, wybory już jesienią.

Ostatnio publiczność pokochała też Żelazne Waginy.

- Potrzebowałam tej kobiecej energii. Całe życie pracuję głównie z mężczyznami, mam też pięciu braci, urodziłam syna, mam pasierba i nawet mój pies to też pies, nie suka. Zaczęłyśmy z koleżankami z Pożaru robić sobie kobiece wieczory rozwojowe. Miałyśmy potrzebę, żeby jednak odetchnąć trochę od tej mocno męskiej energii burdelowej, wzmocnić się. To było inspiracją dla Michała Walczaka, który wiedział, że się spotykamy w jakichś magicznych kręgach, i z Maciejem Łubieńskim napisali dla nas Żelazne Waginy. To zdarzenie na granicy spektaklu i koncertu, więc widzowie nie są pewni, czy to teatr, czy my jesteśmy prawdziwymi punkówami. Możemy jechać na Open'era jako zespół punkowy albo zagrać w teatrze jako spektakl. Mamy tu sporo wolności, możemy zaczepiać widownię, możemy być bardzo bezczelne i pewne siebie. Pamiętam zdziwienie młodych chłopaków po naszym występie w Składzie Butelek. My jesteśmy matki dzieciom, żadna nie pije, wszystkie jeżdżą samochodami, zmywamy makijaż i wracamy do domu. Pewnego razu po tym ostrym graniu wychodzimy ze Składu Butelek, a tam stoją panowie, czekają na nas z wódką, gotowi na niezłą balangę. Byli chyba wstrząśnięci, kiedy zobaczyli dziewczynki w kucykach, ubrane w sweterki, które grzecznie wychodzą z kluczykami do samochodu, byle szybciej do domu. Te Żelazne Waginy, reakcje kobiecej widowni na nasz występ, uświadomiły mi, jak ważna jest w teatrze rozmowa o kobietach. Marzę o tym, żeby stworzyć Teatr Femina, który będzie opowiadał o kobietach, czerpał z tej kobiecej siły. Mam już dwa monodramy "Tato nie wraca" o nieobecnym ojcu oraz "I będą święta" o wdowie po ofierze katastrofy smoleńskiej. A ostatnio też pomysł na kolejny spektakl, tym razem dla dzieci.

***

PREMIERA W TEATRZE POLONIA

"ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW" WEDŁUG CEZAREGO ŁAZAREWICZA

Adaptacja: Piotr Rowicki, reżyseria Piotr Ratajczak, scenografia: Matylda Kotlińska, kostiumy: Dorota Gaj-Woźniak, ruch sceniczny: Arkadiusz Buszko. Występują: Jolanta Olszewska, Agnieszka Przepiórska, Adrian Brząkała, Wojciech Chorąży, Paweł Pabisiak, Michał Rolnicki.

Premiera: 25 stycznia, następne spektakle 26-31 stycznia

w Teatrze Polonia (ul. Marszałkowska 56). Bilety 45-90 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji