Artykuły

Muzycznie i folklorystycznie

Siedzę oto w gorący letni wieczór na okropnie brzydkiej, przypominającej fabryczną halę widowni szczecińskiego Teatru Muzycznego i patrzę na ścieśnionych na maleńkiej scence "Krakowiaków i górali". Słucham uroczych, ulubionych przez siebie melodii Stefaniego spoglądając raz na scenę, raz na siedzących wokół mnie widzów. Stwierdzam, że się bawią, że odpoczywają. Rozrywka, relaks. Ale czy odczuwają coś więcej? I naraz przypominam sobie podobny letni wieczór sprzed dwudziestu z górą lat (Boże, jak ten czas leci!). Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem i nie pisywałem jeszcze o teatrze. W Teatrze Narodowym w Warszawie oglądałem właśnie po raz pierwszy "Operę narodową" Bogusławskiego i Stefaniego w inscenizacji Leona Schillera. Wrażenie było takie, że następnego dnia poszedłem do teatru po> raz drugi, a potem jeszcze parę razy. Niezwykle szlachetna była to rozrywka, a dominowało w niej wzruszenie działające z nieodpartą siłą.

Byłoby nielojalnie porównywać wielką inscenizację Schillerowską ze skromnym przedstawieniem skromnego teatru w Szczecinie. Ale mając do czynienia z "Krakowiakami i góralami" nazwiska Schillera nie sposób przeskoczyć. Próbowano już to robić - zawsze z rezultatem niekorzystnym. Wydaje się, że dobrą drogę wskazał tu Andrzej Ziębiński w swoim przedstawieniu koszalińskim. Zbudował widowisko własne, które opatrzył przypiskiem: według inscenizacji Leona Schillera. To "według" oznaczało u niego zachowanie nie Schilleroskich układów i sytuacji scenicznych, ale ducha tamtej inscenizacji. Dzięki temu przedstawienie bawiło i wzruszało, dawało odczuć czym byli "Krakowiacy i górale" za czasów Bogusławskiego i czym byli za czasów Schillera, pozwalało zrozumieć dlaczego utwór ten zajął tak ważne miejsce w historii teatru polskiego.

Niestety nie daje tych odczuć widowisko Teatru Muzycznego w Szczecinie. Widać po układach sytuacyjnych i po śpiewkach końcowego "wodewilu", że reżyser widział przedstawienie Schillerowskie, ale nie przekazał dzisiejszej widowni nic z jego ducha. "Krakowiacy i górale" sprowadzeni zostali do wymiarów widowiska li tylko folklorystycznego z dominującą anegdotą romansową. Konflikt pomiędzy Krakowiakami i Góralami był tylko konfliktem o Basię, nie nabierał żadnych innych znaczeń - metaforycznych, patriotyczno-wolnościowych - jakie ma on niewątpliwie u Bogusławskiego. Działalność Bardosa, będąca przecież tak wyraźną manifestacją demokratyzmu i racjonalizmu, tu sprowadzona została jedynie do dosłownych funkcji, jakie postać ta spełnia w akcji. Nie, nie jest to tym razem "opera narodowa" - co najwyżej operetkowa śpiewogra na ludowo.

Wyraźne konsekwencje ma bez wątpienia fakt, że jest to przedstawienie Teatru Muzycznego. Konsekwencje i pozytywne i negatywne. Od strony muzycznej widowisko przygotowane jest i prowadzone poprawnie, a nawet bardzo starannie. Wykonawcy dobrze śpiewają, ale poprawności wokalnej nie odpowiada niestety choćby poprawność aktorska. I wszystko razem nie ma żadnego wyrazu dramatycznego. "Krakowiacy i górale" są utworem dla dobrze śpiewających aktorów dramatycznych, albo dla dobrze grających śpiewaków. W naszych warunkach łatwiej jest o tych pierwszych, dlatego też "Krakowiacy" wypadają zazwyczaj lepiej w teatrach dramatycznych. Szczecińscy wykonawcy zaprezentowali bardzo słabiutkie aktorstwo i to niestety bez wyjątku. Dlatego też nawet ta dosłowna, folklorystyczna wersja dzieła Bogusławskiego i Stefaniego wypadła bez wdzięku i wyrazistości, jakich mogłoby jej przydać dobre aktorstwo. Sama poprawność muzyczna i choreograficzna nie wystarczyła do dobrej zabawy, już choćby tylko do dobrej zabawy. Folklor muzyczno - taneczno - kostiumowy lepiej smakować oglądając zespoły pieśni i tańca. Nawet amatorskie. Obok kawałka folkloru otrzymaliśmy w Teatrze Muzycznym okruchy "Krakowiaków i górali". Okruchy, z których nie można dowiedzieć się jak smakuje cały, dobrze wypieczony bochenek.

ANDRZEJ WŁADYSŁAW KRAL

P.S. Jeden szczegół jest w tym widowisku tak kompromitujący, że zgoła niedopuszczalny. W czasie jego trwania dwa razy opuszczana jest wewnętrzna kurtynka (dla ułatwienia zmian na arcyszczupłej scenie). Otóż kolory i malunek na tej kurtynce są tak przeraźliwie sprzeczne nie tylko ze stylem dekoracji i kostiumów, ale w ogóle z dobrym smakiem, że przywodzą na myśl przysłowiowego "Jelenia na rykowisku". Skąd wzięła się ta kurtynka? Może wypożyczono ją z "Księżniczki czardasza", a może z "Krainy uśmiechu"? Nie wiem kogo za ten skandal scenoplastyczny winić, scenografa czy reżysera. Ale panowie, przedstawienie mimo mojej recenzji będzie zapewne jeszcze grane wiele razy, więc zlitujcie się i zmieńcie nieszczęsną kurtynkę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji