Artykuły

"Krakowiacy i Górale"

Działalność Bogusław skiego w wytrwałym szczepieniu polskości na cudzoziemszczyźnie ma swój moment nieomal mistyczny. To owi "Krakowiacy i Górale", polski wzór ludowy na francuskiej kanwie, z muzyczką machniętą przez Czecha o włoskim nazwisku, to wszystko razem rzucone ze sceny w Warszawę tuż przed powstaniem kościuszkowskim, podziałało jak dynamitowy nabój polskości, patriotyzmu".

Tak pisał Tadeusz Boy-Żeleński o pamiętnej prapremierze z pierwszych dni marca 1794 roku i do tych słów niczego właściwie dodawać nie potrzeba. Raz jeszcze trafili "Krakowiacy i Górale" na swój czas prawdziwie historyczny - był to schyłek 1946 roku, kiedy to w rękach Leona Schillera opera Bogusławskiego nabrała nowych barw i nowych treści politycznych, stała się dźwięczącym aktualnością wezwaniem do narodowej jedności.

Dziś wszelako - w 180 lat po prapremierze i 28 lat po słynnej, wielokrotnie powtarzanej łódzkiej inscenizacji Schillera - nikt już nas ze sceny do jedności przywoływać nie musi. "Krakowiaków" poczyna przesłaniać mgiełka historycznego oddalenia, przestają być sztuką współczesną, a ponownie widzimy w nich przede wszystkim pierwszą polską operę narodową, wielkie widowisko, którego zbiorowym bohaterem jest lud, wiejska społeczność.

Jan Skotnicki - inscenizator, a wraz z Janem Urygą i współreżyser spektaklu w Teatrze Wielkim - trafnie wyczuł nieuniknioną zmianę perspektywy i postawił na widowisko właśnie. Uzupełnił spektakl muzyką Karola Kurpińskiego i muzyką góralską w opracowaniu Franciszka Barfussa, odwołał się da folkloru w jego możliwie czystej formie. Można tylko przyklasnąć temu zamysłowi, bo serdecznie zgadzam się z Adamem Hanuszkiewiczem gdy powiada: - My na scenie możemy na upartego zrekonstruować spektakl z dawnych lat, jednak widownia nie będzie już ta sama, nie da się odtworzyć widowni z jej nastrojami, namiętnościami, wiedzą o świecie...

Zarazem realizatorów urzekło coś jeszcze: możliwości sceny i zespołu Teatru Wielkiego. Szczodrze wykorzystali chór i balet, pomnożyli grupy Krakowiaków i Górali, niestety, operując tak wielkimi zespołami zwolnili zarazem rytm i zatracili burzliwą jedność Schillerowskiego arcydzieła.

Nie przeczę: widowisko w scenograficznej i kostiumowej oprawie Mariana Stańczaka jest nadzwyczaj barwne, a chwilami doprawdy bardzo piękne, ale są tez przykre dłużyzny i nużące sekwencje.

Scena wypełnia się z wolna, grupy wykonawców statecznie zajmują swoje miejsca, śpiewają i tańczą niekiedy nieomal poza dramaturgią, gdy jednak schodzą - wytwarza się pustka, którą nie zawsze udaje się wypełnić niejednako sprawnym aktorsko solistom. Aktorsko, gdyż muzyka Stefaniego mniejsze chyba stawia zadania przed wokalistami, niż tekst Bogusławskiego przed aktorami. Tu trzeba interpretacji, celnego rzucenia dowcipu czy pointy, gestu wychodzącego poza podpieranie się pod boki...

W obsadzie sobotniej na plan pierwszy zdecydowanie wysuwa się Miechodmuch w wykonaniu ANTONIEGO MAJAKA, który nieodparcie przypomina sławną kreację Stanisława Łapińskiego. TERESA MAY-CZYŻOWSKA odważnie prowadzi rolę Doroty, wdzięczną Basią jest MARIA SZCZUCKA-KUDANOWSKA, z kolei EWELINIE KWAŚNIEWSKIEJ (obsada niedzielna) nie brakuje zadziorności i temperamentu.

W grupie Górali na czoło wybijają się JERZY JADCZAK (Bryndas) i doskonale ucharakteryzowany, pełen humoru STANISŁAW HEIMBERGER (Morgal). Te same role w niedzielnej obsadzie wypadły chyba mniej fortunnie.

Nie mógł nas przekonać żaden ze Stachów (TADEUSZ KOPACKI i ROMUALD SPYCHALSKI), Jonek w wykonaniu TADEUSZA GAWROŃSKIEGO bronił się wokalnie, lecz nie aktorsko, natomiast wyjątkowo szczęśliwą całość stworzył w tej roli ZBIGNIEW BORKOWSKI. Z cokolwiek szeleszczącej papierem roli Bardosa stosunkowo bardziej obronną ręką wyszedł ROMUALD SPYCHALSKI.

Stronę muzyczną spektaklu przygotował TADEUSZ KOZŁOWSKI, który chwilami jednak - jeżeli wolno sądzić - nieco zbyt mało ognia wydobywał z orkiestry. Układy baletowe JANA URYGI raz po raz zbierały zasłużone oklaski, choć tańce góralskie były chyba jeszcze zbyt mało dynamiczne.

Wszystkie te grymasy z pewnością nie odbiorą jednak spektaklowi tradycyjnego powodzenia. Jest w nim - wypada może przypomnieć - dość scen prawdziwie pięknych, aby każdy widz znalazł coś dla siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji