Artykuły

Kraków. Koreańskie "Dziady", góralski Ogień

Trzeba mieć dużo odwagi, żeby spojrzeć w przeszłość. Jeszcze więcej, żeby patrząc na nią, nie zakładać okularów podsuwanych przez polityczną poprawność, konwenanse, nostalgię czy choćby własne poglądy. Takie właśnie, czyste, spojrzenia proponują twórcy "Cho-Hon" i "W ogień!" - dwóch spektakli, które w lutym będziemy mogli oglądać na krakowskich scenach.

Historia koreańska

Tak jak Polacy, przed setkami lat odprawiali dziady, tak Koreańczycy jeszcze do niedawna wykonywali "Cho-Hon" - obrzęd polegający na przyzywaniu duchów zmarłych. Towarzyszył on rytuałom pogrzebowym, podczas których dusze umarłych wędrować miary przez kolejne stany przejściowe, by w końcu zerwać dotychczasowe więzi ze światem żywych. Ci, którzy pozostali na ziemi wznosili lamenty, powtarzając słowo "aiko", które można przetłumaczyć jako "przekazujemy wam smutek".

Właśnie to krótkie słówko niczym metronom wyznacza rytm widowiska "Cho-Hon". Spektakl, mimo że głęboko zanurzony w tradycyjnych rytuałach, w momencie powstania czyli w 1980 roku, był prawdziwą sensacją koreańskiego teatru i szturmem zdobył krajowe i zagraniczne festiwale. - Rewolucyjny był przede wszystkim temat. Przedstawienie opowiada o "pocieszycielkach" - Koreankach zmuszanych do uprawiania seksu z japońskimi żołnierzami podczas II wojny światowej. W latach 80. w Korei był to temat tabu - tłumaczy Paweł Klica z teatru im. Dormana, który uczestniczył w projekcie sprowadzenia Koreańczyków do Polski.

- Do rewolucyjnej treści reżyser, Minsoo Ahn, dobrał awangardową formę. Na scenie pojawiły się iluminacje, elektronika, wielkie ekrany - dodaje mieszkający w Polsce Koreańczyk, prof. polonistyki Chang II You. Dla koreańskiej publiczności, przyzwyczajonej do teatru, osadzonego w stylistyce bliskiej naszym spektaklom z 20-lecia międzywojennego, była to prawdziwa rewolucja. Nic więc dziwnego, że "Cho-Hon" wciąż jest wspominany przez tamtejszych artystów i krytyków. Wciąż też potrafi inspirować. Spektakl, który zobaczymy w Łaźni jest bowiem jego nową, rozbudowaną i uwspółcześnioną wersją - Po niemal 40 latach historia "pocieszycielek" przestała być tajemnicą - tłumaczy Klica. - Teraz artyści mogli z dystansu przyjrzeć się tej historii i jej społecznemu odbiorowi.

Nowy kontekst pociągnął też za sobą zmiany formalne - uwspółcześniono stroje i choreografie, te ostatnie również rozbudowano. Spektakl w swojej obecnej formie jest efektem pracy Ji Wook Kima, który reprodukował go wraz z Sam-New Theatre w lipcu 2016 r. Następnie przedstawienie zostało przeniesione do Teatru Lee Hae Rang Arts (w Jang Choong Dong w Seulu) i pokazane w ramach 38. Festiwalu Teatralnego w Seulu.

Pozostaje jeszcze pytanie: jak ten dalekowschodni spektakl trafił do Polski? Wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy Łaźnia Nowa pokazywała na festiwalu w Seulu jeden ze swoich spektakli. Sztuka została dobrze przyjęta, odbyło się też spotkanie z dyrektorem teatru, Bartoszem Szydłowskim. Kiedy więc twórcy "Cho-Hon" zastanawiali się, w jakich miejscach pokazać w Polsce spektakl, ich uwagę przykuła Łaźnia Nowa. - "Cho-Hon" odbierany jest w Korei jako spektakl rewolucyjny i przełomowy dla koreańskich sztuk wizualnych, Łaźnia Nowa pojawiła się poniekąd naturalnie, jako miejsce w którym artyści bardzo chcieli wystąpić - tłumaczy Magdalena Gościniak z Łaźni. Spektakl "Cho-Hon" w Łaźni Nowej będzie można zobaczyć 3 i 4 lutego (godz. 19). Choć biorą w nim udział wyłącznie koreańscy artyści, zrozumie ich przekazu nie powinno stanowić problemu. W końcu ze sceny pada tylko jedno słowo -"aiko".

Historia polska

Spektakl "W ogień!", który 3 lutego zostanie zaprezentowany w Małopolskim Ogrodzie Sztuki również nie jest premierą. Przedstawienie w reżyserii Wojciecha Klemma można już było oglądać w Zakopanem jesienią, w ramach festiwalu Genius Loci. Zebrało ono wtedy świetne recenzje, a doceniono je zwłaszcza za inteligentne, wolne od stereotypów podejście do historii. A historia to niełatwa, bo do dziś różne są zdania na temat biografii i różne oceny życiowych wyborów Józefa Kurasia zwanego Ogniem. Jedni nazywają go bohaterem, przypominając jego udział w Kampanii Wrześniowej, służbę w Konfederacji Tatrzańskiej i Armii Krajowej, ze wzruszeniem opowiadając o narodzinach jego pseudonimu: w 1943 Gestapo zamordowało jego ojca, żonę i 2,5-letniego syna, a następnie spaliło jego dom. Jest jednak i drugie oblicze Ognia - współpracującego z UB, posądzanego o dopuszczanie się zbrodni na Żydach ocalałych z Holocaustu.

- Kuraś jest postacią fascynującą teatralnie, posiadającą wiele odcieni - mówi reżyser. - Przez tą złożoność na pewno intryguje pod względem artystycznym. Opowiadamy o różnych fazach jego biografii. Staramy się zrozumieć, co za nimi stoi. Znaleźć w labiryncie tropów, opowieści, relacji, jakieś okruszki prawy o człowieku.

Ta niejednoznaczność sprawia, że biografia Kurasia to doskonały pretekst do zadawania pytań o nasz stosunek do przeszłości. -W Polsce nieustannie zderzamy się z przymusem oglądania współczesności poprzez przeszłość. Nikt nie patrzy do przodu, wszyscy patrzą do tyłu, a to co tam widać jest mocno idealizowane. Razem z autorem tekstu sztuki - Mateuszem Pakułą, zastanawiamy się nad tym, czy to dobry sposób na życie - mówi Klemm.

Opowieść o Kurasiu, którą wkrótce zobaczymy w MOS, snuta jest przez piątkę aktorów - pięciu Kurasiów, albo, jak podpowiadają twórcy spektaklu - pięć duchów. W ich role wcielają się Karolina Kazoń, Natalia Strzelecka, Mateusz Janicki, Marcin Kalisz i Wojciech Skibiński. Spektakl będzie można zobaczyć również 4 lutego (godz. 19), a potem w marcu: 17 i 18 (godz. 18).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji