Artykuły

Mikołaj Woubishet: Terrorysty nie wypadało mi zagrać

Mikołaj Woubishet w swoim aktorskim życiu wszczynał rewolucję, rozbijał więzienne mury, szabrował w zrujnowanym Wrocławiu, był ofiarą i sprawcą ludobójczej zbrodni w Rwandzie. I tylko rolę serialowego muzułmanina postanowił sobie odpuścić - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Przez 21 lat czuł się stuprocentowym Polakiem, może z wyjątkiem tych momentów, kiedy któryś z rodaków próbował mu uświadomić, że tutaj nie pasuje. Te proporcje zachwiały się, kiedy wrócił z rodzinnej wyprawy do Etiopii.

- Po powrocie zwariowałem kompletnie - wspomina. - Opowiadam synom o Etiopii, wiedzą, gdzie leży na mapie, a jak gram z nimi w piłkę, to są dwie drużyny: Polska i Etiopia. I marzę o wspólnej wyprawie do Afryki.

Cztery lata temu kazał sobie wytatuować na plecach mapę Afryki. Jeszcze wcześniej zainicjował wyreżyserowaną przez Jana Naturskiego teatralną adaptację książki Wojciecha Tochmana "Dzisiaj narysujemy śmierć". Potem zagrał w "Czekając na Otella", gdzie rozprawia się z rasowymi uprzedzeniami.

Ostatnio o Mikołaju Woubishecie zrobiło się głośno, kiedy odrzucił rolę muzułmanina, podkładającego ładunek wybuchowy na placu zabaw w "Ojcu Mateuszu".

Murzynek do wideoklipu

Szybko poczuł na własnej skórze, że telewizja karmi się stereotypami. Miał 10 lat, kiedy wystąpił w teledysku disco-polowego zespołu Duo Stars "Murzynek Bambo". I zaraz potem tego pożałował.

Jego rodzice szybko odkryli u niego wokalno-aktorski talent. Wysłali go na zajęcia młodzieżowego warszawskiego zespołu Teatr Tańca Tintilo, a jego namiary do agencji castingowych.

Zaczęło się od telefonu, że telewizja szuka "murzynka do wideoklipu". Odmówili współpracy, ale producent nie dał się łatwo zbyć. - Wysłali do nas konia trojańskiego - czarnoskórego, który przekonywał, że ten teledysk będzie przełamywał bariery, że to walka o tolerancję - wspomina aktor. - Miałem opór, to było disco-polo, a zacząłem już wtedy słuchać hip-hopu. "Murzynek" też wydawał się obciachowy. No ale koniec końców zgodziłem się, nie przewidując konsekwencji. No i teledysk przez pięć lat był hitem w paśmie porannym na Polsacie. W szkole było naprawdę kiepsko. W dodatku nie mogłem się obrażać na żarty, przecież sam się pod tym podpisałem.

"Murzynek" przykleił się do niego na kilka lat. I wrócił w szkole teatralnej, kiedy ktoś odgrzebał teledysk na youtube.pl. Poszła druga fala naśmiewania się.

I dopiero spektakl "Czekając na Otella", nagrodzony Tukanem Off na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, pozwolił się tego cienia pozbyć. Woubishet w "Otellu" występuje razem z Aminem Bensalemem, aktorem o algierskich korzeniach. Obśmiewają stereotypy zbudowane na rasowych uprzedzeniach, opowiadają własne historie.

Całość kończy teledysk z "Murzynkiem" - oglądany dziś nie wywołuje u widzów wybuchów śmiechu, ale poczucie zażenowania. Bo zamiast walki o tolerancję, bije w nim po oczach rasizm.

- Dziś mogę znajomym wysyłać linki z tym teledyskiem i śmiać się z tego - mówi Woubishet. - Ale przez lata miałem z "Murzynkiem" problem, zaciskałem zęby, jak tylko słyszałem ten tytuł.

Po raz ostatni, jak dotąd, wiersz Tuwima odbił się czkawką w trakcie prób do "Otella" trzy lata temu. Pięcioletni syn Woubisheta miał recytować "Murzynka" w przedszkolu. - Strasznie mu na tym zależało - wspomina aktor. - W domu trwały awantury, próbowałem go przekonać, dlaczego nie powinien, on płakał z rozpaczy, że mu nie pozwalam. I już myślałem, że może przesadzam, kiedy zadałem mu proste pytanie: "O czym jest ten wierszyk?". "O małpce" - usłyszałem.

Serial wybuchowy

Student z szeroko pojętej Afryki, lekarz z Afganistanu, Hindus, turecki właściciel baru z kebabem - to wachlarz serialowych ról Woubisheta. Kiedy dowiaduje się o castingu na postać, która ma na imię Artur czy Jan, wie, że jest na straconej pozycji. Bo w świecie seriali, które karmią się stereotypami, kolor skóry w jednoznaczny sposób określa katalog ról, o które może się starać. - No, buntuję się od środka. Bo niby dlaczego nie? Przecież mam na imię Mikołaj!

Jednocześnie przyznaje, że ostatnio trafia do niego więcej propozycji niż kiedykolwiek wcześniej. W całej swojej karierze zagrał w dziewięciu serialach, a w ciągu ostatnich trzech miesięcy dostał trzy propozycje. Z czego jednej - roli Szihaba w "Ojcu mateuszu", muzułmanina podkładającego ładunek wybuchowy na placu zabaw w Sandomierzu - odmówił.

- Przeczytałem scenariusz kilkakrotnie, żeby upewnić się, czy nie przesadzam, ale stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, że nie - powiedział nam. - Szihab to jedyny muzułmanin w tej opowieści, w której pojawiają się jeszcze dwaj Arabowie, tyle że chrześcijanie. Jednak to on jest sprawcą podłożenia ładunku. Nie przyłożę ręki do wzmacniania stereotypów i uprzedzeń wobec przedstawicieli innych ras czy wyznań. Zwłaszcza dziś, w Polsce, kiedy spirala strachu wobec uchodźców jest tak silnie nakręcona - oświadczył.

Od Behemota po Plancheta

Na scenie kolor skóry nie ma znaczenia. W "Umwuce" przedstawicieli plemion Tutsi i Hutu czy żołnierzy ONZ gra siódemka aktorów. Ciemniejszy odcień skóry ma tylko dwóch.

We wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol obok Woubisheta w zespole jest Emose Uhunmwangho, aktorka o afrykańskich korzeniach. Oboje pojawiają się w większości obsad produkcji Capitolu: w "Mistrzu i Małgorzacie" on jest Behemotem, ona jazzową wokalistką u Gribojedowa. W "Liżę twoje serce", opowieści o tużpowojennym Wrocławiu, Woubishet gra Szabrownika, Uhunmwangho prezydenta miasta.

Konrad Imiela, szef Capitolu, doskonale rozumie stereotyp, który wciąż obowiązuje w świecie kina i telewizji, gdzie kolor skóry determinuje wąski zakres ról. Sam ze względu na ciemną karnację grał głównie Arabów. - I sam się z tym sposobem myślenia zderzyłem, kiedy zatrudniłem Emose i Mikołaja - mówi. - Zastanawiałem się, na ile często znajdę dla nich role. Ale szybko okazało się, że grają w niemal każdym naszym spektaklu.

Capitol jest jedynym teatrem w Polsce, w którym jest dwoje aktorów o ciemniejszym kolorze skóry. Imiela stwierdza, że jest tu i element przypadku, i świadomego działania. Przypadku, bo Emose Uhunmwangho przyszła na casting do musicalu "Hair", w którym miała pojawić się zróżnicowana etnicznie obsada, a ponieważ okazała się znakomitą wokalistką i świetną aktorką, została w zespole. Z kolei Woubishet znalazł miejsce po zwycięstwie w Konkursie Aktorskiej Interpretacji Piosenki, w którym brawurowo zaśpiewał piosenkę Nicka Cave'a.

- Ale to też rodzaj misji - dodaje Imiela. - Od początku było dla mnie oczywiste, że jeśli mówimy o wielokulturowości, także we wrocławskim kontekście, nasz zespół powinien tę ideę wcielać w życie. Także po to, żeby oswajać naszych widzów z myślą, że ta różnorodność jest czymś normalnym.

Przykre sytuacje poza sceną? Zdarzały się nie raz. Ale Woubishet nie chce o nich opowiadać. Nauczył się unikać zagrożeń. Jak czuje, że ktoś mu się uporczywie przygląda, na wszelki wypadek przechodzi na drugą stronę ulicy, choć nie wiadomo, czy ktoś szuka zaczepki czy po prostu rozpoznał aktora wrocławskiego teatru. - Nie odstawiam chojraka, nie będę walczył o swoje prawa za wszelką cenę - mówi. - No bo jak? Mam potem grać w spektaklu z limem pod okiem?

Póki co, największe szanse na limo ma grany przez Woubisheta Planchet, sługa D'Artagnana w "Trzech muszkieterach" w reżyserii Imieli. U Dumasa postać drugoplanowa, w spektaklu nabiera symbolicznego znaczenia - piętnuje nierówności społeczne, a w finale nawołuje do rewolucji.

Poczucie misji

- Nie znam nikogo, kto by go nie lubił - mówi Joanna Kiszkis, rzeczniczka prasowa. - Mikołaj to dobry człowiek, świetny kolega, jako aktor bardzo skromny, nigdy nie gwiazdorzy.

Najdłużej, bo 11 lat zna go Adrian Kąca, z którym studiował we wrocławskiej PWST. - I ta więź wciąż trwa - zaznacza Kąca. - Dzielimy jedną garderobę. Na Mikołaja można liczyć - pomoże, kiedy trzeba, nigdy o nikim nie plotkuje.

W telefonie aktorki Justyny Szafran numer do Woubisheta można znaleźć pod hasłem "Pastor": - Bo jest ucieleśnieniem wszystkich cech, które chcielibyśmy znaleźć u takiego duchowego przewodnika. Dobry, sprawiedliwy, koleżeński, nikogo nie ocenia, nie patrzy z góry. Do pracy podchodzi z pokorą, niezależnie od tego, czy ma do zagrania dużą rolę czy epizod, solidnie się przygotowuje.

Imiela: - Poza talentem cenię jego świadomość misji jako artysty. Nie wystarcza mu odgrywanie ról, przychodzi z pomysłami na własne spektakle. Tak było z monodramem "Mury Hebronu" na podstawie prozy Andrzeja Stasiuka, z "Umwuką" czy "Czekając na Otella". Chce poruszać istotne tematy, nie traktuje etatu w teatrze jako ciepłej posadki.

Powinność: mówić o Afryce

Sam Woubishet widzi swój zawód jako szczególne zobowiązanie od momentu pracy nad "Umwuką". - Wtedy zakiełkowało mi w głowie, że może dlatego, że jestem aktorem, mam jakieś szczególne powinności wobec widowni. Żeby mówić o Afryce, gdzie są moje korzenie, żeby sprzeciwiać się dyskryminacji rasowej. Dlatego też nie wziąłem udziału w zdjęciach do "Ojca Mateusza". Inicjatorowi spektaklu o ludobójstwie w Rwandzie po prostu nie wypada.

Od przyjaciół, znajomych i nieznajomych dostał po tej decyzji mnóstwo wsparcia. Po publikacji naszego artykułu o kontrowersyjnej propozycji roli Szihaba od rana odbierał telefony. Napisał na Facebooku: "Zawsze staram się postępować zgodnie ze swoim sumieniem zarówno w przyjmowaniu ofert zawodowych, jak i może przede wszystkim w życiu. I tak było tym razem. Mimo że grałem już w serialach kilka razy przybyszów z najodleglejszych zakątków świata, to nigdy nie dostałem propozycji roli, która w moim odczuciu bazuje na bolesnym stereotypie złego muzułmańskiego uchodźcy. Nie chciałem firmować tego swoją twarzą, bo się zwyczajnie z tym nie zgadzam".

Podziękowało mu 150 osób - oprócz kolegów z teatru m.in. Paulina Młynarska, Grzegorz Bral, szef Teatru Pieśń Kozła, Robert Gonera, scenograf Mirek Kaczmarek, aktorka i reżyserka Agata Kucińska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji