Artykuły

Juliusz Cezar

Tym razem teatr zrezygnował z tłumów statystów, mas ludzkich i efektownych scen zbiorowych, śmiało odchodząc tym samym od tradycji wyznaczonej licznymi inscenizacjami ze słynną inscenizacją Leona Schillera na czele. Całą uwagę, wszystkie światła skupił Dejmek na głównych postaciach dramatu: Cezarze, Antoniuszu, Brutusie - w dodatku żadnej z nich nie przyznając pełnej racji.

Ani skrytobójczo zamordowany przez spiskowców Cezar, ani podstępny i wymowny Antoniusz, ani nienawistny, operujący - jakbyśmy dziś powiedzieli - sloganami Kasjusz, ani nawet Brutus wciągnięty w imię wolności do brudnego spisku przeciwko ukochanemu wodzowi - wszyscy oni: oszukujący i oszukani, zabijani i mordujący innych, będą się wspinać po szczeblach politycznej kariery na koszt ludu rzymskiego.

Teatr - o ile dobrze oczywiście spektakl zrozumiałem - odczytał "Juliusza Cezara" jako sztukę o demagogii, jako sztukę o oszukiwanym ludzie rzymskim i może dlatego właśnie lud ten usunął ze sceny.

Wiemy z historii, jak się to skończyło. Więc najprzód, w 44 roku przed naszą erą, spiskowcy w obawie, że zwycięski Cezar sięgnie po jednowładztwo - sztyletują go w senacie. W dwa lata później Antoniusz i Oktawian zwyciężają pod Filippi Brutusa i Kasjusza, morderców Cezara. Jeszcze później wybucha wojna między Oktawianem a Antoniuszem; pokonany Antoniusz popełnia wraz z Kleopatrą samobójstwo, a Oktawian przyjmując tytuł Augusta (święty, niezwyciężony) osiąga to, czego nie dane było dożyć Cezarowi - władzę absolutną.

Oto skrót dziejów, nie o wykład historii chodziło przecież teatrowi, nie o wynik gry, ale o jej przebieg.

Cezar triumfuje. Wchodzi, entuzjastycznie witany przez tłum, ale będąc na szczycie, ma już przed sobą tylko przepaść. Już ostrzą się sztylety spiskowców, już senatorowie spotykają się pod osłoną nocy, już zręcznymi słówkami usiłują przeciągnąć na swoją stronę tego, kto potem - dzięki swej popularności - stanie się dla nich tarczą przeciwko gniewnemu ludowi: Brutusa.

Cezar pada. Ale że pada w sercu Rzymu, więc nie wystarczą zbrojne legiony, potrzeba jeszcze - słowa. Kto przeciągnie lud na swoją stronę, kto go dokładniej oszuka, ten zwycięży. Przemawia Brutus Jest sam, reżyser nie zapełnił sceny falującym morzem ludzkim, a ukrył je za kulisami, pozbawił twarzy, uczynił bezimiennym. Szumne to morze, wiwatuje, bądź milczy. Jest nierozpoznawalne i może dlatego zostanie tak łatwo oszukane.

Potem przemawia Antoniusz. Już zdało się, że płomienne słowa o wolności (choć nikt nie spytał o wolności dla kogo? czy dla senatorów tylko?) zapadły w serca słuchaczy, ale jeden i drugi zwrot, jeden i drugi chwyt krasomówczy, odwrócą układ sił... Antoniusz triumfuje, imię Cezara znów jest na ustach wszystkich, a pokonany w tym słownym pojedynku Brutus musi uciekać z miasta. Potem zostanie raz jeszcze pokonany na polu bitwy, odda życie, podobnie jak ci wszyscy, którzy stanęli po jego stronie...

Oto sztuka. Sztuka, w której nie ma sprawiedliwych, w której wszyscy raz za razem nakładają i zmieniają maski - do końca nie wiemy, kto jaki jest naprawdę, nawet Cezar. Wiemy tylko, kto płaci.

Nie wiem, raz jeszcze powtarzani, że nie wiem czy dokładnie tak odczytałem spektakl, jak go odczytał teatr. Jeżeli ktoś odbierze go inaczej, też zapewne nie stanie się nieszczęście - Szekspir jest zbyt wielki i zbyt bogaty, aby w swoich utworach zawierał jeden jedyny sens.

W każdym bądź razie spektakl jest przejrzysty, klarowny, konsekwentnie oszczędny. Są w nim sceny i role znakomite - oratorski popis Antoniusza (gra go MIECZYSŁAW VOIT) to dla mnie znakomite aktorstwo, opowiadanie Kaski (LUDWIK BENOIT) z I aktu jest klejnocikiem pierwszej czystości, a role w pierwszym rzędzie SEWERYNA BUTRYMA (Juliusz Cezar) i dalej TADEUSZA MINCA (Brutus), czy EMILA KAREWICZA (Oktawiusz), również zapadają w pamięć. Wężowo śliski był ZYGMUNT MALAWSKI w roli Kasjusza, a w maleńkim epizodzie Lepidusa (IGNACY MAĆKOWSKI) z punktu rozpoznawało się rękę wytrawnego majstra.

Dwa tylko zastrzeżenia, jeżeli je wolno zgłosić. Zabójstwo Cezara nie trafiło do mojej wyobraźni, a spiskowcy przypominali ml statyczne kukły, no i nie zachwyciło mnie rozwiązanie plastyczne polegające na i wypełnieniu sceny biegnącymi ku górze schodami. Schody w "Nocy listopadowej", schody w "Nieboskiej komedii", schody, schody, schody... Trochę za dużo tych schodów; szczególnie że schody biegnące w górę, są jednocześnie schodami biegnącymi w dół...

Za to kostiumy, szczególnie żołnierskie, bardzo ładne, powiedziałbym wyrafinowanie zróżnicowane. Wyrafinowanie - bez krzykliwości i taniej "wystawy".

Otrzymaliśmy jeszcze jeden spektakl, który można oglądać i nad którym warto myśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji