Artykuły

Autor łapie się za głowę

"Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.

Nie lubię ja, gdy Masło zbyt Maślane, Kluski zbyt Kluskowe, Jagły zbyt Jaglane, a Krupy zbyt Krupne" - tego zdania z "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza nie usłyszymy w adaptacji Artura Tyszkiewicza, a bardzo dobrze opisywałoby mój problem z jego spektaklem w Teatrze Ateneum. Niby wszystko tu w porządku, a jednak zalatuje sztampą. Jak "Trans-Atlantyk", to transatlantyk. Scenografia więc okrętowa - wręgi, iluminatory, burty. Z przodu taśmociąg -jak ten, z którego na lotniskach odbiera się nadany bagaż. U Tyszkiewicza po taśmie mechanicznym ruchem przesuwają się dwie hoże dziewoje w strojach ludowych (Julia Konarska i Katarzyna Ucherska), tańcząc niczym pozytywka do dźwięków poloneza Ogińskiego. Kolejne "arcypolskie" typy i tematy wjeżdżać i wyjeżdżać będą jak figurki w szopce.

Centralną postać narratora i por-te-parole pisarza gra Przemysław Bluszcz, specjalista od ról twardych facetów. Jego Gombrowicz to ostentacyjny normals. Żaden ekscentryk, artycha czy intelektualista. Zwykły facet, który chce mieć święty spokój. I któremu spokoju nie daje przaśna Polska. Miejscowi emigracyjni "przedsiębiorcy" obwieszeni są kiełbasą lub płytami CD z kiczowatą muzyką "patriotyczną". W finale jako Związek Kawalerów Ostrogi okażą się nacjonalistami w mundurach organizacyjnych. Widmo faszyzmu wzrasta na tym, co niby uroczo "swojskie".

Operetkowego posła-ambasadora-ministra gra Artur Barciś, ze swoją zwyczajną Barcisiową vis comica, widocznie uwielbianą przez publiczność. Gościnnie pojawia się Krzysztof Dracz, pamiętany ze świetnych ról u Strzępki, Lupy czy Miśkiewicza. Niestety, "robiąc" tutaj miejscowego rozwiązłego bogacza-Gonzala, idzie po linii najmniejszego oporu. Sięga do komicznych, przegiętych kreacji homoseksualistów z kina późnego PRL. Trochę to banalne.

Kiedy Bluszcz-Gombrowicz, patrząc na planujących groteskowe polowanie ministra i pułkownika, rzuca słynną frazę: "Ja na kolana padłem", to wcale nie osuwa się na kolana, tylko w geście zrezygnowania, zażenowania i beznadziei łapie się za głowę. I naprawdę trudno mu się dziwić. Ale czy nie przydałoby się tutaj przy okazji mierzenia się z wieczną sarmackością przytrzeć też np. nieco nosa inteligenckiemu salonowi? To też jest u Gombrowicza, a nawet i w "Trans-Atlantyku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji