Artykuły

Jestem szczęściarą

- Ja swoją drogę zawodową traktuję w nieco buddyjski sposób. To znaczy przyjmuję z wdzięcznością to, co daje mi los, i nie narzekam. Mam nadzieję, że przyjdzie w moim życiu czas na teatr. Tymczasem nie napinam się i zaiwaniam jak mały Kazio w serialach - mówi warszawska aktorka JOANNA BRODZIK.

Pierwszy macho RP Bogusław Linda kręci film o przyjaźni dwóch kobiet - w tych rolach Joanna Brodzik [na zdjęciu w serialu TVN "Magda M."] i Beata Kawka. Mur-beton kinowy hit.

Tytuł: "Jasne błękitne okna". Pierwszy klaps właśnie padł. Scenariusz: przyjaźń Beaty i Sygity. Wychowują się w małej miejscowości, razem dorastają. Potem Beata wyjeżdża do Warszawy i zdobywa sławę, grając w telenoweli. A Sygita zakłada rodzinę, którą utrzymuje, będąc krawcową. Intryga: teraz różni je wszystko. Czy przyjaźń z dzieciństwa przetrwa?

Pomysłodawczynią jest Beata Kawka - grająca w filmie... Beatę. Widzowie znają aktorkę z podwójnej roli bliźniaczek w serialu "Samo życie". To ona zaangażowała Bogusława Lindę. - Cała zawarta w tej opowieści babska histeria i egzaltacja została zniwelowana przez jego męski punkt widzenia. Dzięki temu została prosta historia o dwóch kobietach - opowiada.

Linda nie kryje, że w babskim świecie czuje się znakomicie, a reżyseria kameralnego projektu przynosi mu dużo satysfakcji: - Na razie nie będziemy zbyt szczegółowo opowiadać o filmie - śmieje się aktor. - Bo jeszcze nie wiemy, co z tego niego wyjdzie - komedia czy tragedia...

Jestem szczęściarą

Mówi, że na razie to "zaiwania jak mały Kazio w serialach". Ale może przeskoczy na stałe do filmu, a potem teatru? Z Joanną Brodzik o jej marzeniach rozmawia Olga Sobolewska:

Co takiego jest w tej historii, że włączyła się Pani w jej realizację?

- W scenariuszu "Jasne błękitne okna" zachwyciło mnie to, że różni się od wszystkich, które miałam okazję przeczytać w ostatnim okresie. Pokochałam ten świat prowincji i przyjaźń: pełną tajemnic, magii i humoru. Bohaterki mają mnóstwo przygód, niektóre są zabawne, inne niezwykle wzruszające. To historia o tym, że warto dbać o swoje przyjaźnie z dzieciństwa, warto je pielęgnować. Wszyscy ci, którzy wyruszają z rodzinnych domów w poszukiwaniu jakiegoś celu w życiu, zostawiają za sobą takie przyjaźnie i nie mają czasu się o nie troszczyć. Ten film mówi, że warto takie związki z przeszłością utrzymywać.

Sygida jest do Pani zupełnie niepodobna...

- To nie do końca prawda, w końcu sama jestem z Lubska, małego miasteczka w Zielonogórskiem. Sygida jest tak naprawdę alternatywą dla życia, które prowadzę w tej chwili. Gdybym dokonała jednego innego wyboru, mogłabym teraz być Joasią Brodzik, krawcową w Lubsku. Albo bibliotekarką. Z tego powodu ta rola jest dla mnie wyzwaniem. Zwłaszcza że będziemy kręcili dosyć blisko mojego własnego miasteczka.

Wyzwaniem musiało być także to, że jest to Pani pierwsza tak duża rola w filmie fabularnym.

- To dla mnie duży zaszczyt. Jest tak niewiele szans w naszej kinematografii, tak niewiele miejsc, które można wypełnić. Absolutnie potwierdzam słowa mojej matki, że w tym czepku na głowie coś musiało być, bo czuję się szczęściarą.

Dobrze się Pani czuła na planie w pierwszym dniu zdjęć?

- Znowu dopisało mi szczęście, bo mogłam spotkać się z reżyserem, który dokładnie wie, czego chce, a czego nie chce. Zwłaszcza czego nie chce (śmiech). Mam okazję pracować z ludźmi o dużym doświadczeniu i ogromnej wiedzy.

Ma Pani jakieś nawyki z seriali, które przeszkadzały podczas kręcenia filmu?

- Nawet jeśli, to już po pierwszym dniu jestem pewna, że zostaną one połamane, zmielone, zniszczone przez reżysera. A tak serio, to gra w telewizji bardzo różni się od filmu fabularnego. W serialu często jest się zdanym tylko na siebie, poza tym wszystkie emocje pokazuje się za pomocą nadmiernej ilości środków. W filmie te środki się odejmuje.

Przez małą liczbę kręconych w Polsce filmów, niektóre Pani koleżanki spełniają się w teatrze. Myślała Pani kiedyś o scenie?

- Jestem zwolenniczką teorii, że prawdziwa sztuka zdarza się nawet w bardzo malutkich produkcjach, nawet niewielkim skeczu. Czasami w ogromnym przedstawieniu teatralnym nie sposób dostrzec sztuki. Ja swoją drogę zawodową traktuję w nieco buddyjski sposób. To znaczy przyjmuję z wdzięcznością to, co daje mi los, i nie narzekam. Mam nadzieję, że przyjdzie w moim życiu czas na teatr. Tymczasem nie napinam się i zaiwaniam jak mały Kazio w serialach. Przekonam się, co będzie się działo dalej.

No właśnie, dopiero co zakończyła Pani zdjęcia do "Magdy M.". Miała Pani czas na urlop?

- Och, multum czasu - całe sześć dni. Ale nie narzekam. Zaraz po skończeniu filmu bardzo mi zależy, żeby przygotować nową serię mojego programu ["Ona, czyli ja" w TVN Style]. Nad programem będę pracowała przez kilka tygodni, a potem wracam na plan "Magdy M.".

Jak Pani spędziła te sześć dni?

- Jak mam wolne, to bardzo intensywnie wypoczywam. Wszystko robię na wysokich obrotach: dużo więcej śpię, dużo więcej jem i tak dalej, i tak dalej...

Czyli nie było czasu, żeby pojechać do rodziny i wskoczyć w bambosze?

- Nie, ale bardzo liczę na to, że będę się mogła urwać się z planu zdjęciowego. Jesteśmy tam ponad dziesięć dni i chciałabym choć na jeden dzień wyskoczyć do domu.

Kiedyś powiedziała Pani, że Pani ulubiona rola, to ta następna...

- No widzi Pani, miałam rację!

Ale nie ma jakiejś postaci, którą chciałaby Pani szczególnie zagrać?

- Nie mam takich marzeń. Daję słowo honoru, że nie myślę sobie: cudownie byłoby w listopadzie zagrać w rajtuzach Hamleta. Interesują mnie historie - jak w przypadku "Jasnych błękitnych okien" - które mają potencjał. Opowieści, które nie tylko będą kręciły nas, twórców, ale również poruszą widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji