Artykuły

Nastrój chwili, wizja poetycka...

"Wujaszek Wania" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Weronika Kasprzak w serwisie Teatr Dla Was.

W Teatrze Nowym w Poznaniu wystawiono Wujaszka Wanię Antoniego Czechowa, w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Jest to inscenizacja ciekawa, choć - wbrew pozorom - bardzo trudna w odbiorze. Dlaczego? Zachowano przecież wierność oryginałowi, sztuka to czysty realizm, dramat rodziny, w której nikt nie jest tak naprawdę szczęśliwy. Niespełnione marzenia, małe tragedie zwykłych ludzi, nieznośna monotonia codziennej egzystencji - wszystko to zostaje nam przedstawione w spektaklu, którego najmocniejszą stroną są czystość obrazu i wszechogarniający nastrój przemijania.

Na scenie widzimy stół przy którym rozgrywana jest większa część akcji, w głębi - drzwi do domu. Prosta dekoracja, jasne kostiumy, brzoza... Wizualna sielanka. Czas na herbatę - jak to u Czechowa... Właśnie o czas tutaj chodzi. O niezwykle wolne tempo gry, które sprawia, że realne staje się dla nas nagle zupełnie fantastyczne: przyzwyczajeni jesteśmy po prostu do dzikiego pędu, nasz świat jest tysiąc razy szybszy, głośniejszy... a tu nagle cisza. Pauza. Czas, którego wszyscy mają za dużo, by się nie nudzić, a równocześnie zbyt mało, by mieć jeszcze szansę zrealizować własne pragnienia.

To właśnie rozciągnięcie w czasie, powolne tempo jest tym, co wprawia początkowo publiczność (lub też jej część) w konsternację. Temat jest znany, rozumiemy konflikt, możemy współczuć Wani, drażni nas profesor, ale co z poetyką Czechowa? Czy stała się nam ona już zupełnie obca, skoro jest tak trudna w odbiorze? Bo należy oddać reżyserowi, że rysuje bardzo piękny, subtelny obraz, wysuwając na plan pierwszy właśnie sposób ukazania postaci, nastrój chwili, sposób życia, za którym czasem tak bardzo tęsknimy. Całość sprawia dzięki temu wrażenie onirycznej wizji, w której na zarys sylwetek nakładają się plamy dźwięków.

Tu równocześnie pojawia się główna trudność: decydując się na budowanie spektaklu wyłącznie z nastroju, Waldemar Śmigasiewicz rezygnuje z zarysowania wyraźniej którejkolwiek z postaci, nie podkreśla odrębnej tragedii żadnej z nich. Nie musi być to zarzut, jednak takie "rozmycie" charakterów w ogólnej - momentami bardzo ładnej - wizji poetyckiej, sprawia dużą trudność aktorom, zwłaszcza w pierwszym akcie, który zostawia przez to wrażenie pewnej niepewności, niedokończenia. Najlepiej wypadają tu Witold Dębicki, grający do samego końca bardzo konsekwentnie tytułową rolę oraz Aleksander Machalica (Ilja Iljicz Tielegin), który udowadnia, że świetny aktor nawet w małym epizodzie potrafi stworzyć wspaniałą kreację. Dużo słabsze są natomiast postacie kobiece - Sonia (Paulina Chruściel) i Helena (Maria Rybarczyk) "budzą się do życia" dopiero w drugim akcie.

Niezależnie jednak od pewnych niedoskonałości, spektakl z pewnością wart jest obejrzenia - dla nastroju, zamierzonej prostoty scenografii i kostiumów (Maciej Preyer), a przede wszystkim dla piękna obrazu, w którym udaje się reżyserowi chwilami zatrzymać ulatujące wrażenie pięknego - mimo wszystko - świata, który bezpowrotnie przeminął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji