Artykuły

Jakub Roszkowski: Bunty, protesty, rewolucje są bardzo dzisiejsze

Choć autor jest jednym z polskich noblistów, tego tekstu nikt nie pamięta, nikt nie wznawia, nikt nie wystawia. Jakub Roszkowski, po znakomitym przedstawieniu "Krzyżacy", przenosi na scenę Teatru Miniatura "Bunt" Reymonta. - Był to materiał zupełnie inny od tego, co wcześniej pisał noblista. Nawet jego bliscy zastanawiali się, czemu zajmuje się tym tematem - mówi reżyser w rozmowie z Przemysławem Guldą w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Przemysław Gulda: Jak trafiłeś na nieznany, zapomniany dziś niemal zupełnie tekst Reymonta?

Jakub Roszkowski [na zdjęciu]: Przez przypadek. Zastanawiałem się, czy warto dziś wystawiać "Folwark zwierzęcy" Orwella. Czytałem go na nowo, przeglądałem opisujące go artykuły. I w jednym z nich znalazłem informację, że podobną powieść napisał dwadzieścia lat wcześniej Władysław Reymont. Od razu zacząłem jej szukać. Nie było to trudne - jest w internecie, za darmo. Przeczytałem. Szybko. Bo byłem ciekaw. Bo historia krótka. I już nie chciałem robić "Folwarku".

Warto przy okazji przypomnieć historię tej książki - dlaczego mało kto dziś o niej wie?

- To ostatnia powieść Reymonta. Była drukowana w odcinkach na łamach "Tygodnika Ilustrowanego" w 1922 roku, a dwa lata później doczekała się wydania książkowego. Był to materiał zupełnie inny od tego, co wcześniej pisał noblista. Nawet jego bliscy zastanawiali się, czemu zajmuje się tym tematem. A on w artystyczny sposób odreagował wydarzenia rewolucji październikowej. Stworzył powieść parabolę, ale bez prostego przełożenia. Znalazł temat, atmosferę, gest narracyjny i stworzył - w moim mniemaniu - świetną historię. Historię, która może nie trafiła na swój czas. Potem w PRL-u "Bunt" był zakazany. Mogę sobie wyobrazić, dlaczego A po osiemdziesiątym dziewiątym? Cisza. Pierwsze wydanie dopiero w 2004 roku. Nikt z moich znajomych tego tekstu nie zna. Ale ja się z tego powodu cieszę. Bo może publiczność pozna ją dzięki naszemu spektaklowi.

Dlaczego zdecydowałeś się przenieść ten materiał na scenę?

- Bo jest bardzo mocny. Wyrazisty. Aktualny. I ma wielki potencjał teatralny. Szczególnie w teatrze formy. To nie jest polski "Folwark zwierzęcy". Tak jak "Folwark" nie jest angielskim "Buntem". Choć motywy podobne. Reymont napisał po prostu wciągającą i mądrą opowieść, z bardzo ciekawym głównym bohaterem i przewrotnym, zaskakującym finałem. Którego oczywiście nie zdradzę.

Co w tekście Reymonta zabrzmiało dla ciebie najbardziej aktualnie, a co zupełnie nie sprawdza się przy dzisiejszym czytaniu tej książki?

- Jeśli chodzi o przebieg fabuły, to chyba nigdy nie byłem przy tworzeniu adaptacji tak wierny autorowi jak tutaj. To dużo mówi o aktualności tego tekstu. Nie musiałem go uwspółcześniać, przykrawać, dopasowywać do naszych czasów. Reymont nadał swojej powieści podtytuł "Baśń" i faktycznie: to jest ponadczasowa opowieść, mówiąca o sprawach w dużej mierze uniwersalnych. Z drugiej strony Bunty, protesty, rewolucje - jakie to niestety dzisiejsze!

Przy okazji "Krzyżaków", twojego poprzedniego przedstawienia w Miniaturze, zasłynąłeś bardzo odważnym i ciekawym przekroczeniem formy klasycznego teatru lalkowego. Czego widzowie mogą się spodziewać po najnowszym spektaklu? Co możesz już dziś ujawnić, jeśli chodzi o swoje pomysły inscenizacyjne?

- Nie wywodzę się z teatru lalkowego, z teatru formy. Fascynuje mnie on, ale słabo go znam. Uczę się. Ale też ta nieznajomość zasad czy konwencji daje mi wolność. Szukam. Eksperymentuję. Tak było przy "Krzyżakach", tak jest też przy "Buncie". Tu głównymi bohaterami są zwierzęta. Trzeba było znaleźć sposób na to, jak je budować. Postawiliśmy na maski. Nigdy z nimi nie pracowałem. Dodatkowo powieść ta jest bardzo krwawa i brutalna. Wiedziałem, że nie chcę tego pokazać na scenie, szczególnie w przedstawieniu dla młodzieży. Nie miało to dla mnie sensu. Ale potrzebowałem znaleźć jakiś ekwiwalent. Coś, co sprawi, że podróż przez świat Reymonta nie będzie leniwym, niedzielnym spacerem. Że widz odczuje ciężar, zmęczenie bijące z tego tekstu. Szukaliśmy sposobu, jak to zrobić. I chyba znaleźliśmy.

W głównej, bardzo "męskiej" roli - psa, wszczynającego tytułowy bunt - obsadzasz aktorkę. Skąd pomysł na takie rozwiązanie?

- Wiedziałem, że to pytanie będzie padać. I że nie mam na nie jednoznacznej odpowiedzi. Od początku czułem, że powinna to być Edyta Janusz-Ehrlich. Świetnie pracowało mi się z nią przy "Krzyżakach" i czułem, że warto tę współpracę w nieoczywisty sposób rozwijać. A to rola dla niej, choć nie jest mężczyzną. Zresztą - w baśniowym świecie zwierząt płeć nie ma być może aż takiego znaczenia.

Zbudowałeś bardzo mocny zespół osób współtworzących spektakl, w którym znaleźli się m.in.: scenograf Maciej Chojnacki, para choreografów: Wioleta Fiuk i Patryk Gacki czy kompozytor Stefan Wesołowski. Jak się pracuje w gronie tak wielkich indywidualności?

- Im większe indywidualności, tym pracuje się łatwiej. Jeśli oczywiście darzymy się szacunkiem i zaufaniem. Wtedy wystarczy tylko ustalić cel, do którego dążymy i dać możliwość każdemu z twórców, by robił to, na czym zna się najlepiej. Teatr to praca zespołowa. Im lepsze są poszczególne ogniwa, tym większa szansa na udaną całość. Poza tym ze wszystkimi współtwórcami pracowałem już wcześniej. Znamy się. Rozumiemy. To pomaga. Jestem dumny, że "rozgryzamy" Reymonta w takim właśnie składzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji