Artykuły

Bardzo smutna opowieść o tajemnicy życia

Krystian Lupa debiutował, widzowie buczeli. Sądząc po reakcji niezadowolonych widzów, polski reżyser nie odniósł sukcesu , choć zrobił oryginalne przedstawienie. Ale poszedł wbrew obowiązującej modzie. Mozartowskiego arcydzieła nie pokazał w Theater an der Wien w sposób tradycyjny, by tutejsza publiczność mogła oglądać całymi rodzinami - pisze z Wiednia Jacek Marczyński.

Nie zdecydował się też na - powszechny obecnie - inscenizacyjny błysk. Zamiast olśniewających pomysłów, aluzji do współczesności czy perwersyjnej erotyki, co dzisiaj dobrze się sprzedaje, Krystian Lupa wniknął w tekst i jego związek z muzyką Mozarta, w czym zresztą dopomógł mu dyrygent Daniel Harding.

Owszem, Królowa Nocy zjeżdża z niebios w olbrzymiej klatce, a Papagena straszy żywy lew, ale przede wszystkim liczy się słowo. Lupa dodał pauz i wymownego milczenia, zastanawiał się nad sensem każdego zdania partii mówionych, które w "Czarodziejskim flecie" reżyserzy poza obszarem niemieckojęzycznym tną, ile się da, by nie zmuszać do aktorskiego wysiłku śpiewaków. On zrobił spektakl operowy, który od widza wymaga wysiłku, by dostrzec znaczenie gestu, złożoność psychologicznego rysunku postaci czy relacji między nimi. Zwłaszcza wtedy, gdy tacy wykonawcy, jak Helena Juntunen (Pamina) czy Adrian Eröd (Papageno), czują intencje reżysera.

To inny "Czarodziejski flet" od tych, jakie się ogląda nie tylko w ojczyźnie Mozarta. Owszem, z akcją uwspółcześnioną (co lubi teatr operowy), ale ascetyczny i skupiony na psychice bohaterów. Lupa nie zrobił bajki wolnomularskiej ani opowieści o walce świata słońca i mądrości z królestwem nocy i przemocy. To jest historia o wtajemniczeniu, jakiego nabywamy, idącprzez życie. Doświadcza tego Tamino, w innych realizacjach będący bezbarwnym księciem, oraz towarzyszący mu Papageno. On zaś nie jest, jak nakazuje tradycja, mało rozgarniętym wesołkiem, ale człowiekiem konsekwentnie dążącym do wymarzonego celu. Choć obaj z Taminem go w końcu osiągną, nie wydają się szczęśliwi, bo nigdy - co sugeruje Krystian Lupa - nie poznamy tajemnicy życia.

Ten "Czarodziejski flet" jest inny także za sprawą młodego Daniela Hardinga, artystycznego objawienia ostatnich lat. W dobrze znanej muzyce Mozarta odnalazł świeżość - od pierwszej arii Papagena, która pod jego batutą z katarynkowej piosenki zmieniła się w refleksyjne wyznanie, po błyskotliwie poprowadzone finały obu aktów. Cały czas oryginalnie różnicował tempo i dynamikę, eksponując właśnie słowo.

Spektakl, jedna z głównych atrakcji Roku Mozarta w Wiedniu i tegorocznego festiwalu Wiener Festwochen, nie jest przedstawieniem gwiazdorskim. Poza Danielem Hardingiem w obsadzie brak wielkich nazwisk, bo z operowymi sławami nie chciałby z pewnością pracować Krystian Lupa. I tak musiał podporządkować się regułom tej sztuki i zgodzić się na nagłe zastępstwo - z powodu choroby - wykonawcy roli Tamina.Podjął się tego dobry wokalnie Pavol Breslik, choć z pewnością nie oddał wszystkich zamierzeń reżysera.

Publiczność owacjami nagrodziła właśnie jego oraz Adriana Eröda i Helenę Juntunen. Krystiana Lupę potraktowała surowiej. A przecież to właśnie dzięki jego pracy oni stworzyli świetne role. Oto kolejna nauczka, jaką dostaje reżyser teatralny debiutujący w operze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji