Artykuły

Nie można śpiewać rękami

- Jeśli widzę kogoś, kto śpiewa, że kocha publiczność i pokazuje ręką na serce, a później na widownię, to takiego artystę natychmiast zdjąłbym ze sceny. Nie można śpiewać rękami - mówi JACEK WÓJCICKI, pieśniarz Piwnicy pod Baranami.

Jacek Wójcicki, ur. w 1960r., pieśniarz, aktor, krakowski artysta występujący w Piwnicy pod Baranami. Ukończył Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Zdobył nagrody m. in. na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu (1986) oraz Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (1987).

Jak to możliwe, że tak filigranowy człowiek, jak pan, ma tak potężny glos?

- Dysonans pomiędzy sylwetką a brzmieniem zawsze budził w moim przypadku zdumienie. Cóż można powiedzieć - po prostu natura obdarzyła mnie umiejętnością artykułowania takich dźwięków. W domu nie mieliśmy muzycznych tradycji. Czasem podczas biesiad ktoś wyrywał się do śpiewania, ale zawsze było to pod wpływem środków rozweselających. Śpiewałem już podczas akademii w przedszkolu i szkole podstawowej, należałem do chóru chłopięcego przy Filharmonii Krakowskiej. W latach szczenięcych nie łączyłem jednak muzyki z przyszłością i karierą.

Podobno chciał pan zostać lotnikiem...

- Rzeczywiście w pewnym momencie pojawiła się taka alternatywa, podobnie jak myśl o byciu cyrkowcem czy podróżnikiem. Nawet na egzaminy do szkoły teatralnej nie szedłem z jakąś dużą determinacją. Raczej myślałem, iż miło byłoby zaistnieć w czymś takim, zobaczyć siebie na okładce jakiegoś pisma czy udzielić wywiadu.

Czy po tylu latach na estradzie artysta doświadcza jeszcze czegoś takiego jak trema?

- Zbyszek Wodecki mówi zawsze takie zdanie i ja za nim je powtarzam: "Tak, denerwuję się, czy zapłacą". To jest swoista krakowska, galicyjska trema. Ale mówiąc poważnie - rzadko mam tremę. Może dlatego, iż lubię to, co robię. Nigdy nie wychodzę na scenę z obawami, że publiczność mnie wygwiżdże czy też zacznie we mnie czymś rzucać. Poziom adrenaliny podnosi się podczas premier, ale to mnie dopinguje. Mam bardzo niskie ciśnienie i ciągle chce mi się spać, więc ta adrenalina jest bardzo przydatna.

Który z dotychczasowych występów utkwił panu najbardziej w pamięci?

- Niektórzy bardzo boją się sytuacji, gdy coś nawali, tymczasem one są najzabawniejsze. Wtedy dopiero tak naprawdę co się dzieje. Kiedyś grałem nad morzem, w jakiejś muszli koncertowej. Rozpętała się straszna burza, było oberwanie chmury i wysiadło wszystko - światła, nagłośnienie. Cała publiczność weszła na scenę, bo tylko ta była zadaszona. Z czasem jedna faza prądu została reaktywowana, więc stanąłem na krześle, wszyscy usiedli na podłodze, akustyk leżał na podłodze przy aparaturze nagłaśniającej. A ja wykonywałem pięć obrotów w prawo i pięć w lewo, płatając się co chwilę w kabel od mikrofonu, ale kontynuowałem występ. Wtedy przypomniałem sobie lata przedszkolne, kiedy to zazwyczaj śpiewałem stojąc na taborecie.

Jak ocenia pan uczestników leszczyńskiego festiwalu piosenki studenckiej?

- Ubolewam, że trochę mało jest piosenki autorskiej. Festiwal studencki kojarzy mi się z premierami, a jeśli miałyby to być utwory już wcześniej wykonywane, to raczej nie w stylu muzyki lansowanej podczas sobotnich five'ów czy zabaw. Lepiej pokazać coś swojego, mniej lub bardziej nieudolnie, i niż powtarzać znane i przez wielu wykonywane już hiciory. Doceniam z kolei naturalność, swobodę tych młodych ludzi. Co zaskakujące, zaprezentowano wiele piosenek o dwóch skrajnościach - miłości i samotności.

A co powiedziałby pan o współczesnej polskiej scenie muzycznej?

- Brakuje mi po prostu piosenek. Nie jestem zgredem, ale utwór powinien mieć melodię, refren, canto. Powoli chyba następuje renesans piosenek, które mają ciekawą melodykę i barwę. Emocje trzeba wyrażać melodią, słowem, nie może być w tym zbyt dużo gestów. Jeśli widzę kogoś, kto śpiewa, że kocha publiczność i pokazuje ręką na serce, a później na widownię, to takiego artystę natychmiast zdjąłbym ze sceny. Nie można śpiewać rękami.

Co Jacek Wójcicki robi w wolnym czasie i jak spędzi tegoroczne wakacje?

- Nurkuję, podróżuję. Dojrzałem do myśli, że należy korzystać z życia i nie dać się zwariować przez pracę. W lipcu pojadę do Chicago i na Florydę, chyba też nad jakieś ciepłe morze. Jest kilka miejsc, które chciałbym odwiedzić, może nie w tym roku, lecz jeśli się uda, to w kolejnych latach: Nepal, Ameryka Południowa, szczególnie Andy. Chciałbym przejechać się koleją Malinowskiego w Andach, jedną z najwyżej położonych na świecie. Chętnie stanąłbym też na dachu świata i wybrał się w Himalaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji