Artykuły

Mirek Kaczmarek: Scenografia to nie dekoracja

- Dorota Kolak kiedyś mi powiedziała, że był czas aktorów, potem reżyserów, a teraz jest czas scenografów - mówi Mirek Kaczmarek, uznany i nagradzany scenograf, który pracuje teraz nad spektaklem "Zbrodnie serca" w Teatrze Współczesnym. Premiera w sobotę.

Izabela Szymańska: Pracował pan przy blisko 150 spektaklach, co już samo w sobie jest imponujące, i do tego wiele z nich zapadło mi w pamięć właśnie ze względu na stronę wizualną: kartony, dykta, blacha, a pomiędzy nimi trociny w "Sprawie Dantona" Jana Klaty z Wrocławia, ascetyczny "Transfer" tego samego reżysera; gęsty las z "Ambony ludu" Piotra Kruszczyńskiego w Poznaniu czy scena i zarazem stół do głosowania w "Każdy dostanie to, w co wierzy" Wiktora Rubina ze stołecznego Teatru Powszechnego. A podobno nie chciał pan się zajmować scenografią, co to zmieniło?

Mirek Kaczmarek: Nie myślałem o niej, kończyłem wydział eksperymentalnego designu na ASP w Poznaniu, ale robiłem podwójny dyplom - także z instalacji wideo. Po studiach zająłem się głównie wideoartem. Teatr kojarzył mi się wtedy archaicznie. To się zmieniło, kiedy zobaczyłem "Oczyszczonych" Krzysztofa Warlikowskiego w 2002 roku, ten spektakl uzmysłowił mi, że teatr daje jednak wiele możliwości. Minęło trochę czasu i sam zrobiłem pierwszy spektakl, drugi, i kolejne. Dzisiaj jest to moje główne, absolutnie ulubione - i cały czas - ciekawe zajęcie.

Pamiętam, że trochę wtedy szydzono, że to teatr z pleksi, kafelków, sponsorowany przez sklepy budowlane, i pytano, gdzie w tym sztuka.

- Wszyscy musieliśmy do tego dojrzeć: twórcy, odbiorcy, krytycy. Strasznie po nas jechano w prasie, co z perspektywy czasu jest zabawne, bo dziś ci sami ludzie mają zupełnie inną optykę. Wynika z tego, że trzeba wszystko przepracować, zrozumieć intencje, wtedy inaczej odczytuje się i teatr, i sztukę.

Czy można powiedzieć, jakie trendy pojawiają się dziś w scenografii?

- W tej chwili mamy albo powrót do cytatu z teatru klasycznego, wręcz retro scenografie. Oczywiście, one są inaczej kalibrowane, wykonane ze współczesnych materiałów, niemniej taki ukłon funkcjonuje. Mamy też inny trend, który jest totalnie ascetyczny, przestrzeń stanowi ogołocona scena. Zupełnie dobrze funkcjonują barokowe, w sensie znaczeń, scenografie. Trudno mówić o jakimś jednym ewidentnym nurcie. Podobnie w reżyserii świateł, kostiumie. Jest wiele prądów, interesująco się przeplatają i całe szczęście, że tak jest; gdybyśmy mieli jedną wiodącą politykę sceniczną, byłoby niestrawnie. Wiemy z doświadczenia, że to nikomu nie służy, nie jest ani kreacyjne, ani rozwojowe.

Jak się dochodzi do wyrazistych obrazów scenicznych? Czy ma pan jakiś sposób pracy, który może zastosować w pracy z różnymi reżyserami?

- Jest w tym dużo intuicji. Podobnie pracuję z Wiktorem Rubinem, Marcinem Liberem czy z Janem Klatą, choć każdy z nich ma inną poetykę. Zawsze szukam skrótu, który najpierw "złapie mnie za gardło". Potem próbuję przekazać tę ideę reżyserowi. Nie pamiętam sytuacji, żebyśmy długo spierali się o przestrzeń. Zazwyczaj pierwsza myśl, która się pojawia podczas czytania tekstu, jest najszlachetniejsza i najciekawsza. Nawet jeżeli ten pomysł później przepracowuję, to najczęściej i tak do niego wracam.

Jest pan na wszystkich próbach?

- Nie. Poniekąd wynika to z zajętości, ale zauważyłem, że to wprowadza też higienę pracy. Staram się być na próbach przynajmniej raz w tygodniu, żeby zobaczyć, co się wydarzyło, skonfrontować, czy to, co mam w głowie, będzie działało, czy zrobię aktorom krzywdę tą przestrzenią czy też nie. Czasami robienie scenicznej krzywdy jest istotną składową projektu.

Często, kiedy rozmawiam z aktorami tydzień czy dwa tygodnie przed premierą, mówią, że to jest najgorszy moment, bo właśnie stawiana jest scenografia i dopiero okaże się, czy to, co wymyślili wcześniej, się sprawdzi. Lubi pan ten moment?

- Bardzo. To jest intensywny czas, wszystkie warstwy muszą się nabu-dować i każdy dba o to, żeby nie doszło do spektakularnej katastrofy; choć czasami dochodzi, ale porażek też trzeba doświadczyć, one są wręcz potrzebne. Aktorzy nie kłamią. Zazwyczaj pierwsza próba w scenografii i kostiumach jest stracona. Ten niepokój wywołany wejściem w sceniczny świat powoduje, że gubi się rytmy, nad którymi się pracowało, sensy, które reżyser tak pielęgnował. Ale jeśli spektakl jest przemyślany, to zazwyczaj sytuacja szybko się normalizuje.

W Teatrze Współczesnym scenografia do "Zbrodni serca" już stoi?

- Tak, stanęła wcześniej niż zazwyczaj, kostiumy i światła też są zrobione. Pozostały detale. Dla mnie to nie do końca typowa praca, bo w przestrzeni musiałem dotknąć realizmu, zaznaczyć czas akcji, czyli lata 70., a ja od realizmu zazwyczaj uciekam. Zdecydowaliśmy się na wybudowanie bardziej filmowej scenografii, która w teatrze grozi tym, że można wpaść w sidła przestrzeni serialowej - z tych złych seriali - które próbują być realistyczne, ale czuje się w nich przysłowiową "śmierć w kartonach". Finalnie całą scenę kameralną zajmuje prosta przestrzeń kuchenna, z drobnymi elementami naprowadzającymi widza na epokę.

Czy w związku z tym, że żyjemy w kulturze obrazkowej, scenografia będzie zyskiwać na znaczeniu?

- Ona chyba nigdy nie straciła na znaczeniu. Swego czasu przeglądałem archiwalne materiały w Narodowym Starym Teatrze i lata 70. wydały mi się ogromnie fascynujące, można powiedzieć, że funkcjonowało wówczas takie myślenie, jakie mamy dzisiaj; kto wie, czy nie zatoczyliśmy koła. Sytuacja się zmieniła w latach 90., ale od czasów debiutu Warlikowskiego i pracującej z nim Małgorzaty Szczęśniak o scenografii myśli się znowu jak o swoistym komentarzu, a nie dekoracji. Dorota Kolak kiedyś mi powiedziała, że był czas aktorów, potem reżyserów, a teraz jest czas scenografów.

Odczuwa pan to?

- Nie do końca się z tym zgadzałem, ale wiem, co miała na myśli. Bywają teatry, gdzie nadal bardzo wyraźnie funkcjonuje status gwiazdy. Pracuję chyba jednak w innym obiegu, w którym wszystkie elementy są równie ważne, i zespołowo pracujemy na efekt, który można zobaczyć.

***

MIREK KACZMAREK

Jeden z najważniejszych polskich scenografów. Ironia i niepokorne myślenie są znakami rozpoznawczymi jego prac. Tworzył scenografie do spektakli Jana Klaty, Wiktora Rubina, Marcina Libera, Piotra Kruszczyńskiego. Jego dokonania pokazywane były na wielu wystawach w Polsce i za granicą; był autorem projektu polskiego pawilonu na 11. Praskim Quadriennale Scenografii i Architektury Teatralnej. Wielokrotnie nagradzany, najwięcej nagród zebrał za scenografię do "Sprawy Dantona" w reżyserii Jana Klaty z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Obecnie pracuje w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu nad spektaklem "Ausgang", do którego przygotowuje scenografię, a także, po raz pierwszy, reżyseruje.

***

"ZBRODNIE SERCA" W TEATRZE WSPÓŁCZESNYM

Trzy siostry Magrath z prowincjonalnego miasteczka w stanie Missisipi spotykają się po latach w rodzinnych stronach. Jak każda rodzina, tak i one mają swoje dziwactwa i tajemnice. Sztuka Beth Henley to pełna gorzkiego humoru, nagrodzona Pulitzerem opowieść o krętych drogach życia i o ocalającej mocy relacji międzyludzkich. Przekład: Małgorzata Semil, reżyseria: Jarosław Tumidajski, scenografia: Mirek Kaczmarek, kostiumy: Krystian Szymczak, światło: Katarzyna Łuszczyk, opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski. Występują: Katarzyna Dąbrowska, Monika Krzywkowska, Monika Kwiatkowska, Agnieszka Suchora, Mikołaj Chroboczek, Szymon Roszak.

Premiera W SOBOTĘ, 7 kwietnia, godz. 19 w Teatrze Współczesnym, Scena w Baraku (ul. Mokotowska 13). Kolejne spektakle: 8, 14, 15 kwietnia, godz. 19.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji