Bajka o truciźnie dusz
TEATR Ludowy w Nowej Hucie wprowadził świeżo na afisz polską prapremierę scenicznej baśni Eugeniusza Szwarca "Smok" w przekładzie Jerzego Pomianowskiego, reżysera J. Krasowskiego i scenografii M. Garlickiego. Jest to cenne posunięcie repertuarowe w czasie, gdy świat zaczyna zapominać o strasznych nauczkach sprzed już prawie dwudziestu lat.
Szwarc należał do radzieckich dramaturgów nie docenianych za życia. Sztuki jego, choć i przedtem grywane, dopiero po śmierci autora w roku 1957 zyskały opinię rewelacyjnych. Warto więc podkreślić nie słabnącą czułość teatru nowohuckiego, zwanego popularnie teatrem Skuszanki, na pozycję wartościową filozoficznie, artystycznie i społecznie.
Kiedy Szwarc, autor "Nagiego króla" i "Cienia" pisał "Smoka" był rok 1943. Hitler panował nad Europą, ale gwiazda jego zaczęła się już chylić. W pierwszej części sztuki pod trawestacją średniowiecznej bajki o Lancelocie, który przybywa wyzwolić od straszliwego smoka pewien kraj i pewną dziewczynę, mamy metaforę walki z dyktaturą faszystowską. Smok zmienia postacie, Lancelot musi odrąbać jego wszystkie głowy; ale spadające głowy smoka rzucają Lancelotowi ponurą wróżbę. Na czym ona polega, powie druga część sztuki.
Zaś druga część sztuki pokazuje, co się stanie w państwie, gdy smok zostanie pokonany. Klęska smoka nie odmienia ludzkich dusz - uległych i służalczych. Szwarc ostrzega, że niewiele znaczą akcesoria.
Bajka byłaby mądra, ale i smutna, gdyby autor nie wierzył jednak w skłonność człowieka do szlachetnych przekształceń i gdyby nie kazał w końcu Lancelotowi przerodzić się z rycerza w wychowawcę i zmieniwszy metody działania, obalić także nowego prezydenta, który sobie przypisał zwycięstwo nad smokiem i skreślił z historii postać Lancelota.
Szwarc znajduje punkt oparcia dla swego optymizmu w sumieniu: sumieniu osobistym człowieka, sumieniu ogólnym ludzkości i sumieniu świata.
Szwarc każe nam wyciągać nauki z gorzkich doświadczeń stulecia, stając tym samym w rzędzie szlachetnych moralistów, zaś tłumacz, reżyser i aktorzy udostępniający nam jego sztukę, dzielą z autorem zadanie Lancelota, jakim jest budzenie ludzkich dusz ze ślepego posłuszeństwa zbrodni.
Pod względem pisarskim tłumacz stanął na wysokości zadania, dając dowcipny, poetyczny i przejmujący odpowiednik oryginału. Reżyser postawił kwestie i sytuacje jasno i przejrzyście. Scenograf włożył sporo inwencji w niektóre efekty, jak spadanie smoczych głów, samoczynne wrota schronu smoka, kostiumy smoka. Niektóre jednak kostiumy jak Lancelota i Elzy zostały potraktowane zbyt konwencjonalnie.
Pod względem aktorskim przedstawienie jest na ogół poprawne. Ciekawie przedstawiają postacie smoka Szaniecki i Michalik. Przekonywający jest Jan Güntner jako archiwista. Kaczkowski i Kotas konsekwentnie opracowali postacie Burmistrza i jego syna. Nieźli są Pieczka i Pyskosz jako tkacze i Mączka jako lutnik. Kapitalną grupę przyjaciółek Elzy tworzą Wanda Szwaryszewska, Marta Grey i Maria Cichocka. Warto jeszcze wspomnieć Harasiewicza i Kwintę jako strażnika więziennego i wartownika.
Natomiast kuszące tło poślizgu w stronę banału rola Lancelota i Elzy nie zostały nasycone pełnią wyrazu przez Stanisława Matysika i Marię Gerhard, co stanowi niewątpliwy mankament przedstawienia.